23 listopada 2024
trybunna-logo

W zielonozłotym Singapurze

O tym, że wysłał do Kim Dzong-una list odwołujący spotkanie w Singapurze prezydent USA Donald Trump zdaje się nie pamiętać. Wszyscy inni także spuścili na ten groteskowy akt epistolografii zasłonę milczenia. Dzięki temu proces odwilży zainicjowany przez noworoczne orędzie północnokoreańskiego przywódcy może toczyć się dalej.

 

List Kim Dzong-una do Donalda Trumpa dotarł do adresata zupełnie inną drogą niż nieszczęsny list amerykańskiego prezydenta do niego, upubliczniony w mediach społecznościowych prawdopodobnie zaraz po podpisaniu. Pjongjang przestrzega jednak reguł dyplomacji, które powinny być respektowane nawet w przypadku krajów nie utrzymujących ze sobą stosunków dyplomatycznych – jego treść nie trafiła do Internetu, a został dostarczona przez specjalnego wysłannika północnokoreańskiego przywódcy i równocześnie jego bliskiego współpracownika, co podkreślało jeszcze wiarygodność przesłania. Nie wiemy, co w nim Kim napisał, ale – jak należy wnosić z reakcji obiorcy – było to właśnie to, co w tej korespondencji powinno było się znaleźć.

Piątkowe spotkanie prezydenta Trumpa z północnokoreańskim wysłannikiem Kim Jong-czolem okazało się sukcesem. Po nim ten sam prezydent Trump, który jeszcze nie tak dawno ni stąd ni z owąd napisał list, w którym zarzucił Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej „otwartą wrogość”, przypomniał retorykę licytowania się na wielkość atomowego guzika i uciekł się do lekko tylko zawoalowanych gróźb, oznajmił, że „czeka z niecierpliwością na dzień, w którym będzie mógł wycofać sankcje nałożone na Koreę Północną”, a korespondencję otrzymaną od północnokoreańskiego przywódcy określił mianem „bardzo miłego i bardzo interesującego listu”, a o perspektywach zbliżającego się szczytu w Singapurze zaplanowanego na 12 czerwca powiedział „sądzę, że będzie to prawdopodobnie proces zakończony sukcesem”, dodając ocenę, że widzi „możliwość transformacji Korei Północnej z Kim Dzong-unem na czele”.

Radosne perspektywy roztaczane przez amerykańskiego prezydenta wyglądają jednak mniej radośnie po niedzielnych wypowiedziach sekretarza obrony USA Jamesa Mattisa, który – zwracając się podczas odbywającej się w Singapurze konferencji „Shangri-la Dialogue” do ministrów obrony Korei Południowej i Japonii Songa Jung-mu i Itsunori Odonery stwierdził, że „możemy spodziewać się, w najlepszym razie wyboistej drogi do negocjacji” dodając że nadal „najlepszym sposobem utrzymania pokoju w regionie jest wzmocnienie współpracy sojuszników w dziedzinie bezpieczeństwa. W jego opinii Korea Północna może liczyć na złagodzenie sankcji dopiero po wykazaniu, że denuklearyzacja faktycznie nastąpiła. W wypowiedzi Mattisa nie słychać takiego entuzjazmu, jaki pojawił się w słowach Trumpa, najwyraźniej już czującego zapach Pokojowej Nagrody Nobla za rozwiązanie niekończącego się stanu zamrożonej wojny na Półwyspie Koreańskim, którego czuje się głównym architektem (jednak i on zauważył, że wszystkiego nie da się załatwić podczas jednego spotkania, co jednak można uznać za przejaw rozsądnego podejścia do sprawy, bo czy można czegoś takiego się spodziewać?), jednak należy zwrócić uwagę, że w tonie Mattisa nie pojawiały się akcenty takie jak u prezydenckiego doradcy do spraw bezpieczeństwa Johna Boltona – o negocjacjach z pozycji siły, „wariancie libijskim” czy innych podobnych sprawach, które z łatwością by mogły przekreślić szanse porozumienia.

Poprzedni

Płacimy bez narzekania

Następny

Globalna klimatyczna niesprawiedliwość

Zostaw komentarz