Marian Stępień – emerytowany profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego, historyk literatury polskiej i krytyk literacki, twórca i pierwszy redaktor naczelny prestiżowego „Zdania”.
To również znany publicysta i polityk – w latach 1989-1990 sekretarz KC PZPR do spraw kultury. W czasach PRL był autorem i propagatorem odważnej tezy o jedności literatury polskiej, bez względu na to czy powstawała ona w kraju, czy też na emigracji. Jest znakomitym znawcą literatury emigracyjnej.
Prof. Stępień wykładał na uniwersytetach amerykańskich oraz meksykańskim Universidad Nacional Autonoma de Mexico. W tej ostatniej uczelni pracował w trudnym i burzliwym roku 1981. Stąd też w jego erudycyjnym „Notatniku meksykańskim” (wyd. Studio EMKA, Warszawa 2021) liczne, pełne troski refleksje dotyczące spraw polskich.
Czytelnicy Notatnika poznają autora również jako rysownika.
Należy podkreślić, że poznawanie Meksyku w czasie licznych podróży, które odbywały się w trudnych, uciążliwych a czasami i niebezpiecznych warunkach wymagało znacznej odporności fizycznej i psychicznej.
Marian Stępień jest obserwatorem życzliwym, wnikliwym i prawdomównym. Odnotowuje fakty i zjawiska czasami trudne, nieprzyjemne i żenujące wskazując na ich źródła i uwarunkowania.
Zdobyta w czasie uprzednich podróży wiedza o Ameryce skłania do refleksji i porównań. Naród meksykański stawia czoło „potędze północnego sąsiada-znienawidzonego, ale też tego, do którego się zmierza w poszukiwaniu lepszego życia.” Często te poszukiwania są gorzkie i bolesne. Czasami kończą się tragicznie, jak wtedy gdy amerykański farmer, aby uniknąć wypłacenia wynagrodzeń za wykonaną pracę wymordował meksykańskich robotników sezonowych.
Dwa społeczeństwa
„Gdy się obserwuje dwa tak blisko siebie umieszczone społeczeństwa, amerykańskie i meksykańskie oddzielone rzeką Rio Grande, jak ją nazywają Amerykanie, albo Rio Bravo, jak ją nazwali Meksykanie-które miałem sposobność z bliska oglądać, trudno się oprzeć refleksji, że musi istnieć duża zależność między głębokim katolicyzmem niektórych społeczeństw a ich biedą, niedolą, osłabioną pracowitością, niedoskonałą organizacją. I z drugiej strony-między sprawnym działaniem, dyscypliną społeczną, wysokim poziomem życia, etosem pracy a tradycją zwycięskiej reformacji.” (s.39)Istotne, tak jest. Wyznawcy protestantyzmu nie mogą być analfabetami. Są zobligowani do codziennego studiowania Biblii. Czytanie i interpretowanie tekstów biblijnych wymaga pewnej wiedzy z zakresu historii. Konieczne jest więc stałe samokształcenie i nawyk czytania. Aktywność umysłowa wyznawcy protestantyzmu sprzyja podwyższaniu jego sprawności w pracy bez względu na jej rodzaj. Inaczej sprawy wyglądają w społeczeństwach katolickich, gdzie od dawna słuchanie jest ważniejsze od czytania. Jak śpiewano w kabaretach” cudzoziemskich książek ty lepiej nie czytaj, a jak czegoś nie wiesz to księdza zapytaj”. Biblia – jak wiadomo – to też książka cudzoziemska… Katolicy słuchają w kościele wybranych fragmentów Pisma. Są zwolnieni od rozplątywania zagadkowych wersetów nad którymi ślęczą protestanci. Z drugiej strony pozycja interpretatorów Pisma i zadufanych „pasterzy wspólnot” daje duchownym katolickim demoralizujące poczucie wyższości i bezkarności. Obniża też samodzielność wyznawców w myśleniu i działaniu.
