21 listopada 2024
trybunna-logo

Wojna o Ukrainę (cz. II)

Na świecie utarło się już określanie działań bojowych u naszych wschodnich sąsiadów mianem „wojny na Ukrainie”. Ale to tylko część prawdy. Bowiem, po pierwsze, jest to raczej brutalna „wojna o Ukrainę” toczona pomiędzy dwoma zarozumiałymi, egocentrycznymi i hegemonistycznymi pretendentami do panowania nad światem: Stanami Zjednoczonymi i Federacją Rosyjską. Nieszczęsna Ukraina – w wyniku swej niefortunnej polityki – znalazła się więc pomiędzy młotem i kowadłem. Wojna o Ukrainę, szczególnie wokół Kijowa i na obszarach południowo-wschodnich, odzwierciedla wielkie nieszczęście narodu ukraińskiego, który cierpi i ciągle nie może doczekać się normalności, dobrobytu, spokoju, zrównoważonego rozwoju i efektywnej współpracy z zagranicą. Co gorsza, są to cierpienia trwające od stuleci. Wytrzymałość społeczna jest na wyczerpaniu. Nie jest to wojna w interesie społeczeństw lecz zachłannych krajowych i zagranicznych decydentów oraz oligarchów.

Niektórzy fachowcy dostrzegają także, nie bez racji, istotne elementy walki o „strefy wpływów” w EŚ-W między UE a USA, między UE a Chinami, między UE a Rosją oraz między UE a USA. Problem polega wszakże na tym, iż żadna ze stron w tej walce nie dysponuje i nie zamierza przeznaczyć gigantycznych środków na wydźwignięcie Ukrainy, szczególnie jej gospodarki, z niebywałej zapaści cywilizacyjnej i rozwojowej z ostatnich dziesięcioleci, którą można jedynie porównać do wielkiego głodu ukraińskiego w czasach radzieckich (1932 – 33 r.). I Wschód i Zachód zachowują się obłudnie i cynicznie w kwestii kryzysu ukraińskiego. Prawie unisono powiadają tak: nie ingerujemy w sprawy wewnętrzne Ukrainy; rozwiązanie problemu – to sprawa samych Ukraińców. A jednocześnie czynią wiele celem umacniania swych wpływów w tym kraju i sterowania biegiem wydarzeń w odpowiednią dla siebie stronę.
W odwiecznej walce supermocarstw o „strefy wpływów” w naszym regionie zauważalna jest niesamowita analogia między losami Polski i Ukrainy (oraz innych krajów), które były i są brutalnie przepychane – raz – ze Wschodu na Zachód i – drugi raz – z Zachodu na Wschód itd. Casus Polski: 1772 rok – początek trzech rozbiorów; nasz kraj zniknął z mapy Europy. Został on nie tylko przepchnięty – ale wręcz wchłonięty przez mocarstwa ościenne. Napoleon włączył Polskę (Księstwo Warszawskie) do francuskiej „strefy wpływów”: 1807 r. – 1815 r. Po wojnach napoleońskich, w 1816 r., utworzono kadłubowe Królestwo Kongresowe, które przetrwało do 1864 r. Po czym, każdy z zaborców zagarnął „swoją” część dla siebie i nią zarządzał. I tak to się kołatało aż do końca 1. wojny światowej, kiedy, na kongresie pokojowym w Wersalu, w 1918 r., Polska powróciła na mapę Europy, ale po zachodniej stronie barykady. Zachód okazał się jednak dla Polski niezwykle cyniczny i okrutny oraz nasłał na nią Hitlera – ze wszystkimi