16 listopada 2024
trybunna-logo

Wybory w cieniu pandemii i mezaliansu księżniczki

31 października w Kraju Kwitnącej Wiśni, który jest trzecią gospodarką światową, odbyły się wybory parlamentarne do głównej, 465. osobowej Izby Reprezentantów. Były to zarazem pierwsze wybory w tzw. erze Reiwa („pięknej harmonii”) liczonej od 1 maja 2019r.gdy Chryzantemowy Tron objął 126 cesarz Naruhito.

Również pierwsze od zakończenia długoletnich (2006-2007 i 2012-2020) rządów wybitnego ,choć bardzo kontrowersyjnego (zwłaszcza ze względu na metody ekonomiczne) premiera Shinzo Abe. Odbyła się wreszcie w lipcu-sierpniu br. w Tokio przekładana i dla wielu obywateli  także kontrowersyjna Letnia Olimpiada. Ponadto następca Abe Yoshihide Suga, zapowiadający kontynuację polityki poprzednika, na swym urzędzie przetrwał zaledwie rok, co kontrastowało z tradycyjną stabilnością systemu politycznego.
Tymczasem przeciętnego Japończyka bodaj najbardziej interesowała niezbyt skuteczna walka z pandemią Covid-19 oraz wydarzenia z wyższych sfer. O tym dalej, zaś niektóre media Nipponu – doszukując się analogii z tym, co dzieje się w Wielkiej Brytanii – ukuły nawet pojęcie „Japońscy Harry i Megan”.
Na początku października premierem został Fumio Kishida z najdłużej rządzącej Japonią Partii Liberalno-Demokratycznej (de facto konserwatywnej) To długoletni, doświadczony  szef dyplomacji w ekipie Abe,a ten ma  wciąż duży wpływ na politykę PLD i ostatecznie poparł Kishidę w rywalizacji o funkcję szefa partii z bardzo popularnym Taro Kono. Nowy premier zaapelował o rewizję pacyfistycznej konstytucji (nominalnie zakazuje ona posiadania armii; istnieją tylko „siły samoobrony”),o podwojenie budżetu na obronę oraz zapowiedział wzmocnienie sojuszy mających powstrzymać rosnącą potęgę Chin i groźby ze strony Korei Północnej. W kwestiach gospodarczych Kishida zapowiedział „nowy kapitalizm”, który ma odtworzyć klasę średnią oraz odblokować 30 000 mld  jenów (1 euro  to ok. 130 jenów) w ciągu 5 lat z przeznaczeniem na badania i innowacje, przy utrzymaniu celu neutralności węglowej w perspektywie roku 2050.W sumie to raczej powrót do „abenomiki”.

Zwycięstwo (nieco osłabionej) koalicji rządzącej

W wyborach uczestniczyło tylko 55,79 proc. ze 106 mln osób uprawnionych do głosowania. Spośród 1051 kandydatów jedynie 17 proc. stanowiły kobiety. Tak niska frekwencja sprzyja zdecydowanie siłom prawicowym, które mają bardziej zmobilizowany i karny elektorat. Notabene wciąż toczy się dyskusja czy kobiety mają prawo kandydować pod panieńskim nazwiskiem. Pięciokrotnie byłem w Japonii (choć zawsze za krótko) i  wtedy – jak zapewne każdy przybysz – zastanawiałem się nad fenomenem wyjątkowego współistnienia w tym państwie tradycji z nowoczesnością.
W wyborach z 2009r. przy rekordowej (prawie 70 proc. ) frekwencji Demokratyczna Partia Japonii (DPJ), Socjaldemokratyczna, odniosła wyraźne zwycięstwo. Ale później – w 2011r. zdarzyły się trzy nieszczęścia: wielkie trzęsienie ziemi we wschodniej części kraju o magnitudzie 9, tsunami oraz katastrofa w elektrowni jądrowej w Fukushimie. Podcięły one skrzydła opozycji i obecnie  nie ma wielkiego przekonania w społeczeństwie, iż jej rządy mogłyby  okazać się skuteczniejsze. W tzw. międzyczasie DPJ zmieniła swą nazwę na Konstytucyjną Partę Demokratyczną Japonii (CDP).

W polityce warto też mieć szczęście

Otóż od września tego roku liczba zakażeń wyraźnie zmniejszyła się i piąta (tak się ją określa w Japonii) fala Covid-19 przed wyborami opadła. To bardzo pomogło rządowi.
Pięć partii opozycyjnych, w tym Komunistyczna, zgodziło się tym razem wystawić wspólnych kandydatów na co odpowiedzią władzy stał się powrót do starej tezy o „czerwonym zagrożeniu”.
Ogłoszone w poniedziałek oficjalne wyniki wyborów oznaczają zwycięstwo dotychczasowej koalicji: Partii Liberalno-Demokratycznej i Komeito-(ugrupowanie o korzeniach buddyjskich), choć jej przewaga nieco się zmniejszyła. PLD zdobyła 291 mandatów (straciła więc 17,w tym sekretarza generalnego Akira Amari), zaś Komeito-32. Łącznie więc dysponują 291 mandatami z 465. To nieco mniej niż dotychczas-305 mandatów, ale wciąż dominacja jest wyraźna. Pojawiły się też w parlamencie nowe partie, np. Ishin (Innowacji), która z 41 mandatami stała się trzecią co do siły formacją.

