Nie ulega już wątpliwości, że zbierająca się dziś w Cleveland konwencja Partii Republikańskiej wystawi Donalda Trumpa jako swojego kandydata na 45-ego prezydenta USA w wyborach 8 listopada br.
Jego wrogowie we władzach partii próbowali w 112-osobowej komisji regulaminowej wprowadzić poprawkę zwalniającą delegatów stanowych, gdzie Trump wygrał prawybory, z głosowania na niego, ale nie zdołali zebrać 28 niezbędnych głosów. Gdyby to się udało, gwarancję zwycięstwa dostałaby Hilary Clinton, bowiem z tych milionów wyborców, co postawili na Trumpa jakaś część albo nie poszłaby do urn, albo głosowała na Clinton, a nie na narzuconego im kandydata.
Ale nadziei nie stracił chyba jeszcze Ted Cruz – najgroźniejszy rywal Trumpa – który zgodził się przyjechać na konwencję, choć zbojkotowali ją inni rywale, jak Marco Rubio i John Ellis Bush, syn i brat byłych prezydentów, George’a Herberta i George’a Walkera. Ci dwaj też zresztą. Trumpa zbojkotują także byli kandydaci republikańscy na prezydenta: John McCain i Mitt Romney.
Ale nie zbojkotuje przewodniczący Izby Reprezentantów, Paul Ryan i będzie Trumpa zachwalał. Na pewno ze zgrzytaniem zębów, bowiem w ostatnich miesiącach już nieraz wartość Trumpa publicznie dyskwalifikował. Nie ma wyjścia: ostatni sondaż daje Trumpowi poparcie 44 proc. pytanych, a Clinton tylko 37 proc. Już bez zgrzytania zębów poprze go były burmistrz Nowego Jorku, Rudy Giuliani. I poprą też popularne kobiety – obecna żona Melania i córka Ivanka – oraz synowie Donald jr i Eric.
Trump dobrał sobie za kandydata na wiceprezydenta gubernatora stanu Indiana, Mike’a Pence’a. Przypuszczenia są takie, że ponieważ nie bardzo jest jasne jakiego wyznania chrześcijańskiego jest Trump – podobno protestant prezbiterianin – ale wiadomo, że z pobożności nie słynie, wziął Pence’a, katolickiego ortodoksa, od którego na prawo jest tylko ściana.