znanymi tego konsekwencjami. Po 2. wojnie światowej, na konferencjach w Teheranie, w Jałcie i w Poczdamie, Zachód nie wyrażał bynajmniej woli finansowania odbudowy zdruzgotanej Polski i wolał ją przekazać Josip’owi Stalinowi (znów przesunięcie na Wschód). I tak to trwało do upadku „muru berlińskiego” oraz do rozpadu ZSRR. Od 1989 r. Polska znów funkcjonuje w zachodniej „strefie wpływów”; lecz – logicznie rzecz biorąc – po pewnym czasie powinna ona powrócić ponownie na Wschód, nawet na Daleki Wschód(?!).
Z Ukrainą było podobnie. Po rozbiorach Polski i po utracie Chanatu Krymskiego, państwo to zostało podzielone między carstwo rosyjskie (większa część) i Austrię (później Austro-Węgry). Tak to trwało aż do rewolucji październikowej w Rosji, w 1917 r. Na Ukrainie wybuchła wówczas wojna domowa, w wyniku której utworzono Ukraińską Republikę Ludową. Wdała się ona w wojnę z Rosją radziecką i została pokonana przez armię czerwoną (w 1919 r.). Utworzona została następnie Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, która była jednym z założycieli ONZ i głównych filarów ZSRR – proklamowanego w 1922 r. Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę, terytorium Ukrainy uległo rozszerzeniu na zachód, ale i ona sama padła ofiarą agresji i okupacji niemieckiej (do 1944 r.). W roku 1954 Krym powrócił do Ukrainy – „w prezencie” od Nikity Chruszczowa, przywódcy radzieckiego, Ukraińca z pochodzenia. Kraj odzyskał niepodległość w 1991 r. (po rozpadzie ZSRR), ale Rosja zachowała swe silne wpływy na Ukrainie.
Wprowadzono tam dość dziwny ustrój bazujący na wielopartyjności (pozory demokracji) i na pseudogospodarce rynkowej, ustrój przeżarty korupcją, oligarchicznością i innymi patologiami. W wyniku tego, w kraju panowała długotrwała recesja, pogłębiona kryzysem globalnym. PKB spadł o prawie 25 proc. . Ludziom żyje się coraz gorzej. W 2004 r., prorosyjski Wiktor Janukowicz wygrał wybory prezydenckie – z niewielką przewagą głosów. Zwycięstwo to zostało zakwestionowane przez jego oponenta, prozachodniego Wiktora Juszczenkę, który – na fali „pomarańczowej rewolucji” – doprowadził do drugiej rundy wyborów i wygrał je. Nastąpiła reorientacja Ukrainy na Zachód, szczególnie w kierunku UE i US. Premierem została Julia Tymoszenko. Zjawiska patologiczne, np. grabienie majątku narodowego, korupcja i in. uległy zaostrzeniu. Sojusznicy z okresu „pomarańczowej rewolucji” (Juszczenko-Tymoszenko) stali się zaciekłymi przeciwnikami. Kolejne wybory prezydenckie (w 2010 r.) wygrał ten trzeci – Wiktor Janukowicz (48 proc. głosów), a J. Tymoszenko zdobyła 45 proc. , zaś W. Juszczenko (poniżej 6 proc. ). I znów wahadełko ukraińskie przesunęło się w stronę wschodnią. Zachód nie dał jednak za wygraną – 21 listopada 2013 r. – wywołał on placowy bunt na Majdanie w Kijowie (i w innych miastach Ukrainy), który nie wiadomo jeszcze, czym się zakończy długofalowo?