Marian Stępień przypomina ważny fakt odróżniający Meksyk od innych krajów katolickich. „Notabene w Meksyku kościół nie może być właścicielem nieruchomości. A księża nie mogą na ulicy pokazywać się w sutannach”. W Polsce – jak wiadomo – kościół od niepamiętnych czasów był właścicielem nieruchomości a po roku 1989 ogromnie zwiększył się jego stan posiadania. Otrzymane od państwa mienie stało się potężnym narzędziem umacniania wpływów kościoła. Kupowali to mienie przymilni wobec kościoła politycy i przedsiębiorcy-zazwyczaj na ulgowych warunkach-a następnie z ogromnym zyskiem sprzedawali deweloperom.
Marian Stępień cytuje interesujące porównania zawarte w Labiryncie samotności Octavia Paza
„Amerykanie nie tyle pragną znać rzeczywistość, co raczej korzystać z niej […] Meksykanie są nieufni, oni-otwarci. My jesteśmy smutni i sarkastyczni; oni weseli i żartobliwi. Północni Amerykanie chcą zrozumieć, my chcemy podglądać. Są aktywni;my jesteśmy kwietystyczni: rozkoszujemy się naszymi ranami tak jak oni swymi wynalazkami.
Wierzą w higienę, zdrowie, pracę, szczęście , ale chyba nie znają prawdziwej radości, która jest jakimś upojeniem i wirem. W nocnym wrzasku fiesty nasz głos wybucha światłami, mieszają się tam życie i śmierć, ich witalność kamienieje w uśmiech, neguje starość i śmierć, ale paraliżuje życie.[…]Religijność naszego ludu jest bardzo głęboka -tak jak ogromna jest jego nędza i opuszczenie-ale jego żarliwość nie przynosi niczego, oprócz kręcenia zmęczonego od wieków kieratu.” Przekład – Jan Zych (s.45-46)
Wnikliwej analizie Paza towarzyszy – jak podkreśla Stępień – swoisty ton wyższości Meksykanina w stosunku do Amerykanów. „Wyższości, jaką w podobnych konfrontacjach odczuwa strona słabsza, o czym już Paz nie wspomina. Tym tonem wyższości łączy się on z najprostszym Meksykaninem, który już nie wdaje się w wyrafinowane wywody, pogardliwym słowem „gringos” bierze odwet za upokorzenia, które musiał znosić w przeszłości wobec amerykańskiej przewagi militarnej, a obecnie-wobec dominacji ekonomicznej.” (s.47)
Diego Rivera i Nelson Rockefeller
Z wielkim zainteresowaniem zapoznał się Marian Stępień z muzeum wielkiego malarza meksykańskiego Diego Rivery.
„Muzeum, zbudowane z ciemnobrunatnych brył wulkanicznych, przypomina przedkolumbijską piramidę. Nie Azteków, gdyż te były pełne w środku, lecz Majów, gdzie wewnątrz piramidy są grobowce, tajemnicze przejścia, miejsca religijnych ceremonii.
Diego Rivera projektował ten gmach, kierował jego budową, łożył na to własne pieniądze.[…] Na półkach, w gablotach wkomponowanych w ściany i wydobytych sztucznym oświetleniem znajduje się niezwykle bogata kolekcja zgromadzona w ciągu całego życia przez Diego Riverę, zafascynowanego dumną przeszłością swego kraju i zamyślonego nad nią.[…] Na jednym z wyższych poziomów jest przestronna sala poświęcona twórcy tego muzeum. Dużo w niej światła. Jedna ze ścian jest cała ze szkła. Wysokie sklepienie. Krzesło. Wieszak. Na nim wisi miękka zużyta marynarka. Pędzle. Dwa portrety. Autoportret. Duże powiększenie fotografii Diego Rivery. Na ścianach wielkie szkice-projekty murali. W lewym górnym rogu jednego z nich – głowy Stalina i Mao Tse – Tunga”.(s.94-96)
Przed wielu laty wizerunek Lenina spowodował konflikt pomiędzy meksykańskim artystą a Davidem Rockefellerem.
