16 listopada 2024
trybunna-logo

Zapowiedź przyszłości

W słynnym Człowieku z wysokiego zamku Philipa K. Dicka główni bohaterowie żyją w rzeczywistości tak pogmatwanej i nierealnej, że aby móc w niej funkcjonować i w ogóle jeszcze podejmować jakiekolwiek decyzje sięgają po mistyczną Księgę Przemian. Jednakże jej stosowanie często tylko pogłębia absurdalność ich zachowań i decyzji. Posiadają jednak dobrą wolę, która ostatecznie pochodzi z odpowiednio nastawionego kompasu moralnego.

W przypadku zamieszek na Kapitolu mamy do czynienia z sytuacją bliską wizjom pisarza science fiction. Stany Zjednoczone dziś to walczący z demokracją prezydent, który nie uznaje wyników wyborów. To szerokie i głęboko prawicowe masy sprzeciwiające się procesom demokratycznym i ogromny społeczny gniew w stosunku do tego, co przynosi ze sobą aktualna polityczność. Walczący przeciwko wynikowi demokratycznych wyborów posiadają własne księgi, własny język i zupełnie odrębną kulturę polityczną; nieprzekładalną na język legalnego procesu wyborczego.
Pokłosie
Zamieszki są zawinione przez republikańskie elity i są pokłosiem zagrzewania wyborców Donalda Trumpa do walki o życie przeciwko wielkiemu „spiskowi” i „oszustwu”. Ten znaczący antydemokratyczny zryw posiada jednak znacznie głębsze źródła i jest zapowiedzią zaostrzającej się walki politycznej, która w bliskiej przyszłości rozsadzi kapitalistyczne demokracje.
To nie jest klasyczna historia buntu wykluczonych. Wyborcy Donalda Trumpa są przeciętnie bogatsi od wyborców Joe Bidena. Tego ostatniego wspiera też większość spośród najbiedniejszych gospodarstw domowych.
Donalda Trumpa wspiera natomiast większa część oligarchii i kapitalistycznych elit, które szczególnie dużo zyskały na cięciach podatkowych wprowadzonych przez ustępującego prezydenta. Za Donaldem Trumpem stoi wielki sojusz sił, które w klasycznych narracjach z teorii marksistowskiej zostałyby określone mianem sił klasycznie reakcyjnych.
To ludzie bogatsi, a także mieszkańcy odciętej od globalizacji głównego nurtu prowincji, która pragnie powrotu do przeszłości. Miasta i miejski proletariat to bastion poparcia Demokratów. Zwolennicy Trumpa są zaś zasadniczo tymi, którzy czują się poszkodowani przez nabierający tempa proces proletaryzacji i tracą poczucie przynależności do świata nowoczesnych wartości. Nie są to jednak zwyczajni obrońcy patriarchatu, seksizmu, czy klasycznego konserwatyzmu, ale raczej ludzie, którzy tęsknią za brakiem i próżnią powstałą wskutek śmierci tych wartości. To epigoni konserwatywnej ameryki i amerykańskiego snu lat 60-tych – epoki sprzed neoliberalnych cięć.
To ci, którzy odczuwają ogromną tęsknotę za Stanami Zjednoczonymi bez równiejszych (obyczajowo) szans, ale z większą rolą białej i konserwatywnej klasy średniej, która w okresie przed neoliberalizmem znacznie bardziej korzystała ze zdobyczy kapitalistycznej oligarchii.
Aktywne chłopstwo
Sytuacja ta przypomina nieco moment historyczny opisywany przez Karola Marksa w 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte. W tamtym przypadku mieliśmy do czynienia z chłopstwem, które wspierało nowego cesarza, ponieważ tęskniło za starym cesarstwem. I takim sposobem politycznie aktywne chłopstwo wsparło tego, który ostatecznie był przede wszystkim rzecznikiem elit i bynajmniej nie przysłużył się interesom swoich mniej majętnych i zagubionych sojuszników.
W ten sam sposób „rewolucja”, którą celowo stymulował Trump jest w rzeczywistości kontrrewolucją i działaniem przeciwko amerykańskiej miejskiej klasie pracującej. Donald Trump rzeczywiście reprezentuje jednak tych, którzy czują się porzuceni i pozostawieni na marginesie amerykańskiej historii i kultury.
Jego zaplecze to ogromne masy ludzi, którzy utracili swoje dawne tożsamości i jednocześnie sprzeciwiają się też nowym tożsamościom, które już rozwinęły swe skrzydła.
Najgłupsze teorie
Tłum, który wdarł się na Kapitol prędzej wesprze najgłupsze teorie spiskowe dotyczące płaskiej Ziemi i spisków iluminatów niż będzie skłonny poprzeć postępowy feminizm, ruch ekologiczny, czy w ogóle jakiekolwiek odmiany nowoczesnej lewicowości. Celem tego ruchu jest walka o powrót do złotych czasów amerykańskiego imperializmu. Te nigdy już jednak nie wrócą.
