Ashli Babbitt była jedną z pięciu osób, które straciły życie podczas szturmu na Kapitol. Została zastrzelona przez policjanta w cywilu, kiedy próbowała sforsować wejście do Izby Reprezentantów przez zbitą chwilę wcześniej szybę.
Nie obawiała się obrażeń od kikutów szkła, nie zareagowała na ostrzeżenie „stój, bo strzelam”. 35-latka była przekonana, że bierze udział w walce z siłami zła. „Nikt nas nie powstrzyma. Mogą próbować, próbować i próbować, ale burza nadciąga i spadnie na DC w przeciągu 24 godzin. Po ciemnościach – jasność” – napisała na portalu społecznościowym tuż przed śmiercią.
Ashli, weteranka sił powietrznych z 14-letnim stażem w ostatnich latach oddała się zgłębianiu teorii spiskowej QAnon, zgodnie z którą Stany Zjednoczone od 2016 roku są areną walki pomiędzy przestępczą siecią satanistów-pedofili, osadzoną w strukturach głębokiego państwa (deep state), a administracją prezydenta Donalda Trumpa, wspieranego przez tę cześć dowództwa sił zbrojnych USA, która nie złożyła jeszcze broni przez wewnętrznym zaborcą.
Teoria brzmiąca jak bełkot obłąkańca jest powielania i rozwijana przez kilkanaście milionów osób w samych Stanach Zjednoczonych. W ramach sieciowej struktury, na anonimowych forach, takich jak 8chan tworzone są jej kolejne kłącza. FBI umieściło QAnon na liście zagrożeń terrorystycznych. Jej wyznawcy są często członkami zbrojnych milicji o profilu neofaszystowskim. To właśnie oni stanowili trzon grupy uderzeniowej, która zaatakowała Kapitol. Jeśli jednak myślicie, że to szurskie idee, bez znaczenia w realnej polityce – jesteście w błędzie. QAnon ma już nawet swoją deputowaną w Izbie Reprezentantów – Marjorie Taylor Greene została wybrana w Georgii.
Ten atak nie był akcją sfrustrowanej biedoty. Osoby o najniższych dochodach zresztą, wbrew obiegowej opinii, popierają w zdecydowanej większości Demokratów. Tym tłumem nie kierowała wściekłość zdegradowanej przez kapitalizm klasy robotniczej, ani nawet obywatelski gniew na odrealnione elity. Tych ludzi, gotowych porzucić swoją codzienność, poświęcić siebie samych, do walki skierowały precyzyjnie stargetowane bodźce informacyjne. QAnon to coś więcej niż teoria spiskowa, to oprogramowanie do dekodowania wydarzeń i procesów. Kiedy Trump mówi o przekręcie wyborczym, odbiorcy nie mają wątpliwości – głębokie państwo chce jego obalenia i posuwa się do fałszerstw. Trzeba wyjść na ulice, walczyć w obronie ojczyzny. Szczególnie, gdy do walki zagrzewa sam prezydent, a jego prawnik, Rudolph Giuliani kilka godzin przed szturmem mówi: „Niech się to rozstrzygnie w boju” („So let’s have trial by combat”). Wydarzenia sprzed dwóch dni pokazują jak potężną bronią polityczną stała się dezinformacja.
Przygniatające to poczucie – że szaleństwo zaczyna wygrywać. Zlepek kłamstw ma większą skuteczność niż najdokładniejsze fakty. Postępuje dewaluacja prawdy. Widzimy to w Polsce przy okazji nagonek organizowanych przez rząd, widzieliśmy w Wielkiej Brytanii przed brexitowym referendum, czy w Brazylii, kiedy do władzy doszedł Bolsonaro. W USA jest jednak najgorzej – myślenie wielomilionowej rzeszy zostało w stopniu znacznym oderwane od rzeczywistości. W taki właśnie sposób toczy walkę nowa prawica – za pomocą mediów społecznościowych i anonimowych forów umieszcza w bańkach całe segmenty społeczne i poddaje je bombardowaniu informacjami o wysokim natężeniu afektywnym, łączącymi się z innymi implementowanymi fejkami.
Biden nie będzie prezydentem swojego kraju. Przez jedną trzecią elektoratu Republikanów jest uznawany za fałszerza i uzurpatora. 45 proc. elektoratu Republikanów popiera szturm na Kapitol. Recepcja ta jest wynikiem nie tylko dezinformacji rozsiewanej przez Trumpa i QAnon, ale też konsekwentnego procesu delegitymizacji przeciwnika politycznego, napędzanego przez Republikanów co najmniej kilkunastu lat. Obama nie miał prawa rządzić, bo sfałszował swój akt urodzenia – miał przyjść na świat w Indonezji. Biden nie będzie legalnym prezydentem, bo wybory zostały sfałszowane.
O mdłości przyprawiają mnie zawodzenia o „kryzysie demokracji” czy pełne oburzenia głosy o „profanacji świątyni wolności”. Budynek, w którym podejmowane były decyzje, które zniszczyły życie setkom milionów ludzi na całym świecie nie zasługuje na żaden szacunek. Wcale mnie jednak nie cieszy to, co się stało. Bo to ponura zapowiedź tego, co nas czeka. W Polsce rządzi ekipa czerpiąca garściami z metod sprawowania władzy przez amerykańską prawicę. O sile spisków przekonaliśmy się przy okazji uzbrojenia politycznego katastrofy smoleńskiej. Były już pokrzykiwania o sfałszowaniu wyborów samorządowych w roku 2014. A kiedy przyjdzie oddać władzę, nadejdzie pora na mobilizację ulicy.