Miłość silniejsza niż tradycja
O ile dobrze pamiętam wykłady wybitnego japonisty prof. Mikołaja Melanowicza to w tym języku (nie jest on – na szczęście dla mnie, nie mającego ucha muzycznego – tonalny, jak choćby chiński czy wietnamski) istnieją dwa pojęcia (i naturalnie znaki) na określenie słowa „miłość”, a w tym przypadku chyba oba w grę wchodzą. To „ai” i „koi”. Zostawiając na boku wątki lingwistyczne, to była już (od kilkunastu dni) księżniczka Mako (teraz po prostu Mako Komuro) jest pierwszym dzieckiem młodszego brata obecnego cesarza księcia Akishino oraz jego żony księżniczki Kiko. Urodzona równo przed 30 laty (obecny mąż jest jej rówieśnikiem) początkowo uczęszczała do elitarnej szkoły Gakushuin, gdzie zwykle uczą się członkowie rodziny cesarskiej. Wkrótce potem wybrała studia na tokijskim Międzynarodowym Uniwersytecie Chrześcijańskim (kierunek dziedzictwo kulturowe), a następnie je kontynuowała w Edynburgu, zaś magisterium (z muzeologii) obroniła na Uniwersytecie w Leicester.
Na kursie przygotowawczym do studiów za granicą w 2012r. poznała Kei Komuro pochodzącego ze zwykłej, niezbyt zamożnej rodziny. Ponoć wtedy zapałali do siebie miłością i planowali za rok się pobrać. Oboje mieli przy tym świadomość, że w takim przypadku kobiety z cesarskiego rodu wychodzące za  mąż za przedstawicieli „ludu”-zgodnie z tradycją – tracą swój status. Para, co zrozumiałe, była od początku pod wnikliwą obserwacją mediów. Najpierw  traktowano ich z sympatią, ale wkrótce to się zmieniło i stali się obiektem ataku ze strony nacjonalistycznej prawicy. W 2017r. tygodnik „Shukan Josei” ujawnił, iż matka Komuro odmówiła zwrotu 4 mln jenów wyłożonych przez jej byłego partnera na studia syna. Jak pisze korespondent  „Le Monde” w Tokio Philippe Mesmer zaczęto nawet przedstawiać Kei Komuro jako „uwodziciela księżniczki w celu uregulowania swoich problemów finansowych”. On sam udał się do Nowego Jorku, gdzie studiował prawo na Uniwersytecie Fordham. Młodzi kontaktowali się przez internet.
Dopiero we wrześniu tego roku Kei wrócił do Japonii-ubrany „na luzie”  i z nietypową fryzurą, co dla niektórych świadczyło o tym, iż nie jest godzien poślubić wciąż jeszcze księżniczkę. Ojciec panny młodej przyznał, że „wiele osób nie jest przekonanych do tego małżeństwa”, więc  anulowano tradycyjną ceremonię ślubną.
Ponadto, aby uciszyć krytykę pod adresem jej przyszłego męża, Mako  która straciła status członka rodziny cesarskiej, jako pierwsza w historii zrezygnowała z tradycyjnej kwoty 152 mln jenów przeznaczonej dla kobiet z rodziny cesarskiej w takich sytuacjach. Pewne protesty miały miejsce nawet w dniu ślubu w połowie października. Pojawiły się m.in. napisy: „Rodzina cesarska to dusza Japonii”.
Samodzielność kobiet bywa nierzadko wciąż krytykowana w Kraju Kwitnącej Wiśni. Nawet obecna cesarzowa Masako była krytykowana za rzekome niewywiązywanie się z obowiązków oraz za to, iż nie urodziła syna (ma dwie córki).Na konferencji prasowej po ślubie Mako przyznała otwarcie, że niewłaściwe informacje na temat jej męża wywołały u niej stres pourazowy. „Kei jest dla mnie nie do zastąpienia”-podkreślała. A on sam powiedział ładnie: ”Kocham Mako. Chce spędzić jedyne życie jakie mam z jedyną osobą, którą kocham”.
Młoda para wkrótce wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie Kei będzie pracował w kancelarii adwokackiej.
Warto życzyć Im powodzenia.

Poprzedni

Drugie „Wesele” „Smarzola”

Następny

Franciszek Drucki-Lubecki – narodowy bohater bez pomnika