Ostatni przywódca Związku Radzieckiego kończy 2 marca dziewięćdziesiąt lat. Ta data to dobry pretekst, by zastanowić się nad rolą, jaką odegrał w historii własnej ojczyzny i całego świata. Ten wielki przywódca, jeden z najważniejszych polityków drugiej połowy ubiegłego wieku, nie potrzebuje urodzinowych laurek. W pełni zasługuje na poważną refleksję nad jego osiągnięciami a także nad przyczynami jego przegranej.
W długim, niemal trzydziestoletnim, okresie od rozwiązania Związku Radzieckiego i tym samym końca roli Michaiła Gorbaczowa jako ostatniego przywódcy tego supermocarstwa, wyraźnie ukształtowały się dwie, diametralnie różne, oceny jego roli w historii najnowszej. W jego własnej ojczyźnie Gorbaczow jest najczęściej oceniany negatywnie. Jedni mają do niego pretensję, że swymi reformami doprowadził do upadku ZSRR, co prezydent Władimir Putin nazwał kiedyś „największą katastrofą geopolityczną dwudziestego wieku”, a także o to, że doprowadził do antysocjalistycznej „kontrrewolucji”. Inni winią go o to, że nie był dostatecznie radykalny w swych reformach, że usiłował ocalić wielonarodowe państwo (w zasadniczo zmienionej postaci) i reformować, a nie demontować system socjalistyczny. Wśród krytyków polityki Gorbaczowa znaleźli się także jego dawni bliscy współpracownicy Aleksander Jakowlew (1923-2005) i Walentin Falin (1926-2018), którzy w swoich książkach przedstawili jego politykę w czarnych barwach. Wprawdzie rozmaite kierunki krytyki wyraźnie różnią się doborem formułowanych zarzutów, ale łączy je wysoce negatywna ocena polityki Gorbaczowa. Stosunkowo nieliczne są oceny pozytywne, pochodzące zwłaszcza od dawnych współpracowników Gorbaczowa, którzy pozostali mu wierni, jak Andriej Graczow (Gorbaczew, Moskwa 2001) i Wadim Miedwiediew (W komandie Gorbaczewa: wzgląd izwnutri, Moskwa 1994). Obaj ci autorzy dają ciekawy, nie pozbawiony akcentów krytycznych, obraz tego niezwykłego polityka i osąd jego działań. W Rosji są oni jednak raczej odosobnieni.
Poza Rosją dominuje natomiast radykalnie inna narracja. Poważni historycy i politolodzy podnoszą zasługi Gorbaczowa dla świata, widzą w nim tego polityka, który uruchomił proces zakończenia zimnej wojny i w pełni zasłużył na przyznaną mu w 1991 roku Pokojową Nagrodę Nobla. „Gorbaczow – pisał wybitny brytyjski historyk Archie Brown – ma silny tytuł do uznania go za jednego z największych reformatorów w historii Rosji i tego, kto wywarł największy wpływ na historię świata w drugiej połowie dwudziestego wieku” ( The Gorbachev Factor, Oxford 1996, s. 317). Ofiarowując mi swoją świeżo wydaną książkę autor ten powiedział mi o swoim wielkim uznaniu dla radzieckiego polityka, którego stawiał nieporównanie wyżej niż ówczesnego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna.
Zarówno osiągnięcia, jak i porażki Gorbaczowa możemy lepiej zrozumieć teraz – gdy jesteśmy uzbrojeni w doświadczenie następnych trzydziestu lat. Zasługują one na poważną refleksję – bez laurkowego zachwytu, ale także bez jednostronnej krytyki. Wielcy ludzie, których działania zmieniają bieg historii, nie są pozbawieni ludzkich słabości i błędów. To nie one jednak decydują o tym, jak zostają zapamiętani, lecz to, co udało im się zdziałać dla zmienienia biegu dziejów. Dotyczy to także dzisiejszego jubilata. Ma rację Grzegorz Kołodko nazywając Gorbaczowa „Kolumbem transformacji” („Kołumb transformacji: wielikaja oszibka M. Gorbaczewa”, Mir Pieremien, 2020, nr.4, s. 73-77). Dotarł nie tam, gdzie zamierzał, ale zmienił losy świata.
