21 listopada 2024
trybunna-logo

Uchodźstwo jest następstwem wojny

Pod koniec lat 40. wiedzieliśmy, co to znaczy być doświadczonym przez wojnę. Później o tym zapomnieliśmy, a kiedy Rosja napadła na Ukrainę, znów zrozumieliśmy, że uchodźstwo jest jednym z najszybszych efektów wojny – mówi w rozmowie z Olgą Łozińską Dionisios Sturis. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” opowiadającej o Grekach, którzy musieli uciekać z ojczyzny w trakcie wojny domowej.

W książce „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji” Dioniosios Sturis opowiada o Grekach, którzy musieli uciekać z ojczyny w trakcie wojny domowej, a także po niej, kiedy w Grecji rozpoczęły się masowe prześladowania komunistów, byłych partyzantów, którzy walczyli z okupantem podczas II wojny światowej.

Opowiada pan o wydarzeniach z przełomu lat 40. i 50., ale książka wydaje się aktualna.

Podjęliśmy z wydawnictwem decyzję o wznowieniu i uzupełnieniu książki z 2017 r., kiedy zaogniła się sytuacja na pograniczu polsko-białoruskim. Chciałem przypomnieć, że mamy tradycję pomagania uchodźcom. Gdy przygotowywaliśmy wznowienie, wybuchła wojna w Ukrainie i zaczęli przyjeżdżać do nas uchodźcy. Pojawiły się nowe konteksty. To pokazało, jak wiele zależy od naszej pamięci wojny. Bo to, jak kiedyś przyjęliśmy uchodźców z Grecji, wynika m.in. z tego, że byliśmy w stanie wczuć się w ich położenie. Pod koniec lat 40. wiedzieliśmy, co to znaczy być doświadczonym przez wojnę. Później o tym zapomnieliśmy, a gdy Rosja napadła na Ukrainę, znów zrozumieliśmy, że uchodźstwo jest jednym z najszybszych efektów wojny.

Co dodał pan do nowego wydania książki?

M.in. reportaż o rodzinie Nalbandisów. Yorgos Nalbandis przyjechał do Polski jako ranny uchodźca z greckiej wojny domowej pod koniec lat 40. Był leczony w tajnym szpitalu w Dziwnowie. Następnie trafił do Zgorzelca, a stamtąd do miejscowości pod Wrocławiem. Nie mógł wrócić do Grecji, gdzie żyły jego żona i dzieci. Po jakimś czasie założył w Polsce nową rodzinę, urodziło mu się sześć córek. Miał wyrzuty sumienia, że opuścił rodzinę. Jego wnuczka też była zaangażowana w pomoc uchodźcom, m.in. z Ukrainy. Z kolei jej mama, córka Yorgosa, ma gospodarstwo, w którym także przyjmuje uchodźców. To historia o kontynuacji uchodźczego doświadczenia. Spotkałem się z czterema kobietami z tej rodziny, powiedziały, że wpływ na ich wrażliwość miały wojenne opowieści ich dziadka i ojca. Uchodźctwo nie jest doświadczeniem jednostkowym, lecz wielopokoleniowym.

Czy świadomość uchodźczych losów rodziny towarzyszyła panu od dzieciństwa?