Ten brak wykrystalizowanej tożsamości politycznej jest przy tym wyjątkowo niebezpieczny. Do czynienia mamy już także jednocześnie z narastającą agresją przeciwko całemu systemowi, który nie udziela reprezentacji sierotom po „Wielkiej Ameryce”. Taką reprezentacją nie był też przecież wcale Donald Trump, który był jedynie „Ludwikiem Bonaparte” niezadowolonych: przypadkowym i fałszywym prorokiem.
Wykluczeni i wydziedziczeni
Ustępujący prezydent zbierał poparcie, a następnie pozorował reprezentowanie gniewu i niezadowolenia swoich wyborców. W praktyce cały czas działał jednak przeciwko swojej wyborczej bazie i na rzecz oligarchów, którzy sami doprowadzili przecież do tego, że znaczna część amerykańskiego społeczeństwo stała się wykluczona i wydziedziczona ze swojej tożsamości politycznej.
Odejście Donalda Trumpa stworzy miejsce dla kogoś dużo gorszego, kto z pewnością spróbuje wykorzystać ten polityczny kapitał, drzemiący pod grubą warstwą politycznej alienacji. To prawdziwa mieszanka wybuchowa.
Mamy bowiem do czynienia z – jakby to określił Stefan Czarnowski – ludźmi systemowo zbędnymi, którzy tym samym stają się ludźmi niezwykle potrzebnymi dla czekającego już za rogiem faszyzmu. Stan derealizacji prawicowego elektoratu zawsze był tym idealnym do narzucania najbardziej nawet radykalnych i niebezpiecznych wersji prawicowej ideologii.
Koniec pewnej iluzji
Wejście na Kapitol to również koniec iluzji wielkości amerykańskiej demokracji. I wcale nie dlatego, że grupa protestujących nawiedziła siedzibę parlamentu i złamała podejrzanie niski poziom zabezpieczeń, czy też dlatego, że podczas starć zginęły cztery osoby (więcej niż w czasie wszystkich protestów na Białorusi w całym 2020 roku).
Łatwość z jaką doszło do całej sytuacji pozwala podejrzewać, że cała akcja miała charakter zaplanowany. Mieliśmy do czynienia z nieudanym zamachem stanu, którego celem było postawienie pod ścianą amerykańskiego wiceprezydenta i jednoczesne sparaliżowanie zdolności parlamentu do zatwierdzenia wyniku wyborczego.
Na poziomie bardziej ogólnym zamieszki te są przede wszystkim dowodem na to, że w łonie rzekomo głęboko demokratycznej Partii Republikańskiej narodziły się siły zdolne zabić już nawet sam formalny proces wyborczy. Republikanie (przez prezydenta Donalda Trumpa) dali dojść do głosu ludziom faktycznie dążącym do siłowego rozwiązywania politycznych sporów i do zanegowania elementarnych zasad parlamentaryzmu.
Złudzenie pokoju
To zasadnicza nowość i porzucenie nawet tej dotychczasowej, totalnie fasadowej demokracji, dającej złudzenie społecznego pokoju. Pozorowana demokracja w USA działała dotychczas głównie dlatego, że wciąż jeszcze dawała społeczeństwu złudzenie realnej reprezentacji. Było tak pomimo tego, że „demokracja” w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje przecież na zasadzie kapitalistycznego kupowania głosów za pomocą pieniędzy i przy kluczowym wsparciu ze strony korporacji i prywatnych lobbystów. Mimo to iluzja ta była wyjątkowo skuteczna. Ale nigdy już nie będzie skuteczna w tym samym stopniu.
Pożywka dla prawicy
Ci wszyscy ludzie, których zebrał wokół siebie Donald Trump nie rozejdą się wraz z nastaniem nowego prezydenta. Doświadczenie łatwego szturmu na Kapitol wzmocni też prawicowych radykałów i stanie się pożywką dla skrajnie prawicowych bojówek, i dla wszystkich zafascynowanych siłowym sposobem rozwiązywania politycznych sporów. W kraju pełnym broni i prawicowego fundamentalizmu zwiastuje to nadejście ery konfrontacji i walk o niespotykanej dotąd skali. Wydarzenie to stanie się wielkim mitem założycielskim dla całego nowego pokolenia amerykańskiego alt-rightu.
Bardzo wiele zależy też od reakcji samych Demokratów i tego, czy pociągną oni Donalda Trumpa do odpowiedzialności karnej za wydarzenia, które zostały zainicjowane przez wiec zorganizowany właśnie przez niego i przez jego własną propagandę polityczną. Brak kary za zainicjowanie realnej próby zamachu stanu to ustępstwo, które będzie drogo kosztować. Tuż za rogiem czekają już siły znacznie gorsze od kończącego się właśnie prezydenta. Demokratyczną receptą na poczucie głębokiego, politycznego wyobcowania znacznej części amerykańskiego społeczeństwa może też być szybki skok w nową, „patriotyczną” i jednoczącą naród wojnę.

Poprzedni

Spytaj milicjanta

Następny

Lekcja brexitu

Zostaw komentarz