Liderzy największych europejskich państw nie są głupi i wiedzą, że wizyty u Zełenskiego to nie najgorszy interes.
Można się pokazać światowym mediom, opowiedzieć o solidarności, sile zachodu i jeszcze do tego zareklamować swój przemysł zbrojeniowy. Nasze haubice najlepsze, nasze drony super, a nasze czołgi to w ogóle takie ekstra, że przekazanie je jednej stronie groziłoby niezwłocznym upadkiem i upokorzeniem drugiej strony. A jak wiadomo, do tego dopuścić nie wolno.
Rodzime media też nas pochwałą, a i wyborcy docenią. Do tego można obiecać naiwniakom ze wschodu status państwa kandydackiego do Unii Europejskiej, za co naiwniacy podziękują. Będą wdzięczni jak Turcy, którzy są wdzięczni od 40 lat.
Krótko mówiąc, wizyty w Ukrainie są super. Gdybym był spin-doktorem Macrona kazałbym mu tam jeździć co miesiąc i za każdym razem obiecywać coś nowego. Na późniejsze pytania dlaczego na froncie tego zachodniego sprzętu malutko, zawsze można coś palnąć i wszyscy uwierzą. No, że szkolimy ukraińskie załogi, albo że jednak tyle nie mamy, albo że nie można drażnić Putina, albo że remontujemy. Media łykną, a w międzyczasie znowu tyle obiecamy, że już się nikt nie połapie.
Nie o to chodzi, że nie można jednocześnie bronić swoich interesów z Putinem i walczyć z Putinem. Chodzi o tym, żeby nikt się w tym wszystkim nie połapał. Zasłona dymna w postaci buziaczków i przytulasków z Zełenskim na razie starczy, póki nie wymyśli się czegoś lepszego.