22 listopada 2024
trybunna-logo

Wizja pedofilii na zachodniej lewicy w czasach Jana Pawła II

17.08.2002 Papierz w oknie fot.Witold Rozbicki

Po stronie obrońców czci polskiego papieża są tacy, którzy próbują relatywizować jego winę tolerowania pedofilii w Kościele innym kontekstem mentalnym jego epoki, kiedy ukrywanie tego rodzaju przestępstw miało być wręcz dbaniem o powszechną moralność, a pedofilia nie była tak powszechnie potępiona, jak dzisiaj. Tymczasem istnieje ciekawa historia lewicowego podejścia do pedofilii na Zachodzie w czasach międzynarodowej kariery Karola Wojtyły. Nie dotarła do Polski, bo mieliśmy PRL. Z dzisiejszego punktu widzenia nie wygląda to niestety lepiej, niż kościelne zamiatanie pod dywan. Może nawet gorzej.

W chrześcijaństwie teoretycznie sprawa jest prosta. W Ewangeliach synoptycznych Jezus bardzo wyraźnie potępia pedofilię i to wyjątkowo surowo, sugerując nawet karę śmierci (np. Mt 18, 6 – „Jeśli zaś ktoś zgorszyłby jednego z tych najmniejszych…). Radzi wtedy „wyłupienie sobie oka” lub odcięcie sobie ręki lub nogi, jeśli „prowadzą do grzechu”, identycznie jak w Kazaniu za Górze, gdzie zakazuje cudzołóstwa. Jednak zakaz cudzołóstwa i prostytucji jest u niego objęty możliwością wybaczenia, a nawet braku potępienia (J 8, 11 i inne), co nie dotyczy czynów pedofilskich.
„Nauczmy nasze dzieci miłości” – prasowe ogłoszenia pedofilskie na Zachodzie po 1968 r. nie były niczym niezwykłym.
Protest Jezusa odnosił się tu do zjawisk społecznych jego epoki: podobnie jak w całym cesarstwie rzymskim, właściciele niewolników w starożytnym Izraelu wykorzystywali ich również seksualnie, zależnie od swych preferencji, tj. włączając w to też dzieci.
Innym rozpowszechnionym zjawiskiem był wymóg regulowania drobnych długów ubogich rodzin poprzez „udostępnianie” celnikom, poborcom podatkowym lub lichwiarzom żon, młodych córek, synów i dzieci. O ile „użyczanie” osób dorosłych uchodziło za jako tako „normalne”, wykorzystywanie dzieci napotykało na ludową niechęć, i to mimo, że religia to jakby ignorowała.
Jezus podważał tu jeden z „boskich” przepisów żydowskiej Tory (Kpł 25, 44-46) promujących niewolnictwo osób i dzieci nieżydowskich. To naturalnie nie przeszkadzało amerykańskim właścicielom niewolników, zarówno katolickim, jak i protestanckim, cytować te wersety, by udowodnić jak pobożnymi są chrześcijanami.
Ze Starym Testamentem był ten problem, że zakazywał homoseksualizmu, zoofilii i kazirodztwa (choć w tym ostatnim wypadku uznawał sporo wyjątków za pobożne), ale nie pedofilii. Ci, którzy w czasach Jezusa wykorzystywali ubogich, by dobierać się do ich żon czy dzieci, czuli się w pełni praw, a sam Jezus był społecznie niebezpieczny, gdyż przede wszystkim zdawał się symbolicznie „gwałcić” święte prawo własności.
Rewolucja seksualna
Oczywiście klasowe, seksualne wykorzystywanie poddanych hierarchicznym prawom feudalizmu i kapitalizmu trwało (i trwa) w różnych formach następne 2 tysiące lat, mimo zwycięstwa chrześcijaństwa, lecz by zbliżyć je do czasów JP2, trzeba przejść do prawdziwej obyczajowej bomby atomowej w świecie zachodnim, którą były wydarzenia 1968 r. we Francji. Przedtem (po II wojnie) jawnym, propagandowym ośrodkiem dyskursu pedofilskiego w Europie była niespecjalnie lewicowa Holandia, promieniująca na Niemcy, Belgię, czy Danię. Już wtedy był on podpięty pod walkę o prawa gejów, lecz jego oddziaływanie było stosunkowo ograniczone.
Jakoś tak się stało, że masowe strajki i bunty uniwersyteckie z 1968 r. nie zostały zapamiętane jako znaczne przesunięcie do przodu praw pracowniczych, czy różnych mniejszości, lecz jako olbrzymie wyzwolenie obyczajowe, skierowane przeciw „sklerotycznym dziadersom”.
W skrócie, slogan „Zakazuje się zakazywać” pozwolił później upowszechnić kobiecą antykoncepcję, zalegalizować przerywanie ciąży, czy uwzględniać prawa mniejszości seksualnych, ale też prowadził do wizji społeczeństwa w stylu słodkich obrazków z pism Świadków Jehowy, gdzie lew, który przeszedł na wegetarianizm, przytula się do małego, uśmiechniętego chłopca, czy dziewczynki. „Wszechogarniająca miłość” miała sprowadzić rodzaj laickiego Królestwa Bożego na ziemi, ogarniającego wszystkie rodzaje skłonności seksualnych. Jakby nikt nie zauważył, że lwy ciągle jednak nie są weganami.
Lawina miłości
Kiedy Karol Wojtyła stanął na czele Kościoła katolickiego (1978), dyskurs pedofilski był na Zachodzie już ugruntowany. We Francji i na całym zachodnim świecie karierę robiły nagradzane książki otwartego geja Tony’ego Duverta, jak Dobry seks ilustrowany (1973), radosna apologia pedofilii, jako „międzypokoleniowej wspólnoty seksualnej”. Radykalnie lewicowy filozof René Schérer w swoim Emilu przewrotnym (1974) wyjaśniał, że stosunki płciowe z dziećmi nie przynoszą im żadnych szkód, a jedynie pożądane szczęście.
Radykalnie lewicowa gwiazda „paryskiej wiosny” 1968 r. Daniel Cohn-Bendit opowiadał w Wielkim Bazarze (1975), jak dzieci pod jego opieką żywo interesują się jego rozporkiem, a Gabriel Matzneff w Mniej niż 16 lat (1975) przekonywał, że prawna dojrzałość seksualna (dziś 15 lat) jest niepotrzebnym, mieszczańskim przesądem, podczas gdy dzieci mają oczywiste, pełne prawo do swobodnego seksu z dorosłymi.
W sumie chodziło jednak o prawa dorosłych, gdyż przestarzałe kodeksy karne ciągle przewidywały kary za pedofilię. Niezbędnych reform domagały się organizacje gejowskie, które w pełni identyfikowały się ze „sprawą pedofilii”, jak Homoseksualny Front Akcji Rewolucyjnej (FHAR), animowany przez młodego eseistę radykalnej lewicy Guya Hocquenghema, partnera i ucznia René Schérera, który zaczął wydawać pedofilski przegląd naukowy Badania nad dzieciństwem i edukacją. Przedsięwzięciu patronował sam Michel Foucault, światowej sławy historyk, filozof i socjolog, który podjął wtedy walkę z tymi psychiatrami dziecięcymi, którzy zaczęli kwestionować nieszkodliwość pedofilii.
Stanowisko wielkiego Foucaulta przerodziło się w modę na „antypsychiatrię”. Socjolog postulował, żeby nie słuchać zacofanych psychiatrów, a jedynie bezpośrednio dzieci, których słowa same pomogą „ustalić jaki był stopień przemocy, czy przyzwolenia” na akt płciowy.
Bitwa o wolność
W dwa miesiące po rzymskiej intronizacji Karola Wojtyły, w radykalnie lewicowej wówczas Libération seryjny pedofil i zresztą żywy organizator społeczności pedofilskiej Jacques Dugué, umieszczony w areszcie za kolejny „zbyt gwałtowny” gwałt, pisał o zaletach sodomizacji dzieci: „Dziecko, które kocha dorosłego, kocha czuć jego członek w swym ciele”, nawet jeśli tego nie wie, co ma być widocznym znakiem miłości.
Luc Rosenzweig, Schérer i Matzneff wydali Kto się boi pedofilów?, żeby przełamać opór „ludzi nie wierzących w naukę”, uznanych za ówczesnych foliarzy i płaskoziemców, a eseiści Pascal Bruckner i Alain Finkielkraut zachwycali się wspólnie kolejną książką Tony’ego Duverta, już nie tyle pedofilską, co wprost pedopornograficzną, której dziś nie dałoby się wydać nawet w jakimś trzecim obiegu. Duvert opowiadał tam o swoich 5 i 6-letnich „kochankach”. Jak to było możliwe?