Moja ocena historycznej roli Gorbaczowa nie jest całkowicie bezstronna. Nie jest taka z dwóch powodów. Po pierwsze: jako obywatel państwa, które w wielkiej mierze dzięki polityce Gorbaczowa uwolniło się od narzuconej mu w wyniku powojennego podziału Europy hegemonii radzieckiej, a także jako ktoś, kto od wielu lat angażował się w próby reformowania skostniałego systemu, mam powody do uznania i wdzięczności wobec polityka, którego działania uczyniły możliwym to, co dla tak wielu z nas wydawało się nieosiągalną utopią. Po drugie: poznałem Gorbaczowa osobiście (w 1994, gdy już nie był u władzy) a potem miałem z nim interesujący kontakt (w sprawach związanych z sejmowym postępowaniem w sprawie stanu wojennego, a następnie w czasie redagowania księgi pamiątkowej dla uczczenia dziewięćdziesięciolecia Wojciecha Jaruzelskiego). Wyniosłem z tych kontaktów dla niego wielki szacunek i nieco lepiej zrozumiałem dylematy, przed jakimi stał, gdy sprawował władzę.
Oceniając historyczną rolę Gorbaczowa zależy oddzielić dwa jej główne aspekty: międzynarodowy i krajowy. Nagrodę Nobla radziecki prezydent otrzymał za wkład w radykalną zmianę sytuacji podzielonego świata, a zwłaszcza za to, że swą polityka położył ostateczny kres ponurej – ale przez wiele lat traktowanej jako bardzo realna – perspektywie nowej wojny światowej, która musiałaby stać się nuklearną zagładą. „Nikt – pisze wybitny amerykański historyk Melvyn P. Leffler – nie jest bardziej odpowiedzialny za zakończenie Zimnej Wojny niż radziecki przywódca. Reagan był bardzo ważny, ale to Gorbaczow był niezbędnym sprawcą zmiany…Użył on swej władzy, by wycofać potęgę radziecką w sposób, który dla jego poprzedników był nie do pomyślenia” (For the Soul of Mankind: The United States, the Soviet Union, and the Cold War, New York 2007, s. 466). Wielu historyków tego okresu podziela tę opinię – moim zdaniem, słusznie.
By zrozumieć rolę Gorbaczowa w zakończeniu Zimnej Wojny, trzeba pamiętać o jej genezie. Nie była ona po prostu konsekwencją podziału Europy na strefy wpływu wielkich zwycięzców. Sam ten podział nie oznaczał nieuchronnego konfliktu. Wprost przeciwnie! U korzeni porozumień zawartych w Jałcie i w Poczdamie w 1945 roku leżała zgoda USA i Wielkiej Brytanii na to, ze nasza część Europy znajdzie się na dziesięciolecia pod hegemonią ZSRR. Zgoda ta wynikała z przekonania amerykańskich polityków, że tą drogą zapewniają światu trwały pokój. W Polsce było to przez bardzo wielu odbierane jako zdradzenie nas przez zachodnich sojuszników, co między innymi otwarcie przyznał pierwszy ambasador USA w powojennej Polsce Arthur Bliss-Lane (I Saw Poland Betrayed, Indianapolis 1948).
Zimna Wojna wynikła z przyjęcia przez stalinowski ZSRR strategii konfrontacyjnej w stosunku do Zachodu i w odpowiedzi na to – sformułowania przez Stany Zjednoczone doktryny „powstrzymywania” (containment), której istotą była gotowość udzielenia zbrojnej pomocy każdemu państwu zagrożonemu radziecką agresją. Rezultatem był wyścig zbrojeń – kosztowny dla obu stron, ale zabójczy dla słabszej gospodarki ZSRR i jego sojuszników. Rezultatem był także klimat trwale grożącej zagłady, co znalazło wyraz w licznych utworach literackich i filmach z tego okresu (jak choćby w sławnym „Ostatnim brzegu” Stanleya Kramera z 1959 roku). Rezultatem także były kolejne wojny lokalne – od koreańskiej (1950-1953) i wietnamskiej (1954-1975) po radziecką interwencję w Afganistanie (1979-1988).