Teraźniejszość i przyszłość:

pewne jest jednak to, że Rosja „nie odda” Ukrainy w pacht Zachodowi tak łatwo, jak oddała Polskę i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej w 1989 r.! Z kolei, Zachód też nie zamierza ustępować pola Rosji. Walka o ten bardzo ważny – politycznie, ludnościowo, strategicznie i gospodarczo – element „stref wpływów” jest więc daleka od zakończenia. Sytuacja na i wokół Ukrainy zaostrza się z każdym dniem i grozi destabilizacją tego kraju, całego regionu a może i nawet znacznie poważniejszymi konsekwencjami globalnymi. Bowiem „kartą ukraińską” grają, przede wszystkim, główne supermocarstwa (Rosja-USA-UE-Niemcy-Chiny), przy czym żadne z nich nie ma zamiaru finansowania odbudowy tego kraju – zniszczonego przez wieloletnią recesję, przez kryzys globalny, przez notoryczne patologie i przez marne zarządzanie oraz przez tragiczną i niepotrzebną wojnę. Ukraińskie odrodzenie wymagałoby setek miliarów euro czy dolarów. Po prostu, Unia nie chce widzieć chorej Ukrainy w swoim składzie; ale udaje, że „drzwi są dla niej otwarte”. Biedne społeczeństwo ukraińskie jest bezceremonialne oszukiwane. Co gorsza, jak wynika z powyższego krótkiego przeglądu historii nowożytnej, Ukraina nie ma tradycji państwowych i demokratycznych, przez co trudno sobie wyobrazić, jak mogłaby ona wdrażać u siebie normy i wzorce zachodnie (byle nie neoliberalizm!?), przyjmować acquis communautaire itp.?
Pewnym kluczem do zrozumienia sytuacji wewnętrznej jest analiza tamtejszego niezwykle zagmatwanego i niestabilnego układu sił polityczno-społecznych. Brakuje w nim charyzmatycznych przywódców (np. ukraińskiego Piłsudskiego czy Wałęsy, choć Wołodymir Żeleńsky jest doń podobny), jasnych programów i koordynacji poczynań. Każdy ciągnie egocentrycznie w swoją stronę. Kraj pogrąża się w bagnie anarchii i destrukcji wojennej oraz jest nadal zarządzany przez tajemne moce, usadowione przeważnie na „tylnym siedzeniu” lub zdalnie sterowane z zewnątrz. Na rządzących, na bojowników Majdanu oraz na tzw. separatystów prorosyjskich, prounijnych czy proamerykańskich oddziaływują silnie grupy wpływowych oligarchów oraz klany ukraińskie: doniecki, dniepropietrowski i rodzinny (familijny), związany z władzą. Nazwiska kilkudziesieciu oligarchów są znane. Do czołówki zaliczają się miliarderzy: Rinat Achmetow, Ihor Kołomojski, Wadim Nowiński, Roman Abramowicz, Wiktor Pińczuk i wielu innych. Ugrupowania i poszczególni oligarchowie zbogacili się niebywale w wyniku bezprawnego przejęcia (uwłaszczenia) państwowego majątku postradzieckiego. Oni też, wraz z armią i z siłami bezpieczeństwa, stanowią faktyczną władzę na Ukrainie. Partie polityczne, od lewicy do prawicy, łącznie z Partią Regionów, są im posłuszne. Majdan i wielobarwna jego otoczka jest notorycznie manipulowana przez tych, którzy dają pieniądze.
Ale na Majdanie pojawiły się też inne siły sterowane przez partie opozycyjne: Batkiwszczina (przywódca Arsenij Jacyniuk, pod nieobecność Julii Tymoszenko); Udar (Cios) – boksera Witalij’a Kliczko oraz Swoboda – kierowana przez Oleh’a Thiahnybok’a. Obok nich aktywizują się zawsze groźni nacjonaliści ukraińscy, banderowcy, pogrobowcy UPA i inni. Nie mam pewności, czy z tego nieładu polityczno-społecznego wyłoni się kiedyś optymalny i trwały ład (system, ustrój) na Ukrainie – uniezależnionej od Wschodu i od Zachodu – jak się tam powiada? Jeśli tak, to kiedy i za jaką cenę? Totalna amerykanizacja i westernizacja Ukrainy mogłaby przynieść opłakane wyniki. W każdym razie, siły (krajowe i zagraniczne) uwikłane w kryzys ukraiński grają raczej na czas, licząc na błędy oponentów i konkurentów – żeby je wykorzystać we własnym interesie. Ale zmaltretowany i zniewolony naród ukraiński nie ma czasu do stracenia. Domaga się niezwłocznego przezwyciężenia kryzysu, zaprzestania działań wojennych i polepszenia sytuacji. Jednakże obecne siły rządzące, formalnie i faktycznie oraz pretendenci do rządzenia dysponują jedynie nikłymi zdolnościami i możliwościami samodzielnego przezwyciężenia kryzysu, ustabilizowania sytuacji i zapewnienia rozwoju.
