Nie minęło paru dni od wizyty francuskiego ministra spraw zagranicznych, Jean-Marca Ayraulta w Izraelu, a z pielgrzymką do Jerozolimy udał się premier Francji, Manuel Valls.
I od premiera Benjamin Netanjahu usłyszał to samo – że odrzuca francuską inicjatywę zwołania 3 czerwca w Paryżu międzynarodowej konferencji w sprawie uregulowania konfliktu bliskowschodniego.
A, żeby nie było wątpliwości, Netanjahu ogłosił to w obecności Vallsa podczas konferencji prasowej. Zwykle opanowany Valls minę miał nietęgą. Natanjahu zaznaczył, że konferencja nie może zastąpić bezpośrednich rozmów zainteresowanych stron bez żadnych warunków wstępnych.
Prezydent Francji, Francois Hollande oznajmił przed kilku dniami, że konferencja planowana na 30 maja, została przełożona, aby umożliwić udział sekretarza stanu USA, Johna Kerry’ego. Po prawdzie Kerry jest postacią kluczową, bowiem za plecami Francuzów stoją Amerykanie.
Poparcie Hollande’a dla konferencji wynika z jego nadziei, że przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi ogrzeje się przy jej sukcesie. Czy teraz podąży do Jerozolimy sam tropem Ayraulta i Vallsa?
Netanjahu zgłasza sprzeciw z tej przyczyny, że konferencja paryska ma uregulować konflikt izraelsko-palestyński bez obecności Izraela.
Ma też formalnie nie być w Paryżu Autonomii Palestyńskiej, tyle tylko, że wśród 20 państw i instytucji międzynarodowych ma znajdować się Liga Arabska… do której Autonomia należy.
Próbując wzmocnić koalicję rządową w konfrontacji z duetem USA-Francja, Netanjahu zmusił do dymisji ministra obrony, Moszego Ja’alona i zaprosił na jego miejsce Awigdora Libermana z jego partią Izrael Nasz Dom i 5 posłami. Jednak rozmowy koalicyjne idą jak po grudzie i może rząd Netanjahu zamiast wzmocnić się, upadnie.