Gorbaczow był jedynym przywódcą radzieckim, który nie tylko zrozumiał zgubne skutki Zimnej Wojny dla społeczeństwa radzieckiego, ale także miał odwagę dokonać zasadniczej rewizji radzieckiej doktryny stosunków międzynarodowych. Odrzucił komunistyczny dogmat o nieuchronnym konflikcie między państwami socjalistycznymi i światem kapitalistycznym, a także – co szło jeszcze dalej – o istocie stosunków międzynarodowych jako części walki klasowej w skali światowej. W jego miejsce sformułował koncepcję „wspólnego europejskiego domu” i stosunków międzynarodowych opartych na wspólnych wartościach humanistycznych. Nawiązywał tu do idei inspirujących helsińską konferencję na temat bezpieczeństwa w Europie (1975), ale to on – a nie jego poprzednicy – potraktował te idee z całą powagą. Ortodoksyjni komuniści nie bez powodu uznali to za frontalne odejście od marksizmu-leninizmu. Tyle, że było to odejście w kierunku dla ludzkości zbawiennym.
Nie były to tylko słowa. Gorbaczow zakończył interwencję w Afganistanie i wycofał tak zwaną „doktrynę Breżniewa” ideologicznie uzasadniającą radziecką interwencję zbrojną w „bratnich” państwach socjalistycznych, a tym samym stworzył warunki dla uruchomienia przemian demokratycznych – najpierw w Polsce, a następnie w innych państwach socjalistycznych w Europie (a poza Europą także w Mongolii). Bez zmiany polityki radzieckiej nie byłoby polskiego „okrągłego stołu”, wyborów czerwcowych i rządu Tadeusza Mazowieckiego. Podkreślał to wielokrotnie w rozmowach ze mną Wojciech Jaruzelski. Grzegorz Kołodko, sam głęboko zaangażowany w polski proces przemian, trafnie zauważył (i to nie w Polsce a na konferencji w Moskwie), że „gdyby nie ten gorbaczowowski epizod pierestrojki i głasnosti, to nie byłoby polskiego Okrągłego Stołu i nie tak przebiegałyby procesy polskich przemian” (Droga do Teraz, Warszawa 2014, s. 262-263). Nie byłoby także zjednoczenia Niemiec. Były to zmiany fundamentalne, o wręcz rewolucyjnym charakterze dla powstania nowego ładu międzynarodowego. Świat zawdzięcza Gorbaczowowi to, ze od ponad trzydziestu lat nie wisi nad nami groźba katastrofy nuklearnej. Gdy dziś prezydent Biden podejmuje wysiłek na rzecz powrotu do porozumień amerykańsko-rosyjskich o ograniczeniu broni strategicznych, można w tym widzieć echo tej polityki, którą starał się realizować Michaił Gorbaczow.
Nie spełniło się jednak marzenie Gorbaczowa o nowej erze światowej współpracy. Pojawiły się nowe zagrożenia i wyzwania: amerykański hegemonizm z jednej, a światowy terroryzm z drugiej strony. Regionalne mocarstwa, do których należy także dzisiejsza Rosja, nadal starają się wykorzystywać swą przewagę w stosunkach ze słabszymi sąsiadami. Nie żyjemy w świecie, który on sobie wymarzył, ale mimo wszystko – w świecie znacznie bezpieczniejszym niż ten, który Gorbaczow zastał, gdy obejmował władzę na Kremlu. W tej historycznej zmianie jego rola jest bezsporna. Na pokojowego Nobla zasłużył, jak mało kto.
Bardziej skomplikowana jest sprawa jego roli w przekształceniu systemu radzieckiego – czyli, mówiąc wprost – w zakończeniu wielkiego eksperymentu historycznego, jakim była władza partii bolszewickiej na obszarze dawnego państwa rosyjskich carów. Gorbaczow zainicjował proces przekształcania radzieckiego systemu politycznego – jednopartyjnej dyktatury z wciąż silnymi pozostałościami stalinowskiego totalitaryzmu – w demokratyczne państwo prawa. Efektem jego polityki było nie tylko radykalne zerwanie z polityką politycznych represji, ale także zaakceptowanie pluralizmu politycznego, zwłaszcza w postaci frontów narodowych (z których najgłośniejszym był litewski Sajudis) i coraz liczniejszych stowarzyszeń i organizacji obywatelskich. Wybory do ogólnozwiązkowego Zjazdu Deputowanych w 1989 roku, a zwłaszcza wybory do rad najwyższych republik związkowych w 1990 roku były jedynymi demokratycznymi wyborami, jakie państwo to znało od 1917 roku. Jeśli jednym z podstawowych warunków istnienia demokracji jest to, że rządzący mogą przegrać wybory i po ich przegraniu wynik taki akceptują, to w 1990 roku ZSRR test taki przeszedł. W sześciu republikach (na 15) partia komunistyczna wybory przegrała na rzecz frontów narodowych. Były to Armenia, Gruzja, Estonia, Litwa, Łotwa i Mołdowa. Co więcej, w wyborach do Rady Najwyższej Rosji wygrał, kierowany przez Borysa Jelcyna, blok radykalnych reformatorów (w większości jeszcze wtedy należących do KPZR),a on sam został wybrany przewodniczącym tej rady pokonując kandydata popieranego przez Gorbaczowa i kierownictwo partii komunistycznej. Mimo coraz silniejszego oporu skrzydła konserwatywnego, KPZR pod kierownictwem Gorbaczowa stopniowo zmierzała w kierunku przekształcenia się w partię typu socjaldemokratycznego, lub – co wydawało się bardziej realne – w kierunku rozłamu. Planowano dokonać tego w listopadzie 1991 roku – na kolejnym kongresie KPZR. Czasu na to nie starczyło. Ten kierunek demokratyzacji został przerwany puczem sierpniowym (1991 roku), pokonanym dzięki odważnemu oporowi mieszkańców Moskwy i Leningradu, a także stanowisku części sił zbrojnych. Historycy tego okresu wskazują na to, ze odmowa legitymizowania puczu przez prezydenta Gorbaczowa (uwięzionego w jego rezydencji na Krymie) walnie przyczyniła się do sparaliżowania przewrotu i do jego fiaska. Pucz sierpniowy przyniósł jednak załamanie stopniowej reformy realizowanej przez Gorbaczowa, delegalizacje partii komunistycznej i początek tego, co jest często uważane za dwudziestowieczny odpowiednik okresu wielkiej „smuty” – chaotyczne, łączące elementy autokracji i anarchii rządy Borysa Jelcyna. Z perspektywy trzydziestu lat krótki okres rządów Gorbaczowa jawi się jako najbardziej demokratyczny epizod w historii Rosji co najmniej od 1917 roku, gdyż tylko w tym krótkim okresie opozycja była w stanie wygrywać wybory.
Niepowodzeniem skończyły się próby zreformowania gospodarki radzieckiej. W reformatorskiej polityce Gorbaczowa gospodarka zajmowała wyraźnie dalsze miejsce w porównaniu ze zmianami politycznymi, czym jego reformy zasadniczo różniły się od – realizowanych owocnie już od 1978 roku – reform chińskich. Wycofanie się Gorbaczowa, pod naciskiem sił konserwatywnych, z reformatorskiego (ale zawierającego liczne błędy) programu „pięciuset dni” autorstwa zespołu Grigorija Jawlinskiego było prawdopodobnie błędem, gdyż nie przedstawiono realistycznej alternatywy reform. Nie zmienia tej oceny fakt, że radykalnie wolnorynkowa „szokowa terapia” zastosowana przez członka tego zespołu Jegora Gajdara – gdy został on premierem u boku prezydenta Jelcyna – przyniosła Rosji chaos i masowe zubożenie ludności. Brak poprawy sytuacji gospodarczej stał się jednym z powodów słabnięcia poparcia dla Gorbaczowa a tym samym zagrożeniem dla jego polityki reform.