Kiedy w roku 1921 rozpoczęto w Nowym Jorku budowę Rockefeller Center Nelson Rockefeller do jego ozdobienia i uświetnienia zaangażował współczesnych mu najsławniejszych malarzy i rzeźbiarzy, a wśród nich Diego Riverę. Jak pisał Alfred Liebfeld „Rivierze powierzono wykonanie malowideł ściennych i sufitu w hallu centralnego budynku Ośrodka. Nelson Rockefeller wiedział, że Rivera jest z przekonań marksistą i członkiem partii komunistycznej, nie sądził jednak, że może to się odbić na malowidłach ściennych.” Tymczasem w jednym z fresków Rivera umieścił wizerunek Lenina. Rockefeller proponował zastąpienie Lenina kimś innym, „mniej kontrowersyjnym”. Rivera odmówił. Rockefellerowie zerwali z nim umowę i wypłacili mu należne 21 500 dolarów. Malowidło Rivery zostało usunięte z Rockefeller Center. Wywołało to głośne protesty. W trakcie masowych demonstracji robotnicy nieśli hasła „nie niszczyć twórczości Rivery” i „ręce precz od artysty proletariackiego”. W liście otwartym do Nelsona Rockefellera członkowie klubu im. Johna Reeda pisali: „Jest to otwarty atak na twórcę i wolność jego pracy. Można to porównać jedynie z barbarzyńskim traktowaniem kultury przez faszyzm niemiecki, który palił na stosach książki autorów światowej sławy.”
„Nelson ogłosił więc, że freski Rivery nie ulegną zniszczeniu, lecz znajdą się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Zapowiedzi tej nigdy zresztą nie dotrzymał. Natomiast Riverze udało się dokonać zdjęć swego dzieła, które odtworzył na ścianach Pałacu Sztuk Pięknych w stolicy Meksyku.” (A.Liebfeld Rockfellerowie łupieżcy czy filantropi ? Wyd.”Śląsk” Katowice 1977 s.430-433)
Groźba „przyjaznej pomocy”
Na XXVI Zjeździe KPZR Leonid Breżniew mówił o „ przyjaznej pomocy” dla bratniej Polski, której sojusznicy nie opuszczą „w biedzie’
W 1981 roku oddalenie od kraju sprzyjało wyraźnemu dostrzeganiu niebezpieczeństw nie docenianych przez uczestników ryzykownych wydarzeń. Posępnemu nastrojowi profesora Stępnia odpowiadał początek artykułu zamieszczonego w amerykańskim tygodniku „Time” (23.III.1981):
„Przywódca „Solidarności” Lech Wałęsa był w najlepszym nastroju w ostatnim tygodniu, gdy zdążał po kamiennych stopniach do gmachu Rady Ministrów w Warszawie. Pykając fajkę, żartował swobodnie i wesoło z otaczającymi go zwolennikami. Ale wąsaty (jak mors) elektryk nie miał już niefrasobliwego humoru, kiedy dołączył do nich po czterogodzinnej rozmowie z polskim premierem, generałem Wojciechem Jaruzelskim. Wyglądając na zmęczonego i przygnębionego, powiedział tylko: „My coś zrobiliśmy – i czegoś nie zrobiliśmy.” (s.76)
Nieco później pojawił się „na łamach „Newsweeka” długi raport zatytułowany The Showdown In Poland,ilustrowany fotografiami, które pewno miały pokazać, na czym ten „showdown” (odsłonięcie kart) polega. Na jednej z nich Wojciech Jaruzelski między generałami, radzieckim i wschodnioniemieckim podczas manewrów wojsk Układu Warszawskiego w Polsce. Na drugiej – kolumna najeżdżających na kamerę czołgów. I podpis „Rozwinięta kolumna czołgów w Polsce jako część przedłużonych ćwiczeń Układu Warszawskiego: margines manewru się zwęża”.(s.90)
„Notatnik meksykański” podobnie jak inne książki profesora Stępnia pozwala lepiej rozumieć świat i docenić to, że w 1981 roku mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu.