18 listopada 2024
trybunna-logo

Powtórka koalicji?

Niemieccy chadecy i socjaldemokraci uzgodnili sformowanie wspólnego gabinetu. Żeby Niemcy miały nowy rząd potrzebna jest jeszcze aprobata szeregowych członków SPD.

CDU/CSU i SPD wynegocjowały umowę koalicyjną. Liderzy umawiających się partii deklarują, że są z niej zadowoleni. – Umowa koalicyjna tworzy fundament dla „dobrego i stabilnego rządu, potrzebnego Niemcom i oczekiwanego przez wiele krajów na świecie – stwierdziła kanclerz Angela Merkel. Z kolei lider socjaldemokratów po zakończeniu negocjacji zwracał przede wszystkim uwagę na to, że umowa ma „socjaldemokratyczny kształt” i zawiera szereg uzgodnień istotnych z punktu widzenia uboższych warstw społeczeństwa, takich jak powrót do równego finansowania przez pracodawców i pracowników ubezpieczenia zdrowotnego, podniesienie minimalnej emerytury, ograniczenie możliwości zawierania umów o pracę na czas określony, obniżenie podatków czy też podwyższenie zasiłku rodzinnego.
Nic dziwnego – aby umowa weszła w życie konieczna będzie jeszcze jej akceptacja przez wszystkich członków partii, a właśnie partyjne doły i jej młodzieżówka Jusos najaktywniej sprzeciwiały się odtworzeniu koalicji z chadekami. Dlatego teraz Martin Schulz musi przekonać większość spośród ok. 460 tys. członków SPD, dlaczego powinni zaakceptować, że zrobił to, czego po wyborach zarzekał się, że nie zrobi.

Łupy SPD

W umowie koalicyjnej SPD zagwarantowała sobie znaczące resorty. Że przewodniczący partii Martin Schulz miałby zostać ministrem spraw zagranicznych nie jest specjalnym zaskoczeniem. – w końcu i w poprzednim koalicyjnym rozdaniu socjaldemokraci mieli ten resort (obecnie szefem Auswärtiges Amt jest Sigmar Gabriel), zaś sam Schulz, mający doświadczenie wyniesione ze sprawowania funkcji przewodniczącego Parlamentu Europejskiego wydaje się do tej roli więcej niż odpowiednim kandydatem. Jednak już przejęcie przez SPD ministerstwa finansów jest dużym sukcesem negocjacyjnym. Bundesministerium der Finanzen było bowiem uważane za niezbywalną pozycję CD/CSU. Przez osiem lat kierował nim zacięty zwolennik polityki oszczędności Wolfgang Schäuble, który stał się niemal ikoną surowego podejścia do polityki finansowej tak w Niemczech, jak i w całej strefie euro, a po jego odejściu w październiku ubiegłego roku (jest obecnie przewodniczącym Bundestagu) jego miejsce w tymczasowym składzie gabinetu zajął jeden z najbliższych współpracowników kanclerz Merkel – peter Altmaier. Teraz szefem BMF (i wiecekanclerzem) miałby zostać obecny burmistrz Hamburga Olaf Scholz, co lekko osłabia wydźwięk zwycięstwa negocjacyjnego, bo jest to polityk uchodzący za socjaldemokratycznego centrystę, w gruncie rzeczy bliskiego mentalnie Angeli Merkel. Pewnie dalej mu do lidera własnej partii – Martina Schulza, którego ostro krytykował. Może nie będzie tak rygorystyczny jak Schäuble w materii polityki finansowej, ale też nie będzie to pewnie zerwanie z dotychczasową polityką oszczędności. Wzrost płacy minimalnej pojawia się więc może w perspektywie, wzrost wydatków państwa – raczej nie.
SPD otrzyma aż trzy z pięciu resortów z grupy tzw. „klasycznych” portfeli (pozostałe dwa to sprawy wewnętrzne i obrona) i obejmie też ministerstwa pracy,, ochrony środowiska oraz ds. rodziny i młodzieży. W sumie zatem dużo, jak na proporcję mandatów. Nie zaskakuje więc, że część chadeków uważa, że porozumienie z socjaldemokratami drogo kosztowało, i chodzi tu właśnie nie o ustępstwa programowe, ale właśnie o obsadę stanowisk. „Żałosne jest to, że CDU nie zapewniła sobie żadnego kluczowego resortu. Kanclerz bardzo drogo kupiła sobie czwartą kadencję” – skomentował umowę koalicyjną dziennik „Die Welt”.

