16 listopada 2024
trybunna-logo

Tysiące Bułgarów domaga się dymisji rządu

Stolicą Bułgarii wstrząsają protesty. Tysiące obywatelek i obywateli domaga się, by krajem przestała rządzić „mafia”, która w ich przekonaniu panuje nad rządem Bojko Borisowa i prokuraturą generalną kierowaną przez Iwana Geszewa. O „walce o nowoczesną Bułgarię” i „bitwie o godność” mówi prezydent Rumen Radew, który zażądał od Borisowa dymisji.

Gniew w Bułgarii narastał od kilku dni. 7 lipca Christo Iwanow, lider opozycyjnej partii Tak, Bułgaria! usiłował łodzią dostać się na plażę w pobliżu rezydencji Ahmeda Dogana, założyciela Ruchu na rzecz Praw i Swobód – partii reprezentującej mniejszość turecką i bułgarskich muzułmanów. Dogan uważany jest za wpływową figurę bułgarskiej polityki, osobę bliską premierowi Bojko Borisowi, a jego rezydencja w pobliżu Burgas od dawna była przedmiotem zainteresowania krytycznych dzienikarzy. Chociaż brzeg morza nie jest własnością prywatną, Iwanow został wypędzony z plaży przez ochroniarzy, którzy okazali się funkcjonariuszami państwowej Narodowej Służby Ochrony (NSO). Sprawę skomentował prezydent Rumen Radew, stwierdzając, że nie ma żadnego powodu, dla którego państwowe służby powinny ochraniać nieruchomość Dogana.
Dzień później, 9 lipca, policja, na polecenie prokuratury, wkroczyła do kancelarii prezydenta. Mundurowi przeprowadzili przeszukanie u prezydenckiego doradcy ds. prawnych i walki z korupcją Płamena Uzunowa oraz w gabinecie doradcy ds. bezpieczeństwa i obrony Iliji Miłuszewa. Obydwaj zostali ponadto przesłuchani, według prokuratury – w związku ze śledztwami odpowiednio dotyczącymi złamania tajemnicy państwowej i nadużyć. Prokurator generalny Iwan Geszew zapewniał, że między skandalem z willą Dogana a najściem na prezydenckie biura nie ma związku, jednak tysiące obywateli i obywatelek mu nie uwierzyło.
Zwolennicy prezydenta jeszcze tego samego dnia zaczęli gromadzić się pod pałacem prezydenckim w Sofii. Do wsparcia prezydenta i protestu przeciwko działaniom Geszewa wezwała organizacja „Sprawiedliwość dla wszystkich”. Rumen Radew przemówił do zebranych, wzywając do oczyszczenia rządu i prokuratury z przedstawicieli mafii. Prezydent, sprawujący urząd od 2015 r. i wybrany z poparciem Bułgarskiej Partii Socjalistycznej, daleko nie pierwszy raz występuje z podobnymi zarzutami pod adresem rządu Borisowa i partii GERB. Konflikt między głową państwa i szefem rządu trwa od dawna; w ubiegłym roku Radew sprzeciwiał się powierzeniu Iwanowi Geszewowi stanowiska prokuratora generalnego.
– Zwolennicy Radewa uważają go za prawdziwego bułgarskiego męża stanu: niezależnego, stanowczego, wyważonego, uczciwego człowieka. Integruje zarówno starsze, jak i młode pokolenie, wszystkich, którzy są zniesmaczeni postępowaniem obecnych władz Bułgarii – tłumaczy w rozmowie z Portalem Strajk Władimir Mitew, bułgarski dziennikarz, redaktor lewicowego portalu Barikada. – To Radew twierdził, że obecne elity są skorumpowane, a mafia powinna zostać przepędzona. Radew już w swojej kampanii wyborczej (w 2016 r. – przyp. MKF) atakował GERB za korupcję i zdobył poparcie ludzi zarówno o lewicowych, jak i prawicowych poglądach. Mówił rzeczy, które ludzie chcieli usłyszeć, i które teraz są powtarzane. Wygląda na to, że jest konsekwentny, obecnie stał się wyrazicielem społecznego niezadowolenia. Jakie będą tego efekty? Za wcześnie, by prognozować; trzeba dalej przyglądać się biegowi wypadków.
A te na razie rozwijają się w sposób dla Bułgarii co najmniej rzadki: zarówno 10, jak i 11 lipca tysiące protestujących przemaszerowało przez historyczne centrum Sofii spod budynku pałacu prezydenckiego na Most Orłów. Ostatni raz podobne tłumy gromadziły się w stolicy na demonstracjach w 2014 r. W sobotę 11 lipca Rumen Radew oficjalnie wezwał Bojko Borisowa i Iwana Geszewa, by podali się do dymisji. Tylko w ten sposób jego zdaniem kryzys może zostać zażegnany. – To bitwa o naszą godność, nasze dzieci, naszą przyszłość, to bitwa o uczciwą, nowoczesną, europejską Bułgarię – mówił. Protesty miały miejsce również w Płowdiwie, drugim co do wielkości mieście w kraju.
Uczestnicy demonstracji wyrażają wściekłość nie tylko z powodu ostatnich wydarzeń. Korupcja, samowola władz, bieda, upadek usług publicznych i podstawowej infrastruktury trawiły kraj od lat. 2 mln Bułgarów już wyemigrowało, nie widząc dla siebie perspektyw godnej pracy i życia w ojczyźnie. W 2018 r. ubóstwem i wykluczeniem społecznym było zagrożonych 32,8 proc. obywateli bałkańskiego kraju– był to najgorszy wynik w Unii Europejskiej.
Na demonstracjach pojawili się wszyscy niezadowoleni z rządów GERB – z jednej strony przedstawiciele Bułgarskiej Partii Socjalistycznej na czele z jej przewodniczącą Korneliją Ninową, z drugiej – bułgarscy nacjonaliści. Niekiedy podczas protestów dały się zauważyć akcenty antytureckie – jak wtedy, gdy obecnie rządzących Bułgarią obraźliwie nazywano „janczarami”. Równocześnie Rumena Radewa poparł w wywiadzie dla bułgarskiej telewizji państwowej Cwetan Cwetanow, były minister spraw wewnętrznych i wiceprzewodniczący GERB. Ruch „Sprawiedliwość dla wszystkich” wzywa, by mimo różnic w poglądach jednoczyć się w obronie demokracji, wolności i prymatu prawa nad samowolą rządzących. Część uczestników zapewnia z kolei, że protesty są apolityczne, ponad podziałami na prawicę i lewicę, gdyż gniew wywołany przez arogancję ludzi takich jak Geszew, Borisow czy Dogan jest uniwersalny. – To również pokrywa się z retoryką Rumena Radewa, który podkreśla, że jest osobą ponad podziałem partyjnym, zwolennikiem uczciwości i godności – mówi Władimir Mitew.
Trudno na razie powiedzieć, jakie stanowisko wobec protestów w Bułgarii zajmie Unia Europejska czy USA. Europejska Partia Ludowa, do której należy GERB, zadeklarowała już poparcie dla rządu Bojko Borisowa. Swoich zwolenników w Europie ma jednak również Rumen Radew, a socjalistyczni eurodeputowani z Bułgarii mają zamiar zorganizować w Europarlamencie wysłuchanie, by przedstawić sytuację w Sofii z perspektywy protestujących.
W końcu premier Bułgarii Bojko Borisow rzuca na pożarcie trzech ministrów swojego rządu, ale sam odchodzić nie zamierza. A tego właśnie domagają się uczestnicy protestów na ulicach Sofii, trwających już od tygodnia.
Siódmego wieczora z rzędu, pod budynkami, w których pracują bułgarski rząd i prezydent – obiekty te znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie – zgromadził się kilkutysięczny tłum. Główny postulat protestujących to dymisja Bojko Borisowa i całego rządu tworzonego przez partię GERB. Korupcja, nepotyzm i nadużycia jej polityków przez wiele lat były akceptowane przez Bułgarów w milczeniu. Teraz przynajmniej część społeczeństwa ma już ich naprawdę dość. Jak iskra na proch podziałały dwa incydenty. W ubiegły wtorek polityk małej opozycyjnej partii Tak, Bułgaria! udowodnił, że willa Ahmeda Dogana, lidera mniejszości tureckiej w Bułgarii związanego z ekipą Borisowa, jest bez żadnej podstawy prawnej ochraniana przez państwowe służby. Dwa dni później prokurator generalny Iwan Geszew, nominat i protegowany Borisowa, polecił policji przeszukać biura w kancelarii prezydenta Radewa.
Na protestach gromadzą się zarówno politycy i zwolennicy Bułgarskiej Partii Socjalistycznej (w wielu punktach podobnej do polskiego SLD), jak i sympatycy narodowej prawicy czy też ludzie, którzy wierzą, że uzdrowicielem państwa mógłby być prezydent Rumen Radew. To on od kilku miesięcy prowadził głośny w mediach spór z Borisowem, zarzucał mu, że jego rząd opanowała „mafia”, a w ubiegłym tygodniu rzucił hasło dymisji premiera.
Protesty w Sofii. Demonstrantka trzyma transparent z napisem „Bułgaria nie będzie folwarkiem Orwella”/ fot. Iskra Baewa
Bojko Borisow poddawać się nie ma zamiaru. W środę poinformował, iż po rozmowach w partyjnym gronie postanowiono, iż odejść powinni minister spraw wewnętrznych Mładen Marinow, minister finansów Władisław Goranow oraz kierująca resortem gospodarki i demografii Marijana Nikołowa. To politycy, o których od dawna spekulowano, iż są tylko marionetkami, ludźmi Ahmeda Dogana i innego bułgarskiego oligarchy związanego z GERB, Deljana Peewskiego. Protestujący przed budynkami rządowymi przyjęli tę wiadomość z entuzjazmem, ale po pierwszej radości natychmiast zaczęli skandować, że to nie wystarczy.
Organizacje zajmujące się walką z korupcją oraz lewicowi komentatorzy od dawna opisują Bułgarię jako państwo niemal całkowicie zawłaszczone: GERB ma nie tylko parlamentarną większość, ale też oddał rynek medialny w ręce przychylnych sobie oligarchów, swoimi ludźmi obsadził prokuratury i sądy. Transparency International w swoim rankingu przejrzystości życia publicznego od siedmiu lat umieszcza Bułgarię na ostatnim miejscu wśród państw UE. – Ludzie nie chcą już obecnego, oligarchicznego modelu władzy – powiedział podczas protestów prezydent Rumen Radew.

Poprzedni

To jest kraj dla starych ludzi

Następny

Czar(t) czterech kółek

Zostaw komentarz