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych przez media przetoczyła się fala współczucia dla pedofilów, którzy mimo wszystko bywali skazywani, przynajmniej w tzw. grubszych sprawach, jak gwałty zbiorowe. Np.tylko w 1977 r. w Le Monde, który uchodził jeszcze wówczas za pismo bardzo prestiżowe, ukazały się aż dwa listy otwarte intelektualistów lewicowych, wzywające do uwolnienia niepotrzebnie więzionych pedofilów.
Wśród sygnatariuszy tego typu apeli byli ludzie, których dzieła studiowano na uniwersytetach całej planety, mega-gwiazdy postępowej inteligencji stanowiące wzór duchowo-umysłowy, jak feministka Simone de Beauvoir, komunistyczny pisarz Louis Aragon, semiolog Roland Barthes, filozofowie Gilles Deleuze, Jean-Paul Sartre czy André Glucksmann, politycy lewicy, jak Bernard Kouchner i Jack Lang oraz wielu, wielu innych szeroko wtedy znanych lub już wymienionych w tym artykule.
Zalążki upadku
Od razu warto wyjaśnić, że choć Simone de Beauvoir stawała w obronie pedofilii, ruchy feministyczne, które inspirowały się jej książkami, pedofilię odrzucały. Kiedy np. w 1980 NAMBLA (wielka amerykańska organizacja gejowsko-pedofilska) objęła kierownictwo organizacji nowojorskiego Gay Pride, feministki i lesbijki wezwały do bojkotu imprezy.
Wtedy już francuski Front Wyzwolenia Pedofilów (FLIP) działał słabo, w porównaniu do podobnych organizacji w innych krajach Zachodu. Najbardziej pro-pedofilską partią lewicy we Francji była wtedy trockistowska Rewolucyjna Liga Komunistyczna (LCR), lecz te idee przenikały do innych ugrupowań, również nielewicowych, częściowo dość dyskretnie.
W Niemczech jawnie pro-pedofilską partią byli (lewicowi wówczas) Zieloni, którzy jeszcze w 1985 r. głosili „produktywność stosunków płciowych z dziećmi” (sic!). We Francji ruch gejowsko-pedofilski podzielił się na lewicowy, skupiony wokół pisma Le Gai Pied, oraz skrajnie prawicowo-neonazistowski jednoczący fanów magazynu Gaie France. Ten drugi był bliższy holenderskim i niemieckim organizacjom pedofilskim. Dziś oczywiście nie ma wśród nich mowy o pedofilii – politycznie, we Francji geje prawicowi dołączyli gromadnie do Frontu Narodowego Le Penów pociągając za sobą zresztą sporą część dawnych gejów lewicowych.
Dziś jawne zrozumienie dla pedofilii wykazują z tej strony tylko osoby o wyjątkowym statusie, jak pisarz Renaud Camus, autor Wielkiej Zamiany, książki przeciw niebiałej imigracji, która inspiruje prawicowych terrorystów.
Lata przełomu
W latach 90. ub. wieku trudno było ludziom zgłaszać afery pedofilskie np. w Kościele, bo nie dość, że wyglądało to na zamach na autorytet Kościoła, dochodziły do tego obawy o pewną stygmatyzację, zarzut zacofania, niezrozumienia, a nawet „spiskowości” ze strony liberalnej już wtedy inteligencji.
Rzeczywiście, pod wpływem wypowiedzi osób uznanych za autorytety, pedofilia zaczęła być uznawana za coś establiszmentowego, związanego z władzą, co znacznie rozbiegało się z oczekiwaniami ludzi „lewicy post-68”, którzy wcześniej chcieli widzieć „powszechną miłość” w działaniu. Mówienie o „teoriach spiskowych wśród ludu” pękło jednak jak bańka mydlana w obliczu afer, które najdosłowniej wstrząsnęły całym globem, jak „sprawa Dutroux” z 1996 r., z której skutkami Belgia boryka się do dzisiaj.
