19 listopada 2024
trybunna-logo

Wielka Brytania na nowej drodze

Skupiająca uwagę połowy świata bijatyka o to, kto zasiedli Biały Dom trwa w USA co najmniej rok. Natomiast, kto przeprowadzi się na Downing Street 10, w Londynie rozstrzyga się zwykle
zgodnie z wiekową tradycją z niedzieli na poniedziałek.

Tym razem w ekspresowym tempie pożegnano premiera Davida Camerona, a jego miejsce zajęła Theresa May, dotychczasowa szefowa resortu spraw wewnętrznych w jego rządzie.
Sensacją jest natomiast, że Boris Johnson, który poprowadził zwycięską kampanię antyunijną i doprowadził do widowiskowego upadku Camerona, a potem zniknął z widoku, jakby przerażony własnym sukcesem, wychynął znienacka jako minister spraw zagranicznych.
Też w ekspresowym tempie. Żadnego tam trzepania kandydata przez komisje parlamentarne, jak w USA. Ledwie May weszła z mężem na Downing Street 10 po otrzymaniu od królowej Elżbiety II zadania powołania rządu, a już za chwilę na rowerze, z rozwianym włosem, z plecaczkiem na plecach, przybył tam Johnson. I wyszedł jako szef dyplomacji.
Środowy wieczór pani May miała pracowity. Philipa Hamonda przesunęła ze spraw zagranicznych na finanse. Na swoje miejsce powołała Amber Ruud, która była ministrem ds. energetyki. Michaela Fallona zachowała jako ministra obrony, a na resort handlu zagranicznego wyznaczyła Liama Foxa, rywala do schedy po Cameronie, kiedyś ministra obrony.
Utworzyła też ministerstwo ds. wyjścia z Unii, a objął je znany wróg unijny, 67-letni David Davis, który w 2005 r. przegrał z Cameronem rywalizację o przywództwo w Partii Konserwatywnej. Wynika z tego, że May traktuje poważne zadanie opuszczenia Unii, jakkolwiek o rozwód nie wystąpi w tym roku. Oznacza to z kolei, że do rozprawy rozwodowej jej niespieszno i może ona potrwać długo i zakończyć się polubownie.
Najważniejszym celem nowego rządu brytyjskiego będzie z pewnością zachowanie przynależności do jednolitego rynku unijnego. A to będzie wymagać płacenia wysokiej składki i poszanowania dla 4 wolności – o czym twardo mówią politycy brukselscy, a zwłaszcza przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker. Te 4 wolności to swobodny przepływ towarów, kapitałów, usług i ludzi.
A o ten niepohamowany najazd na wyspy różnych Polaków i innych najbardziej poszło w referendum. May nie ukrywa, że chciałaby z tą imigracją zrobić porządek. Z Junckerem będzie jej ciężko, ale już kanclerz Angela Merkel chce rozwodu bez rozbijania kryształów rodowych. Podobne sygnały daje przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk, który wie, że trzeba trzymać się Merkel, bo to przecież jej głos zaważy przy przedłużaniu mu kadencji o kolejne 2,5 roku.
Jaką politykę będzie prowadzić May? Z jej krótkiego oświadczenia wynikało, że będzie jednoczyć Partię Konserwatywną i wypłynięcie Johnsona na powierzchnię może być tego dowodem. A wokół jednolitego rządu będzie jednoczyć podzielone społeczeństwo. Sposób na to widzi w zabieraniu bogatym i dawaniu biednym oraz pokrzywdzonym. Brzmiała jak lewica socjalistyczna, a nie przywódczyni konserwatystów.
Takie przesłanie ma dwa cele na uwadze. Po pierwsze, pognębienie podzielonej Partii Pracy, która jest dowodzona przez lewaka, Jeremy’ego Corbyna. A po drugie zniechęcenie Nicoli Sturgeon, pierwszego ministra rządu szkockiego, do rozpisania referendum niepodległościowego. Pani May przypomniała zresztą, że pełna nazwa jej partii zawiera także przymiotnik „unionistyczna” i zrobi wszystko, aby Szkoci, Walijczycy i Północni Irlandczycy trzymali się dalej Anglików.

Zagwozdka szkocka

Ale ze Szkocją nie będzie lekko. W końcu 62 proc. Szkotów życzyło sobie w referendum pozostania w UE (we wszystkich okręgach przeciw Brexitowi była większość). Zanim jeszcze May udała się do królowej, Sturgeon zakomunikowała jej, iż domaga się, aby w czasie rokowań rozwodowych z Unią, pozwoliła władzom szkockim zbadać możliwości pozostania Szkocji w UE. Ma to według nie wyglądać tak, że jej rząd będzie po stronie brytyjskiej pełnoprawnym uczestnikiem rozmów z Brukselą.
Jest to żądanie stworzenia czegoś, co jeszcze w przyrodzie nie występowało: należenie do UE, a jednocześnie do państwa brytyjskiego, którego w UE nie ma. A, jeśli nie uda się, to Szkocji pozostanie spuszczenie z tonu i dalsza przynależność do Zjednoczonego Królestwa, albo wyprowadzenie się do Unii.

Żegnamy Camerona

David Cameron, wybitny polityk. Wszystkich wywiódł w pole i tak już uwierzył, że każdego może wodzić za nos, że w końcu ograł i siebie. Będąc przez 6 lat premierem doskonale wiedział, jakie korzyści czerpie W. Brytania z przynależności do UE, ale od lat na Unię szczuł, wymuszając na niej kolejne przywileje. Miarą jego sukcesu było porozumienie wynegocjowane z Tuskiem i podpisane w lutym br., które uwalniało na zawsze W. Brytanię od potrzeby integrowania się z resztą Unii.
W zeszłorocznej kampanii wyborczej obiecał referendum, udając, że jest za wyjściem i jego Partia Konserwatywna wygrała miażdżąco. Również dlatego, że szczuł na obcych żerujących na W. Brytanii, wymieniając z imienia Polaków. I już był w ogródku, już witał się z gąską…
Wierząc, że kolejny raz ogra społeczeństwo, referendum rozpisał – choć nie musiał. Nie przyszło mu do głowy, że do szczucia na imigrantów dołożyła się w międzyczasie Merkel, która kazała wpuszczać do Europy wszystkich chętnych z Azji i Afryki i podwoiła, albo potroiła brytyjski strach przed obcymi. Przecież widzieli na ekranie swego telewizora te tysiące kłębiące się po drugiej stronie Kanału Angielskiego (La Manche), chcące osiedlić się na Wyspach.
Cameron, polityk wybitny, ale mąż stanu lichy. Do historii przejdzie jako ten, kto sam siebie wykołował. A, być może i kraj.

Poprzedni

Miejsce pracy, miejsce śmierci

Następny

Nowe myślenie KE o migrantach