Moi dziadkowie ze strony ojca byli uchodźcami z Grecji. Mieszkali w dolnośląskim Chojnowie. Społeczność Greków wynosiła tam ok. 300 osób, oni świetnie się zintegrowali. Tam nikogo nie dziwiło moje imię, nazwisko, inne greckie imiona i nazwiska. Dlatego zacząłem interesować się tym tematem dopiero na studiach. Cała rodzina mojego ojca mieszkała w Grecji, więc rzadko mieliśmy kontakt. W książce „Grecja. Gorzkie pomarańcze” zamieściłem wywiad z moją ciotką Kulą, która jako dziecko została ewakuowana z Grecji, z terenów walk. Była grupie blisko 4 tys. małych uchodźców. Te dzieci najpierw przyjeżdżały na Dolny Śląsk, do byłych poniemieckich ośrodków wypoczynkowych, a potem organizowano dla nich ośrodki wychowawcze. Moja ciotka wylądowała w takim miejscu w Policach, gdzie żyło ponad tysiąc dzieci. Opiekowali się nimi greccy, polscy i macedońscy wychowawcy. To było jak duży dom dziecka ze sporą dyscypliną, ale kiedy po latach rozmawiałem z wychowankami, twierdzili, że żyło im się tam bardzo dobrze. Moja ciotka był tam do 1953 r., gdy to po sześciu latach rozłąki z rodzicami otrzymała od nich telegram z Chojnowa. Okazało się, że po wojnie domowej w 1949 r. moi dziadkowie z pozostałymi dziećmi dotarli do Czechosłowacji, bo nie tylko Polska przyjmowała uchodźców. Szybko stało się jasne, że wiele rodzin jest rozdzielonych. Z pomocą Polskiego Czerwonego Krzyża udało się zorganizować akcję łączenia rodzin. Zapadła decyzja, że jeżeli dzieci są w Polsce, rodzice muszą do nich dołączyć, a nie na odwrót. Dlatego moi dziadkowie przyjechali do Chojnowa i sprowadzili tam dzieci z Polic. W Chojnowie Grecy prężnie działali, mieli swoje zespoły muzyczne, pocztą przychodziła gazeta „Dimokratis”, którą wydawał związek uchodźców we Wrocławiu. Kiedy po 1974 r. pojawiła się możliwość powrotu do Grecji, Kula nie chciała wracać, bo uważała, że Polska to jej dom. Wyjechała dlatego, że tak zdecydował jej mąż. To rozmowa z nią uświadomiła mi, że muszę napisać książkę o uchodźcach z Grecji.

Rozmawiał pan z wieloma osobami. Oprócz tego korzystał pan z archiwów; podobno największy zbiór dokumentów nie przetrwał.

W 2011 r. dawni mieszkańcy Chojnowa – uchodźcy, którzy wyjechali z powrotem do Grecji w latach 70. – postanowili upamiętnić swój pobyt w Polsce i na kilka dni wrócili na stare śmieci. Po uzgodnieniu tego z burmistrzem odbył się specjalny dzień grecki podczas dni Chojnowa. Wtedy rozmawiałem z wieloma Grekami, większość z nich kierowała mnie do Wrocławia, gdzie przy ul. Ruskiej działał Związek Uchodźców Politycznych z Grecji w Polsce im. Nikosa Belojanisa. Miało tam być olbrzymie archiwum, niestety, kiedy pojechałem tam, okazało się, że ono już nie istnieje. Związek przemianowany na stowarzyszenie nie był w stanie płacić czynszu za lokal, i urząd miasta wypowiedział Grekom umowę.
To archiwum było skarbnicą wiedzy, każda rodzina miała tam teczkę, były tam też księgi urodzeń, zgonów, kroniki, zdjęcia, plakaty, które dokumentowały pobyt uchodźców. Ocalały kopie niektórych z tych dokumentów. Archiwum wydawanej wówczas gazety „Dimokratis” znajduje się w Bibliotece Narodowej oraz Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Zbiory dotyczące greckiej społeczności znajdują się również w archiwum IPN oraz Archiwum Akt Nowych. Część materiałów dostawałem od ludzi, którzy mieli skany dokumentów.


Mówił pan, że Polacy dobrze przyjęli uchodźców. A jak wyglądała ta sprawa od strony politycznej?

To była decyzja Bieruta. Mówi się często, że to Stalin nakazał Polsce przyjąć greckich uchodźców, co jest nieprawdą. Stalin nie interesował się wojną grecką.

Uważał, że Grecja ma znaczenie marginalne.

