18 listopada 2024
trybunna-logo

Wielki zamęt

Wydawało się, że już pozamiatane i, że po 43 latach UE uwolni się od hamulcowego, a tu premier David Cameron, który przed głosowaniem zapowiadał, że jeśli Brytyjczycy wybiorą Brexit, to on przystąpi niezwłocznie do wdrażania w tej sprawie art. 50-ego Traktatu Lizbońskiego, powiedział, że nic z tego. Odejdzie dopiero przed październikowym zjazdem Partii Konserwatywnej, a sprawą wyjścia zajmie się następny premier.

Mało tego. Zdawało się, że główny konkurent Camerona do urzędu premiera, Boris Johnson, siła przewodnia obozu żądającego porzucenia Unii, będzie chciał natychmiastowego 1. ustąpienia Camerona, 2. wdrożenia art. 50-ego. A tu Johnsonowi też przestało się spieszyć. Popiera Camerona.
Tymczasem najważniejsi politycy unijni, którzy przed referendum głosili, że chcą dalej W. Brytanii w Unii, wydali niezwłocznie po ogłoszeniu wyników oświadczenie dowodzące, że cieszą się, iż W. Brytania podniosła kotwicę i odpływa od Europy. „Wszelkie opóźnienia niepotrzebnie przedłużą niepewność” – napisali przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker, szefowie Rady i Parlamentu Europejskiego, Donald Tusk i Martin Schulz oraz premier przewodzącej obecnie w UE Holandii, Mark Rutte.
Ci panowie są uprzejmi. Dużo mniej był Guy Verhofstadt, b. premier Belgii (1999-2008), a obecnie szef grupy liberałów w Parlamencie Europejskim. Bardzo ostro zaatakował grę Camerona na zwłokę, zarzucając mu, że naraża rynki finansowe i gospodarki państw unijnych oraz W. Brytanii na ciągnącą się destabilizację.
Verhofstadt nie ukrywał zadowolenia z wyniku głosowania, wskazując, że skończy się brytyjskie utrudniania działania Unii i pojawi się szansa, że UE zreformuje się teraz ku zadowoleniu jej mieszkańców i przestanie być ciałem, które zawsze jest spóźnione, a jeśli już coś robi, to za mało.
Verhofstadt, to być może jako jedyny polityk unijny, który nazywa rzeczy po imieniu. Ale trzeba zauważyć, że tuż przed głosowaniem, kiedy sondaże potwierdzały wynik, jaki ostatecznie padł, nawet Jean-Claude Juncker i prezydent Francji, Francois Hollande, zawsze pełni śliskich sloganów, tym razem dali do zrozumienia, że odejście W. Brytanii ani trochę ich nie zmartwi.
Jeden i drugi wiedział doskonale, że lutowe porozumienie, jakie UE zawarła pod wodzą Tuska z Cameronem, to włożenie do brytyjskich rąk narzędzia ingerencji w sprawy unijne. Bowiem wyłączało ono expressis verbis na stałe W. Brytanię z procesu integracyjnego UE, choć nadal miała być jej członkiem. Jeszcze bez tego zapisu, Londyn wywalczył szereg przywilejów (jak sławny rabat Margaret Thatcher, dzięki czemu roczna składka brytyjska spadła o kilka mld funtów), jak pozostanie poza szeregiem porozumień, poza Strefą Schengen, ale przy funcie szterlingu.
Czego możemy spodziewać się dalej? Może nie wszystkiego, ale może być bardzo różnie. W samej W. Brytanii bitwa między skrzydłami Camerona i Johnsona może skończyć się dla Partii Konserwatywnej żałośnie. Pewnie też policzone są dni Jeremy’ego Corbyna jako szefa Partii Pracy, który całe życie walczył z UE, a od lutego, kiedy Cameron ogłosił datę referendum, odmieniło mu się. A jest jeszcze Nigel Farage, którego zasługi są nie mniejsze niż Johnsona. Jego Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa ma w Izbie Gmin 1posła. Farage marzy bardzo, by bijatyka, jaka zaraz wybuchnie na scenie politycznej, skończyła się wyborami przedterminowymi.
Poza tym, tylko 38 proc. Szkotów poparło Brexit. Pierwsza minister rządu szkockiego, Nicola Sturgeon oświadczyła, że “w demokracji jest nie do przyjęcia”, by Szkocję wyjęto z UE wbrew jej woli i zapowiedziała przygotowania do nowego referendum w sprawie niepodległości. A w Irlandii Północnej też wielkie niezadowolenie, bo tylko 43,5 proc, poparło Brexit. I może dojdzie do referendum w sprawie jej przyłączenia się do Republiki Irlandii.
Jak sprawy potoczą się z Brexiten wiele może też zależeć od postawy polityków unijnych. Angela Merkel, największa sojuszniczka Camerona (poza Jarosławem Kaczyńskim) początkowo milczała, a potem orzekła, że „nie będzie spierać się o krótką zwłokę”. Niewykluczone, że kombinuje jakby tu nie dopuścić do wdrożenia art. 50-ego.
Dziwnie zachował się też Rutte. Parę godzin po oświadczeniu wspomnianym wyżej, stwierdził, że proces wychodzenia W. Brytanii „może zacząć się nie wcześniej niż po wyborach do Bundestagu”, tj. za 14-17 miesięcy. Dlaczego uwzględniać tylko Niemcy? Może pozostałe kraje też? W Polsce wybory będą w 2019 r.

