19 listopada 2024
trybunna-logo

Szerszy Atlantyk

Prezydent USA Donald Trump odwołał swoją wizytę w Londynie. Atlantyk, który niegdyś łączył „dwa anglojęzyczne mocarstwa” stał się bardziej rozległy.

Oficjalnym powodem planowanej wizyt Donalda Trumpa w Wielkiej Brytanii miał być udział w inauguracji nowej siedziby amerykańskiej placówki, wybudowanej za 1,2 mld dolarów w dzielnicy Nine Elms, niedaleko ikonicznej, zabytkowej elektrowni Battersea. Informując o odwołaniu swojej wizyty za pośrednictwem Twittera, prezydent Trump napisał, że powodem jest jego niezadowolenie wywołane faktem, iż administracja Baracka Obamy sprzedała zbyt tanio dotychczasową siedzibę amerykańskiej placówki przy Grosvenor Square i zdecydowała o wyborze nowej lokalizacji zbyt daleko od prestiżowego centrum miasta.
Powód wskazany przez Trumpa jest dobry jak każdy inny – jest najzupełniej oczywiste, że „niezadowolenie z działań poprzedniej ekipy” to to samo, co „choroba dyplomatyczna”, podczas gdy rzeczywistych przesłanek należy szukać zupełnie gdzie indziej. Wprawdzie brytyjska premier Theresa May była pierwszym zagranicznym szefem rządu przyjętym w Białym Domu po prezydenckiej inauguracji, co zdawało się zwiastować okres zbliżenia między Waszyngtonem a Londynem, niemniej już niedługo później stawało się jasne, że polityka nowego przywódcy Stanów Zjednoczonych, nie kryjącego, że od sojuszników, nawet najbliższych, oczekuje jedynie poklasku i poparcia, nie pytając ich nawet grzecznościowo o zdanie, nie jest w smak Londynowi.

Pułapka Twittera

Do otwartego kryzysu doszło w listopadzie, gdy Trump – uwielbiający komunikować swoje poglądy, przemyślenia i hasła za pośrednictwem Twittera – za pośrednictwem swojego profilu rozpowszechnił posty brytyjskiego skrajnie prawicowego, ultranacjonalistycznego ugrupowania Britain First propagujące rasową nienawiść. Wywołało to ostrą reakcję brytyjskich parlamentarzystów z opozycyjnej Partii Pracy, wskazujących jasno, że po czymś takim amerykański prezydent nie powinien być w Londynie „osobą mile widzianą”. Ze względu na zawartość repostowanych przez Trumpa filmów, nawet prawicowy rząd znalazł się w sytuacji, w której nie mógł zachować inaczej, niż przyłączając się do krytyki. Już wtedy wywołało to spekulacje, że wizyta amerykańskiego prezydenta może być zagrożona, wówczas jednak premier May zapewniała, że odbędzie się ona zgodnie z planem. Labourzyści jednak nie próżnowali. Przywódca partii Pracy Jeremy Corbyn i labourzystowski burmistrz Londynu wezwali swoich zwolenników do demonstracji przeciwko wizycie. Petycję sprzeciwiającą się wizycie podpisały ponad dwa miliony Brytyjczyków.

Niechęć królowej?

Sprzeciw nawet głównej partii opozycyjnej prawdopodobnie nie byłby skuteczny, gdyby nie uruchomienie ciągu decyzji, w wyniku których status wizyty został zredukowany z wizyty oficjalnej do roboczej. Prawdopodobnie prezydent Trump zarobił sobie na opinię „osoby kontrowersyjnej”, a taka nie może zostać oficjalnym gościem królowej. Nie zostało to wprost wypowiedziane, ale przypuszczalnie groźba demonstracji londyńczyków przed Buckingham Palace spowodowała prawdopodobnie, iż królowa wolała wycofać się z roli czyniącego honory gospodarza. Wypracowana przez wieki funkcjonowania monarchii konstytucyjnej zasada mówi, że brytyjska władczyni nie może deklarować się z politycznymi sympatiami. Sytuacja, która może podsunąć chociaż cień podejrzenia, iż królowa, podejmując Trumpa, aprobuje jego poglądy nie tylko wykraczające poza normy politycznego dyskursu w Wielkiej Brytanii i budzące ostry sprzeciw znacznej części społeczeństwa, jest zatem nie do przyjęcia. Nie dziwi więc, że perspektywa przyjazdu do stolicy, w której nie zostanie przywitany tak czołobitnie, jak w Warszawie, a nie zostanie przyjęty przez jego głowę, a jego kawalkada może musieć przepychać się przez demonstrantów spowodowały, że Trump wolał schować się za wymówkę sprowadzającą problem do wyłącznie amerykańskiego, wewnętrznego kontekstu.

To jeszcze nie koniec

Opozycja odniosła sukces, bo dla rządzących torysów i zwolenników Brexitu (przy czym warto zauważyć, że te podziały bynajmniej się nie pokrywają) bliskie relacje z Ameryką miały być alternatywą dla opuszczenia Unii Europejskiej. Administracja Obamy bez ogródek mówiła Londynowi, że ewentualność Brexitu nie będzie przez Waszyngton powitana z entuzjazmem, a dla Stanów Zjednoczonych lepszym sojusznikiem jest Wielka Brytania mająca dużo do powiedzenia w unijnych strukturach niż jako partner w ramach transatlantyckiego bloku dwu tylko państw. Wygrana Trumpa obudziła nadzieje zwolenników tego drugiego rozwiązania, ale też wkrótce się miało okazać, że z nowym gospodarzem Białego Domu wcale nie jest łatwo się dogadać, nawet jak tego bardzo się chce. Odwołanie wizyty Trumpa pokazało, że choć może przyszłość relacji brytyjsko-amerykańskich nie stanęła pod znakiem zapytania – wielką przesadą byłoby coś takiego twierdzić – ale równocześnie wskazało, że Waszyngton nie może być – i nigdy nie będzie – dla Londynu partnerem pewnym na 100 procent. Chyba, że za cenę rezygnacji z własnych pryncypiów. A do tego Londyn – nawet rządzony przez konserwatystów – nie jest skłonny. Bo pomiędzy konsrwatyzmem brytyjskich torysów i brytyjskiej monarchii, a konserwatyzmem Donalda Trumpa jest przepaść.

Co będzie dalej?

Pytany, czy USA są najważniejszym partnerem Zjednoczonego Królestwa lider Partii Pracy Jeremy Corbyn oświadczył, że „Stany Zjednoczone są oczywiście dla Wielkiej Brytanii partnerem ważnym tak z perspektywy gospodarki, jak i kultury”, dodając wszakże, że „relacje handlowe, które mamy na całym świecie, z UE, lecz także z Indiami czy Chinami i resztą świata są bardzo ważne również”. Nie o to jednak chodzi przede wszystkim: „Największe rozczarowanie związane z Donaldem Trumpem, to nie jego niekończące obraźliwe uwagi o kobietach, mniejszościach i innych religiach, ale fakt, że odwraca się on od instytucji międzynarodowych takich, jak ONZ i UNESCO”. Warto te opinie odnotować, bo jest wysoce prawdopodobne, że Jeremy Corbyn z nieodległej przyszłości zastąpi Theresę May przy Downing Street numer 10 i to on będzie głównym architektem brytyjskiej polityki zagranicznej.

Poprzedni

Poziom kloaki

Następny

Otwieranie polskiego rynku pracy