Tak, w 1944 r. Stalin spotkał się z Churchillem i zrzekł praw do tego regionu, więc Grecja znalazła się w brytyjskiej strefie wpływów. Potem trochę na złość Brytyjczykom Stalin wspierał komunistów walczących w greckiej wojnie domowej, ale nie bezpośrednio, lecz z pomocą krajów satelickich. I wówczas do Polski docierały transporty broni, sprzętu i materiałów do pomocy humanitarnej dla Grecji. Z Polski te rzeczy były transportowane statkami do greckich partyzantów. Bierut podjął taką decyzję, bo spotykał się z partyzantami podczas swoich podróży po Jugosławii. Postanowił wysłuchać ich argumenty, które były racjonalne. Jakkolwiek źle oceniamy komunizm w Polsce oraz to, o czym marzyli greccy komuniści, trzeba zauważyć, że to grecka lewica tworzyła ruch oporu przeciw okupantom hitlerowskim w Grecji. Grecka lewica utworzyła wielką społeczną organizację, EAM – Narodowy Front Wyzwoleńczy. Kiedy w maju 1944 r. w Grecji okupacja się zakończyła, oni mieli usprawiedliwiony asumpt do współrządzenia, ale wtedy uaktywnił się Churchill. Już w grudniu doszło do powstania w Atenach o nazwie Dekemvriana, które de facto wywołała decyzja Churchilla. W wyniku walk zginęły setki osób. To był symboliczny początek greckiej wojny domowej. Churchill obawiał się, że greccy komuniści będą w stanie spowodować, że Grecja wyrwie mu się spod kontroli. Dlatego ściągnął tam kilka tysięcy brytyjskich żołnierzy i nakazał im walczyć przeciw partyzantom. Ta wojna nie była lokalnym konfliktem. Ze względu na zaangażowanie wielu krajów po obu stronach mówi się o niej jako o pierwszej bitwie zimnej wojny. Najpierw przyjęto w Polsce blisko 4 tys. dzieci, a następnie rannych partyzantów, dla których otwarto tajny, nowoczesny szpital w Dziwnowie na wyspie Wolin. Po wojnie ci ludzie nadal nie mogli wrócić do Grecji, bo groziłyby im tam prześladowania. Często żony nieobecnych w Grecji mężów były skazywane w zastępstwie i odsiadywały za nich wyroki. Mnóstwo ludzi postanowiło wówczas uciec z Grecji. Polska także ich zgodziła się przyjąć. Na początku to była tajna operacja, ludzie, którzy zajmowali się Grekami w ośrodkach, musieli podpisać zobowiązanie do tajemnicy. Z czasem przestała ona obowiązywać, a uchodźcy zaczęli doświadczać polskiej gościnności, solidarności i empatii – do dziś wspominają to z wdzięcznością.

W książce pisze pan, że ówczesne wydarzenia stanowiły podglebie dla rządów junty „czarnych pułkowników” w latach 60. i 70., a także dla sukcesów neofaszystów z partii Złoty Świt, która w latach 2012-2019 miała reprezentantów w parlamencie.

Po wojnie domowej na wiele lat rządy objęli politycy skrajnej prawicy. Ich uczestnikami byli ludzie, którzy zaangażowani byli w wojnę domową po stronie rojalistycznej, a jeszcze wcześniej byli np. członkami Batalionów Bezpieczeństwa – jednostek kolaborujących z Hitlerem, powołanych przez władze okupacyjne, aby walczyć z partyzantami z armii powstańczej. Tych ludzi nie rozliczono. Zaraz po zakończeniu okupacji, za namową Brytyjczyków, członków BB szybko wypuszczono z więzień. Następnie objęli oni stanowiska w nowo powstającym wojsku czy instytucjach. Jednym z nich był słynny płk Jeorjos Papadopulos. Najpierw był członkiem BB, później sędzią wojskowym, który skazał na śmierć jednego z bohaterów partyzantki, Belojanisa. Później był jednym z organizatorów puczu wojskowego w 1967 r., jednym z czarnych pułkowników. Po upadku Junty w 1974 r. został skazany na dożywocie. I wtedy w więzieniu spotkał młodego Nikolaosa Michaloliakosa, założyciela Złotego Świtu. Rozmawiał z nim o historii, wkładał mu do głowy nazistowskie idee.

Niesamowite.

Na szczęście Michaloliakos jest w więzieniu – sąd skazał go za stworzenie organizacji przestępczej pod przykrywką partii i kierowanie nią. Ciężko przeszedł covid. W Grecji niedawno rozpoczął się proces apelacyjny i jego prawnik poprosił o opóźnienie tego procesu, bo podobno Michaloliakos jest w tak złym stanie, że nie wie nawet, za co będzie sądzony. W wielu greckich instytucjach nadal wpływowi są ludzie tęskniący za rządami silnej ręki. Wielu z nich pucz, do którego doszło w 1967 r., wspomina z sentymentem. W czasach kryzysu niektórzy Grecy lubią mówić, że kiedy trwała junta, panował porządek – mimo że był zamordyzm polityczny, rozwiązano parlament, opozycję wtrącono do więzień. Niektórzy też uważają, że w czasach dyktatury żyło się lepiej niż w demokracji.

PAP

Poprzedni

Reparacje się należą. Oto dlaczego

Następny

Dwa stulecia niepokoju

Zostaw komentarz