W czasie wczorajszego głosowania Brytyjczyków nad sprawą pozostania bądź opuszczenia Unii Europejskiej, tyle było wiadomo o tym, jak wybiorą, co w powyższym tytule. Sondaże dawały procencik-dwa zwolennikom wyjścia, a to mniej niż margines błędu, zaś niezdecydowanych było więcej, niż 10 procent.
Średnia z sześciu ostatnich sondaży różnych ośrodków badawczych, obliczona przez portal WhatUKThinks, dawała przewagę zwolennikom Brexitu w stosunku 51 do 49. Sondaże te przeprowadzono w dniach 14-22 czerwca. Czyli nic nie było wiadomo.
Jedni szli głosować pełni entuzjazmu, że wreszcie uwolnią się od „biurokracji brukselskiej” i nastaną znów dla Albionu złote lata, a innym – nie kierującym się w myśleniu nie nadzieją, lecz liczeniem – ciarki leciały plecach i stawali w kolejkach do banków, by prędko zamieniać funty na euro lub dolary, skoro finansiści oszacowali, że funt może stracić po Brexicie nawet 20 procent wartości.
Starły się obozy wiary i kalkulacji. Rydwan wiary ciągnęły dwa rumaki bojowe: Borys Johnson, do niedawna burmistrz Londynu, kolega partyjny premiera Davida Camerona, któremu stara się podłożyć nogę i samemu zostać premierem. Oraz Nigel Farage, wróg Unii numer, przywódca Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), co w ostatnich wyborach zdobyła 13 proc. głosów, ale ma 1 posła, bo tak pokrętna jest brytyjska ordynacja wyborcza.
W ostatniej wielkiej debacie przed głosowaniem Johnson zachęcał: „głos za wyjściem będzie głosem za nowym dniem niepodległości”. I z pewnością trafiało to do tych, co pamiętają, jak słońce nie zachodziło nad Imperium Brytyjskim. Johnson i inni kuli też nieustannie mantrę W. Brytania „musi odzyskać panowanie” nad swą przyszłością.
Charyzmatyczny Farage dudnił: „Prawo Eeuropejskie jest nadrzędne wobec brytyjskiego. Europejski Trybunał Sprawiedliwości może uchylić każdą decyzję naszego parlamentu. Na litość boską, oni mają hymn, oni budują armię, mają już policję i oczywiście mają też flagę. Jutro ludzie wybiorą, która flaga jest ich flagą? Chcę, byśmy byli obywatelami z paszportami brytyjskimi, pod flagą brytyjską”.
Z drugiej strony, siłą przewodnią obrońców UE był w ostatniej debacie Sadiq Khan, od niedawna burmistrz Londynu. Pomysł, by Khan był unijnym okrętem flagowym była chyba średni. Owszem, ten syn imigranta z Pakistanu, cieszy się popularnością w wielonarodowym Londynie, gdzie muzułmanów mieszka 1,2-1,3 miliona (na 3,2 mln muzułmanów w kraju), ale nie koniecznie w reszcie Zjednoczonego Królestwa.
Zwolennicy wyjścia atakowali politykę niepohamowanego wpuszczania imigrantów, wierząc, że najazd obcych ustanie wraz z porzuceniem UE. Zaś zwolennicy pozostania, bronili jej, zwłaszcza ustami Sadiqa Khana, który oskarżał oponentów o szerzenie „projektu nienawiści” wobec imigrantów. W każdym razie sondaż po debacie wykazał, że 39 proc. pytanych uważało, iż lepiej wypadli zwolennicy Brexitu, a 34 proc. miłośnicy Unii.
Czytelnik już może wie, która szala przeważyła (głosowanie zakończyło się o 23:00 czasu polskiego). Jaki by nie był wynik, Brytyjczycy i pozostali Europejczycy obudzili się w innej rzeczywistości. Teraz zaczną się targi co z tym zrobić. Głos zabierze każdy ważniejszy polityk brytyjski, każdy premier, czy prezydent europejski. Dyrektorzy Europejskiego Banku Centralnego, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i innych instytucji finansowych. Luminarze telewizyjni i celebryci.
Tylko królowa brytyjska nie pochwali, ani nie pogani.
A wyniknąć może wiele. Gdyby zwolennicy wyjścia wygrali jakimś procencikiem sprawy mogą się nieźle zagmatwać. Warto pamiętać, że referendum brytyjskie nie ma mocy szwajcarskiego. Jest niezobowiązującą prawnie konsultacją rządu ze społeczeństwem. A tymczasem wiadomo, że za wyjściem opowiada się ledwie ok. 30 proc. posłów, więc większość może skorzystać ze swoich praw i Izba Gmin może powiedzieć „no”. I się zacznie.
Nawet, jeśli wygrają zwolennicy pozostania, pewne jest, że Johnson, Farage i długie zastępy innych nabrali już wiatru w żagle, żeby doprowadzić do drugiego podejścia. Pewne jest też, że niezależnie od wyniku, siły antyunijne zwierają już w kilku krajach szeregi, by urządzić własne referenda, jak w Holandii i Danii. A przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego, Marine Le Pen solennie obiecała, że takie referendum też urządzi, jak tylko zostanie prezydentem, co może wydarzyć się za niespełna rok.