Tu nie chodziło już o jakieś „stosunki międzypokoleniowe”, czy nawet „zwykłe” gwałty, tylko porywanie, więzienie, wykorzystywanie i zabijanie dzieci, z wykazaniem, jak bardzo ówczesny liberalny świat polityczny był w tym umoczony po uszy, jeśli nie przez uczestnictwo w takim procederze, to poprzez jego zorganizowane, wytrwałe tuszowanie.
Ludzie wyszli na ulice. Cała aura „dobrej pedofilii” została zdmuchnięta w obliczu niepohamowanego gniewu. Ujawnianie zadziwiających afer ruszyło z miejsca, jak ów handel, dosłownie pedofilskie licytacje małych dzieci-sierot (albo i nie) z Trzeciego Świata, sprowadzanych do Amsterdamu pod pretekstem humanitarnym.
Tak, jakby wróciły czasy Jezusa. Wobec dorosłego, każde małe dziecko może być niewolnikiem i da się to wykorzystać.
Epilog
Wobec tak powszechnej fali oburzenia i pomiarkowania się mediów, ruchy gejowskie postanowiły całkowicie odciąć się od pedofilii, do tego stopnia, że dziś mieszanie homoseksualizmu z pedofilią uchodzi za poważny, homofobiczny błąd (i zresztą najczęściej nim jest). Zachodnie stowarzyszenia LGBT, bardziej dziś liberalno-prawicowe, niż lewicowe, poszły drogą pogardzanego wcześniej „obyczaju mieszczańskiego” tj. ubieganiem się o legalizację związków i małżeństw, co ma symbolizować pewne „ustatkowanie się”, niezbędne w ich oczach, by zyskać społeczną akceptację.
Przekierowanie dział oburzenia na Kościół, czy inne struktury homoseksualne (jedynie w sensie jednopłciowości) jakoś zażegnało kryzys.
Co do Kościoła. Idee, książki, poglądy pro-pedofilskie promieniujące po 1968 r. oczywiście przenikały również i tam. Przekonanie, że tylko niewykształceni ostro potępiają pedofilię lub, że w istocie nie jest ona taka znowu zła, dawało jakieś argumenty nie tylko sprawcom, ale i tuszującym.
Tuszowanie spraw było w ich oczach konieczne nie tylko dlatego, że czyny pedofilskie były objęte potencjalnie kosztownymi zakazami prawnymi lub, że powodowały niechęć świeckich, ale i ze względu na tę mniejszość duchownych, która wierzy w jasny przekaz ewangeliczny. Klasyczne dbanie o spójność organizacji typu niestety mafijnego.
Co do różnych sław, które dały się uwieść pedofilii w imię np. walki z wykluczeniem społecznym, tolerancji, czy konceptów w rodzaju „poliamorii”, część zmarła naturalnie, część na AIDS w latach 80., a inni, jak Cohn-Bendit, czy Kouchner, wyrazili żal, mówiąc „nikt wtedy przeciw temu nie protestował” lub „takie to były czasy” i przeszli do prawicy. Jeszcze inni siedzą w więzieniach lub mają na karku ciągnące się sprawy sądowe, a niektórzy po prostu milczą, zmarginalizowani.
Znajomość działań zachodniej lewicy, która nie tuszowała pedofilii, nie może przekreślać niebywałego dorobku naukowców, artystów, publicystów i filozofów, którzy grupowo pomylili się w jednej sprawie. Chodzi o ludzi, dzięki pracy których inni mogli rozszerzyć swój horyzont o znajomość licznych mechanizmów rządzących ludzką społecznością. Nikt im tego nie odbierze, bo nie da się zredukować ich życia do fatalnego błędu.
Grupowe, czasowe zaczadzenia, czy przesądy inteligencji są oczywiście groźniejsze od „ludowych” mitologii, lecz zdarzają się tak samo często. Lewica na Zachodzie otrząsnęła się z błędu i z pewnością zapamięta tę lekcję na długo.

Poprzedni

David Prowse (1935-2020)

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz