29 listopada 2024
trybunna-logo

Nacjonalizm, protekcjonizm, izolacjonizm

Donald Trump został zaprzysiężony na prezydenta po czym wygłosił kolejne wojownicze przemówienie wyborcze, mające być mową prezydencką 45-tego prezydenta USA. Jeszcze bardziej niż w czasie kampanii zabrzmiały hasła nacjonalizmu, protekcjonizmu gospodarczego i izolacjonizmu.

Dla pobudzenia uczuć nacjonalistycznych, 2 razy wykrzykiwał „America first” (Ameryka najpierw), a przemówienie zwieńczył głównym hasłem wyborczym „Amerykę uczynimy znów wielką”. I wniósł zaciśniętą pięść. „Broniliśmy obcych granic, a odmawialiśmy bronienia własnych. Uczyniliśmy innych bogatymi, a u nas miliony zostały zapomniane”, twierdził. I ogłosił nowe święto narodowe – Dzień Patriotyzmu.
Trump zaczął przemówienie zapowiedzią „odbudowania kraju”. Nie skorzystał tu co prawda z wynalazku PiS-u, że trzeba wydobyć się z gruzów, ale w domyśle było to dobrze słychać. Powrócił więc na wstępie do najbardziej nośnego hasła populizmu, które pozwoliło mu wygrać (PiS-owi i brexitowcom też).
I dalej prowadził kampanię wyborczą, walcząc z mitycznym establishmentem i rzucając w kraj puste hasła, że odtąd władza przejdzie z Waszyngtonu w ręce ludu („20 stycznia 2017 roku będzie zapamiętany jako dzień, w którym lud stał się znowu przywódcą narodu”). Poniewierał przy tym równo wszystkimi politykami rządzącymi dotychczas krajem. „Waszyngton kwitł, a lud nie korzystał z tych dóbr. Establishment chronił siebie, ale nie obywateli, politycy prosperowali, a fabryki zamykano”, głosił.
Bez żadnego pohamowania obiecywał Amerykaninowi wszystko, co sobie życzy. I rozpostarł, jak przystało na przedsiębiorcę budowlanego, wizję powszechnej budowy – lotnisk, portów, dróg, kolei, mostów, tuneli. Z tej wizji wynikało, że nie będzie sobie zaprzątać głowy ochroną przyrody. I wraz z objęciem prezydentury ze strony internetowej Białego Domu zniknęły sprawy zagrożenie dla klimatu.
Nie omieszkał też zlikwidować od ręki wszystkich chorób toczących społeczeństwo amerykańskie, jak krwawa przestępczość.
Niesłychanie mocno wybrzmiała konieczność zastosowania protekcjonizmu gospodarczego. Trump nie zawahał ogłosić, że „Ameryka jest okradana”. „Każda decyzja dotycząca handlu, podatków, imigracji, spraw zagranicznych będzie podejmowana tak, aby przyniosła korzyści pracownikom i rodzinom amerykańskim. Odbudujemy kraj rękoma pracowników amerykańskich. Razem na wiele, wiele lat określimy drogę, jaką pójdzie Ameryka i świat”, obiecał. I dalej – będzie chronić kraj „przed zabieraniem amerykańskich miejsc pracy przez inne kraj, postępować według dwóch prostych reguł: kupować towary amerykańskie i zatrudniać Amerykanów”.
Mocny był też akcent izolacjonizmu: ani słowa o potrzebie szerzenia wolności i demokracji (więc Moskwa i Pekin mogą się rządzić po swojemu). Przeciwnie, „nie chce narzucać innym amerykańskiego stylu życia”, za to Ameryka ma „błyszczeć przykładem”.
„Zbyt długo broniliśmy granic innych krajów, a odmawialiśmy obrony własnych. Uczyniliśmy innych bogatymi, a u nas miliony zostały zapomniane”, bolał. Żałował, iż USA finansują armie innych krajów, gdy tymczasem ich siły zbrojne zostały „w smutny sposób” osłabione. I – cokolwiek to znaczy – obiecał ochronę granic amerykańskich.
Pewnym wyjściem z izolacjonizmu było rzucenie w sumie pustej obietnicy „całkowitego” wykorzenienia radykalnego terroryzmu islamskiego, co ma się odbyć, gdy USA zjednoczą przeciw niemu świat cywilizowany „chroniąc sojusze stare tworząc nowe”. W formule sojuszy „nowych” być może mieści się wcześniej sygnalizowana przez Trumpa chęć współpracy z Rosją.
Dość dziwnie w tym kontekście zabrzmiała obietnica, iż obok obrony wojskowej „najważniejsze jest to, że będziemy chronieni przez Boga”. Trump za osobę pobożną nigdy nie uchodził, a tu do walki z wojującym islamem zaprzągł (chrześcijańskiego) Boga, nadając konfrontacji wymiar religijny – czego tak czujnie unikał Barack Obama, mający na drugie imię Hussein.

Poprzedni

Jednego autokraty w Afryce mniej

Następny

Raczej się nie strujemy