W tych niezwykle złożonych uwarunkowaniach i przy tak licznych niewiadomych (np. rola armii i sił bezpieczeństwa, ingerencja supermocarstw i in.), teoretycznie można przewidywać kilka wersji rozwiązań – od najlepszych do najgorszych, a mianowicie: a. osiągnięcie porozumienia między zwaśnionymi stronami ws. pokojowego i kompromisowego uregulowania kryzysu, przeprowadzenia przedterminowych wyborów powszechnych i prezydenckich, przyjęcia nowej konstytucji, programu naprawczego oraz zgodne realizowanie tego programu przy wsparciu ze strony Wschodu i Zachodu. Wymagałoby to jednocześnie stosownych uzgodnień między supermocarstwami grającymi „kartą ukraińską”. W obecnych realiach, rozwiązanie takie, choć bardzo pożądane, będzie jednak bardzo trudne do osiągnięcia i wręcz idealistyczne; b. zdobycie zdecydowanej przewagi przez jedną ze stron konfliktu – czy to koalicyjną, czy opozycyjną, czy też jeszcze inną (wojsko?). Uzyskanie takiej przewagi mogłoby nastąpić, np., w wyniku rażącego błędu którejś lub pozostałych stron konfliktu itp. Wówczas, dominująca strona mogłaby dobrać sobie jednego czy dwóch względnie niezawodnych koalicjantów, uspokoić nastroje i wyprowadzić kraj z etapu kryzysowego. Teoretycznie – możliwość taka istnieje, choć jest mało prawdopodobna w praktyce;
c. stopniowa erozja obecnej koalicji rządzącej i przejmowanie od niej ośrodków władzy – od regionów do centrali – przez opozycję. Trochę na zasadzie: „nie palcie komitetów lecz zakładajcie własne”. Pytanie tylko, czy rządzący i ich poplecznicy dopuszczą do takiej erozji i do bezwolnego oddania władzy bez walki? Ewentualna strategia tego rodzaju, już realizowana przez opozycję, może doprowadzić do wojny domowej, nie tylko na Wschodzie Ukrainy. Ryzyko jest więc bardzo duże, tym bardziej, że – jak świadczą doświadczenia ukraińskie – nawet demokratyczne wybory nie zawsze służą tam unormowaniu sytuacji; d. możliwość rozwiązań siłowych: w przypadku przedłużania się kryzysu, obok ewentualności wprowadzenia stanu wyjątkowego, wojskowego zamachu stanu, ww. wojny domowej itp., istnieje też wysokie prawdopodobieństwo rozlania się fali rewolucyjnej z majdanów na cały kraj. Powszechna rewolucja ma jednak to do siebie, iż pociąga za sobą długotrwały stan anarchii, bałaganu i biedy, czego nie należałoby życzyć Ukraińcom; e. interwencja supermocarstw (z nie dającym się wykluczyć użyciem sił zbrojnych, w przypadku, gdyby rozwój sytuacji na Ukrainie zagroził bezpieczeństwu Rosji, USA, UE czy państw NATO). Głównie chodziłoby więc o zagraniczną interwencję pokojową, np., w postaci konferencji międzynarodowej, neutralizacji (finlandyzacji) Ukrainy, przyznania jej niezbędnej pomocy, czy nawet utworzenia dwóch państw ukraińskich: wschodniego i zachodniego (tzw. model koreański). Jak widać, żadna z ww. ewentualności rozwiązań nie jest idealna. Trzeba jednak poszukiwać realnych dróg wyjścia z sytuacji, żeby przyczynić się do poprawy doli narodu ukraińskiego oraz nie dopuścić do poważniejszej zawieruchy międzynarodowej w wyniku analizowanego kryzysu i wojny.
Uwypukliły one jaskrawo również wagę, możliwości i złożoności stosunków polsko-ukraińskich. Bez wątpienia, kryzys u naszych wschodnich sąsiadów i jego konsekwencje mogą mieć kardynalne znaczenie dla bezpieczeństwa i dla rozwoju Polski, naszego regionu i Eurazji – w przyszłości. Jak uczy ponad tysiącletnia historia, relacje polsko-ukraińskie układały się raczej w pasmo zmarnowanych szans i możliwości oraz w bezmiar cierpień i krwi przelanej niepotrzebnie po obydwu stronach. Łatwo można wyobrazić sobie, jak wyglądałyby dziś nasze narody i państwa, gdyby – zamiast tego – ich sąsiedzkie współistnienie upływało pod znakiem zgodnej współpracy, wzajemnego zrozumienia i poszanowania oraz obopólnych korzyści. Zapewne, nie doszłoby również do tragedii typu rzeź wołyńska, akcja Wisła a nawet do… obecnego kryzysu i wojny na Ukrainie. Winowajcy są po obydwu stronach. Ale dziś nie pora na jątrzenie i na rozpamiętywanie historii. Tej się już nie da zmienić. Trzeba nam ratować teraźniejszość i budować lepszą przyszłość.
Tymczasem, od początku istnienia niepodległej Ukrainy do dziś, podejście kolejnych ekip rządzących w Polsce, niekórych partii politycznych czy pojedyńczych politykierów pozostawia bardzo wiele do życzenia. Błędy wynikają z prób kontynuacji mesjanistycznego powołania Polski wobec innych, szczególnie sąsiadów, do skłonności do megalomańskiego przewodzenia w regionie i do zaszczepiania innym – rzekomo znakomitych – rozwiązań i dokonań transformacji polskiej po 1989 r. Takie podejście było i jest fałszywe i irracjonalne, na co zresztą, Ukraińcy się nie zgadzają. Ale niektórzy politykierzy polscy uparcie brną dalej w tym kierunku, pogarszając naszą sytuację. Co mamy do zaoferowania Ukraińcom? Naszą „demokrację kolesiowską”? Nasz neoliberalizm i jego efekty? Plan Sachs’a/Balczerowicza? Naszą przynależność do UE i do NATO oraz półkolonialne uzależnienie PL od Berlina, od Waszyngtonu i od Brukseli? Nasze zadłużenie i bezrobocie? Co jeszcze? Przecież Ukraińcy dostrzegają to dobrze i nie życzą sobie naszych rad. Polski model transformacyjny jest nie do zastosowania na Ukrainie.
Tak jak kiedyś „Polska miała być Polską”, tak teraz Ukraina chce rzeczywiście być Ukrainą – samostijną. Ale czy jej się to uda? Nie ma pewności. Dlatego też efektywność poczynań polskich w sprawach ukraińskich jest nieomalże symboliczna czy wręcz zerowa – z punktu widzenia polskiego interesu narodowego i państwowego. Potwierdzają to: nasza pomoc dla uchodźców, nieudane próby ratowania „rewolucji pomarańczowej”, realizacji „partnerstwa wschodniego” czy – obecnie – popierania proamerykańskiej i prounijnej opozycji, realizacji ukraińskiej misji premiera RP w Europie oraz bratania się z banderowcami i rozpalanie w Polsce irracjonalnej rusofobii. Czysty nonsens. Ponadto, niektórzy politykierzy zdają się nie dostrzegać, iż – w kwintecie supermocarstwowym, grającym „kartą ukraińską” – Polska nie ma nic do gadania. Nasze możliwości udzielenia pomocy Ukraińcom czy ukierunkowania biegu wydarzeń po naszej myśli – teoretycznie i praktycznie – są relatywnie bardzo niewielkie.
Realizm nakazuje przeto, aby raczej się trzymać z daleka od gorejącego kotła ukraińskiego i – dopiero po wyklarowaniu się i po ustabilizowaniu sytuacji – wypracować innowacyjny program współistnienia i współpracy po wsze czasy. Można jednak zrozumieć nerwowość i niepewność niektórych spośród polskich politykierów, którzy obawiają się oddziaływania „zarazy ukraińskiej” na Polskę i na obecny establishment. Natomiast najwyższa już pora, aby zatroszczyć się o losy i o przyszłość mniejszości polskiej na Ukrainie. Szacunki dotyczące jej liczebności są bardzo rozbieżne – od 100.000 do 2.000.000 obywateli polskiego pochodzenia lub o polskich korzeniach, skupionych w około 20 powiatach. Praktycznie niewiele wiadomo w RP o ich położeniu w czasach kryzysowych i o ich przyszłości? Kto im pomaga, jak i czym? Wezwania do utworzenia autonomii polskiej na Ukrainie kojarzą się z analogicznymi apelami o autonomię śląską w Polsce. Nie tędy droga. Ponadto, jest bardzo istotne, aby społeczeństwo polskie znało prawdę o naszych wschodnich sąsiadach i nie ulegało tendencyjnej histerii medialnej pod hasłem instalowania na zawsze władzy prozachodniej na Ukrainie i zaprowadzania tam „europejskich” porządków a la polonaise.

Zamiast zakończenia:

w konkluzji, okrutna tragedia ukraińska oraz cały jej kontekst regionalny i globalny stanowi bolesną ilustrację stanu rzeczy nie tylko w tym wielkim kraju – po licznych przejściach i perturbacjach w ostatnich stuleciach i dziesięcioleciach lecz również odzwierciedlenie konsekwencji międzynarodowych dla Ukrainy – po załamaniu się systemu dwubiegunowego i jednobiegunowego w układzie sił światowych i po wytworzeniu się próżni systemowej na naszej planecie. W efekcie tego, los Ukrainy (Egiptu, Syrii, Iraku, Afganistanu, Afryki Środkowej i in.) może dziś spotkać prawie każdy naród i każde państwo. Dlatego też w interesie wszystkich leży rewolucja systemowa – wypracowanie i wdrożenie nowoczesnego i efektywnego ustroju w każdym kraju oraz rzeczywiście nowego ładu polityczno-społeczo-gospodarczego na całym świecie. Innej drogi nie ma!

Poprzedni

Fejk niusy

Następny

Edward Gierek – źródła sukcesu i klęski