Dziwny artykuł 50-ty

Wyjście z Unii ma się odbyć wg treści art. 50-ego Traktatu Lizbońskiego, czego jeszcze nikt nie ćwiczył. Każde państwo może to zrobić „zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi”. Takie państwo „notyfikuje zamiar Radzie Europejskiej”, a potem Rada prowadzi rokowania i zawiera z tym państwem umowę określającą warunki jego wystąpienia. Umowę Rada przyjmuje większością kwalifikowaną po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego.
A kluczowy punkt trzeci powiada, że traktaty przestają mieć zastosowanie wobec danego państwa „od dnia wejścia w życie umowy o wystąpieniu lub, w przypadku jej braku, 2 lata po notyfikacji, chyba że Rada w porozumieniu z tym państwem podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu”. Punkt 4 stwierdza, że w okresie 2-letnim państwo wychodzące nie bierze udziału w procesie decyzyjnym Unii. A rozmowy o nowych porozumieniach mogą zacząć się po formalnym wyjściu danego państwa z UE.
Nie ma słowa o warunkach i terminach notyfikacji o wystąpieniu. I zgodne z art. 50-tym byłoby powstrzymanie się przez rząd brytyjski z notyfikacją po wsze czasy. Po drugie, Rada Europejska „może przedłużyć okres rozmów” o wyjściu danego państwa. Chyba też po wsze czasy.
Tusk już coś mówił o 7 latach, a inni powiadają, że to może być nawet 15 lat…

Dajmy im pójść

Dlaczego nie uszanować i zaakceptować powrotu Anglików do korzeni? Parę wieków temu skolonizowali sąsiadów: Walijczyków, Szkotów i Irlandczyków. Potem skolonizowali pół świata. Ale wraz z II Wojną Światową przyszedł uwiąd. A teraz, nie mogąc podporządkować sobie Europy, postanowili właśnie wrócić do punktu wyjścia. Brexit to tylko pierwszy krok. Drugi nastąpi wkrótce, kiedy Szkoci ogłoszą niepodległość, a Irlandczycy z północnej części wyspy połączą się z częścią południową. A potem, po jakimś czasie, Walijczycy ogłoszą własną niepodległość. Zjednoczone Królestwo zniknie, a Wielka Brytania najpierw zamieni się w Małą Brytanię, a potem w zwyczajną Anglię. Tak to bywa w historii. Fenicjanie wymyślili pieniądze. Dziś nazwa Fenicjanie występuje tylko w książkach.

Poprzedni

I tak się trudno rozstać

Następny

Rosja i Chiny bliżej siebie