30 września 2024
trybunna-logo

Stan Trumpa

Donald Trump wygłosił pierwsze w swojej prezydenckiej karierze orędzie o stanie państwa. A raczej pełną megalomanii wyliczankę patetycznych frazesów, górnolotnych haseł i zapowiedzi wskazujących, iż prezydent zakłada, iż będzie rządził przez dwie kadencje.

Zasadniczo rzecz biorąc, nie jest to pierwszy raz, kiedy Donald Trump występuje z orędziem przed Kongresem, lecz w lutym ubiegłego roku, niedługo po rozpoczęciu urzędowania, jego wystąpienie miało innych charakter, bo trudno w takiej sytuacji podsumowywać cokolwiek, a jeżeli coś, to raczej działania swojego poprzednika.
Doroczny raport o stanie państwa prezydenci wygłaszają przed połączonymi izbami Kongresu. Uczestniczą w tym wydarzeniu również członkowie gabinetu i specjalnie zaproszeni goście. Jest to wystąpienie bardzo sformalizowane, a więc raczej nie pasujące do sposobu wypowiadania się prezydenta Trumpa, który zdecydowanie woli kolokwializmy i nie dłuższe niż dwieście kilkadziesiąt znaków tweety.
Zwykle jest to wydarzenie, wykorzystywane przez prezydentów do budowania porozumienia politycznego ponad partyjnymi podziałami, w przypadku Donalda Trumpa dominował jednak inny element – czysto osobistego samochwalstwa. Prezydent mówił głównie o swoich przewagach i o tym, jak to dzięki niemu Ameryka staje się coraz potężniejsza i budząca respekt. O tym, że przy całej swej potędze staje się coraz bardziej osamotniona w świecie, prezydent nie mówił.
Orędzie o stanie państwa to przede wszystkim nie tyle przegląd sytuacji, ale przegląd tych jej elementów, które prezydent uważa za istotne, a nie dążąca do obiektywizmu analiza. To, które z nich za takie uważa prezydent Trump, nie przyniosło zaskoczenia. Zasługi, które sobie przypisuje podkreśla niezwykle często i wszystko to znalazło się i w orędziu – obniżenie podatków (na którym skorzystali najbogatsi) hossa na giełdzie i zmniejszenie bezrobocia. Mają one dowieść, że rządzona przez Trumpa Ameryka ma się nie tylko dobrze, ale wręcz coraz lepiej. Wielkie plany rozbudowy infrastrukturowej mają jeszcze wzmóc gospodarczy boom. Co było do przewidzenia, prezydent sporo miejsca poświęcił także swojej wizji polityki imigracyjnej, starając się namówić Kongres do jej poparcia.
Jeszcze przed wygłoszeniem orędzia trwały spekulacje, czy w orędziu prezydent odniesie się do kwestii dochodzenia w sprawie domniemanego wpływu wywieranego przez Rosję na jego wybór, co jest stałym elementem wywierania na niego nacisku. W podobnych prawach prezydenci przyjmowali różne taktyki. Richard Nixon w swoim ostatnim orędziu namawiał do zamknięcia sprawy Watergate – nieskutecznie, bo przecież w końcu zaowocowała ona jego zdjęciem z urzędu. Bill Clinton – przeciwnie. W swoich orędziach starał się unikać odnoszenia się do spraw mających posmak skandalu i kontrowersji. Biorąc pod uwagę, że udało mu się w końcu z nich skutecznie wywikłać, wskazywało by to, że jest to lepsza metoda. Rosyjski straszak do tej pory okazywał się skutecznym sposobem dyscyplinowania Trumpa, kiedy tylko zdawał się czynić ruchy nieakceptowane przez polityczny establishment, jednak i ta sprawa zbliża się stopniowo do konkluzji, a po wypowiedzeniu słowa „sprawdzam”, co prędzej czy później będzie musiało nastąpić, albo Trump zostanie tą sprawą rzeczywiście boleśnie ugodzony, albo też straszak straci swą moc, gdyż ta zależy przede wszystkim od tego, że jest utrzymywana w zawieszeniu.

Poprzedni

Chwilowe ustępstwo ajatollahów

Następny

Szusujmy z głową