Przekonać nieprzekonanych

Zdobycze SPD w postaci ministerialnych stanowisk – choć ich liczba dowodzi, że grupa negocjacyjna partii ostro się targowała i wymogła na zdesperowanych chadekach bardzo dużo – mogą jednak okazać się mniej przekonującym argumentem dla jej szeregowych członków. W szeregach SPD jest silne przekonanie, że słaby wynik partii w ostatnich wyborach to w przeważającej mierze efekt współrządzenia Niemcami, które sprawiło, że socjaldemokraci wzięli na siebie odium za wszystko politykę rządu Angeli Merkel, którą przez ostatnie lata firmowali. A z takim bagażem trudno przekonać elektorat, że skoro było się dość biernym sojusznikiem CDU/CSU to teraz będzie się wiarygodną opozycją. To właśnie jest powód, dla którego prezentując umowę Martin Schulz mniej mówi o ministerstwach, ale o sprawach stricte politycznych mających znaczenie dla socjaldemokratów.
Przeforsowanie rozmów koalicyjnych na nadzwyczajnym zjeździe w Bonn nie było łatwe. Pomimo że tak zwolennicy koalicji mieli przed sobą delegatów, a zatem w większości zawodowych polityków, dla których z zawarcia koalicji wynika coś konkretnego dla nich samych, uzyskali poparcie tylko 56 proc. Tymczasem przeciwnicy koalicji też nie próżnowali. W ramach akcji zachęcania, aby do partii przyłączali się przeciwnicy porozumienia z chadekami, liczba członków SPD zwiększyła się o 24 tysiące.

Głos ludu się wypowie

Z formalnego punktu widzenia głosowanie członków SPD nie jest koniecznym warunkiem, podobnie jak zresztą nie była nim zgoda nadzwyczajnego zjazdu partii. Zgodnie z literą prawa o tym, czy stworzyć wspólny rząd decydują bowiem deputowani w Bundestagu – uzyskanie wymaganej większości dla wotum zaufania jest warunkiem wystarczającym, żeby stworzyć rząd. Akceptacja przez członków jest jednak wewnątrzpartyjnym ustaleniem i zobowiązaniem kierownictwa partii złożonym aby uzyskać zielone światło dla rozmów.
Choć więc partyjne głosowanie w ramach SPD nad umową koalicyjną ma swój precedens – odbyło się już przy okazji tworzenia Wielkiej Koalicji w 2013 r. – to do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego jeszcze przed zakończeniem rozmów koalicyjnych wpłynęło aż pięć wniosków (w tym cztery o charakterze skargi konstytucyjnej wyrażające wątpliwość uwagę, czy głosowanie nie ogranicza wolności deputowanych, czyli jednej z podstawowych zasad demokracji) o jego zakaz. Rozwiązałoby to problem z zalegalizowaniem koalicji, spędzający sen z powiek tak Angeli Merkel jak i Martinowi Schulzowi, bo jest oczywiste, że odrzucenie umowy spowoduje konieczność zorganizowania powtórnych wyborów, których wynik jest nie tyle nieprzewidywalny, ale – wręcz przeciwnie – prawdopodobnie zaowocuje jeszcze trudniejszą do opanowania konfiguracją sceny politycznej. A ostateczną konsekwencją takiego obrotu spraw będzie zapewne odejście architektów umowy koalicyjnej, czyli tak kanclerz Merkel, jak przewodniczącego Schulza i swego rodzaju wymiana pokoleniowa tak w CDU/CSU, jak i w SPD, o której potrzebie w Niemczech mówi się coraz częściej. Trybunał wszystkie jednak odrzucił, więc wszystko w rękach zwykłych członków. Głos socjaldemokratycznego „ludu” zdecyduje.

Poprzedni

Być jak Napoleon

Następny

Umówiłem się z nim na…