17 listopada 2024
trybunna-logo

Źle się dzieje w państwie tureckim

Recep Tayyip Erdogan w transmitowanym przez telewizję przemówieniu ocenił, że żadna muzułmańska rodzina nie powinna akceptować antykoncepcji oraz innych metod planowania rodziny. Zamiast tego nawołuje tureckie kobiety do posiadania większej liczby dzieci.

– Jedno dziecko, to samotność, dwójka – rywalizacja, trójka – równowaga, a czwórka to bogactwo – to słynne stwierdzenie podsumowuje jego konserwatywne stanowisko na temat idealnej rodziny, w którym na kobiety patrzy się przede wszystkim przez pryzmat ich macierzyństwa.
Wszystko to w kraju, w którym współczynnik dzietności, wynoszący 2,06 w roku 2012, jest jednym z najwyższych w Europie i wyższym niż np. w Iranie (1,92).

Konserwatywny zwrot

Jego świeccy oponenci (wśród nich organizacje broniące praw kobiet) dowodzą, że poglądy prezydenta mają przełożenie na funkcjonowanie państwa. W niedawno zaprzysiężonym rządzie premiera Binaliego Yildirima znalazło się miejsce tylko dla jednej kobiety, która objęła tradycyjnie zajmowane przez nie stanowisko w ministerstwie rodziny i polityki społecznej.
Na takie argumenty środowisko prezydenta Erdogana, skupione w rządzącej krajem partii AKP odpowiada, że w ostatnich latach poziom zatrudnienia kobiet wzrósł o 52 proc. Nadal jednak – jak podaje stacja Channel News Asia – stopa ich zatrudnienia w Turcji w zeszłym roku wyniosła zaledwie 31,5 proc.
Nie jest to jednak jakieś wyjątkowe, budzące kontrowersje zdarzenie, jakie miało w ostatnim czasie miejsce w tureckiej polityce.

Sądy czy marionetki?

Jednym z nich jest spór o władzę w nacjonalistycznej partii MHP, który może mieć wpływ na przyszłość ustroju politycznego w tym kraju. Dotychczasowy lider partii, Devlet Bahceli, skłonny byłby do wsparcia realizacji marzenia Erdogana – zwołania referendum w sprawie zmiany konstytucji i zmiany ustroju Turcji na prezydencki. Na ten scenariusz patrzy jednak niechętnie spora część partii, w tym pani Meral Askender. Sondaże wskazują, że gdyby wywodząca się z centroprawicy polityczka miała przejąć władzę u nacjonalistów, to MHP mogłoby liczyć nawet na 20 proc. poparcia. Dla porównania – w listopadowych wyborach parlamentarnych zdobyła 11,9 proc. Sęk w tym, że Bahceli władzy łatwo oddać nie chce, argumentując, że nie ma co zmieniać kursu przed kongresem, mającym odbyć się planowo w roku 2018. Jednak ten scenariusz nie spodobał się wewnątrzpartyjnej opozycji i ruszyła ona na sądową batalię. Kolejne instancje wydawały sprzeczne wyroki, co sprawiło, że zaczęto oskarżać prezydenta Erdogana o wpływanie na podejmowane przez sądy decyzje. W tym samym czasie – jak zauważył komentator dziennika Hurriyet, Mustafa Akyol, prorządowe media rozpoczęły kampanię przeciwko Askender, chwaląc polityczne umiejętności Bahceli’ego. Ten pozornie wewnątrz partyjny spór nie jest jednak bez znaczenia dla rządzącej partii AKP, która konkuruje o konserwatywny, domagający się twardszego kursu (m.in. wobec mniejszości kurdyjskiej) elektorat.

Z Kurdami na noże

Zwrot w polityce konserwatywnego rządu, który przez lata chwalił się postępującym dialogiem z Kurdami, staje się coraz wyraźniejszy. Jego jaskrawym przejawem są już nie tylko działania zbrojne, ale też przegłosowane niedawno zawieszenie immunitetu parlamentarnego, co umożliwia sądzenie m.in. niemal całej reprezentacji parlamentarnej lewicowego, prokurdyjskiego ugrupowania HDP. Jej parlamentarzyści, zdaniem tureckiego rządu, mieliby być rzekomo powiązani z – uznawaną przez turecki rząd za ugrupowanie terrorystyczne PKK – Partią Pracujących Kurdystanu.
Wszystkie te nadzwyczajne działania budzą, póki co, umiarkowaną reakcję Unii Europejskiej. Unia co prawda domaga się zmian w prawodawstwie antyterrorystycznym, od czego uzależnia obiecany Ankarze ruch bezwizowy, ale co i rusz nadziewa się na ostre riposty ze strony prezydenta Erdogana.

Europa w potrzasku?

Bruksela ma tu ciężki orzech do zgryzienia. W ostatnich miesiącach Turcja – m.in. z powodu ataków na wolność prasy, czy wznowienie konfliktu z Kurdami – zdaje się obierać coraz bardziej autorytarny kurs. Z drugiej strony Unia zawarła z nią kontrowersyjne w kręgach obrońców praw człowieka porozumienie, mające na celu zahamowanie napływu uchodźców z Syrii, Iraku czy Afganistanu. Możliwość wypowiedzenia go przez Turcję spędza europejskim urzędnikom (oraz obawiającym się dalszego wzrostu wpływów skrajnej prawicy politykom) sen z powiek.
Spodziewajmy się zatem kolejnego przeciągania liny – zarówno między Ankarą a Brukselą, jak i między Erdoganem a turecką demokracją.

Poprzedni

Biało-czerwoni z Litwą w Krakowie

Następny

Ambitny program rządu