Uważam jednak, że znaczna część winy spada na ówczesne rządy zamożnych państw zachodnich, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Zakończenie Zimnej Wojny stwarzało unikatową szansę pozyskania w zreformowanym Związku Radzieckim cennego sojusznika na nadchodzące dziesięciolecia. Wymagało to jednak poparcia polityki Gorbaczowa nie tylko słownymi deklaracjami (tych nie brakowało) lecz także potężnym zastrzykiem pomocy finansowej, jak to po wojnie zrobiono wobec pokonanych Niemiec. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłaby się historia, gdyby Gorbaczowowi pomożono w przekształceniu ZSRR w demokratyczne i gospodarczo stabilne, a wobec Zachodu przyjazne, mocarstwom regionalne.
Ostatecznie jednak o przegranej radzieckiego przywódcy zdecydowała kwestia narodowa. Gorbaczow początkowo nie doceniał jej znaczenia, o czym dobitnie świadczy poświęcony problemowi narodowemu niewielki fragment jego podstawowej publikacji pod tytułem „Pierestrojka”, gdzie pisze on nawet, iż w ZSRR problem narodowy został rozwiązany dzięki kierowaniu się leninowskimi zasadami. Już wkrótce po ukazaniu się tej pracy konflikty na tle narodowym w Kazachstanie i Azerbejdżanie pokazały, że rzeczywistość daleko odbiega od tak optymistycznej oceny.
Problem narodowy w dawnym ZSRR był odziedziczony po carskiej Rosji, nie bez racji nazywanej „więzieniem narodów”. Bolszewicy tego problemu nie stworzyli, ale go też nie rozwiązali. Sloganom o internacjonalizmie i o powstaniu jednego „narodu radzieckiego” towarzyszyła w czasach rządów Stalina brutalna polityka rusyfikacji i prześladowania tak zwanych „nacjonalizmów” w łonie partii komunistycznej. Po śmierci Stalina najbardziej brutalne elementy tej polityki zostały zarzucone, ale wciąż daleko było do zaspokojenia aspiracji narodowych narodów nierosyjskich.
Sytuację komplikowały dwie okoliczności. Cztery republiki (Estonia, Litwa, Łotwa, Mołdowa) zostały wcielone do ZSRR w 1940 roku, w czasie współpracy z hitlerowskimi Niemcami, w wyniku brutalnego dyktatu i wbrew woli zainteresowanych narodów. Nie było przypadkiem, że właśnie tam najsilniej i najwcześniej do głosu doszły żądania niepodległościowe, na które Gorbaczow nie był przygotowany i którym początkowo usiłował zapobiegać. Drugą okolicznością komplikującą proces wychodzenia z dotychczasowego systemu było istnienie znacznych mniejszości rosyjskich w kilku nierosyjskich republikach. Etniczni Rosjanie stanowili 37.8 proc. ludności Kazachstanu, 34 proc. ludności Łotwy, 30.3 proc. ludności Estonii, 22.1 proc. ludności Ukrainy, 16,7 proc. proc. ludności Kirgistanu, 13 proc. ludności Mołdowy, 9.4 proc. ludności Litwy. Oderwanie tych republik od Rosji musiało budzić opory także z tego powodu.
Nigdzie zresztą demontaż wielonarodowego imperium nie odbywał się gładko, by chociażby przypomnieć losy kolonialnego imperium Francji, którego likwidacja przyniosła wiele lat wojen w Indochinach (1945-1954) i Algierii (1954-1962), a także wojskowy zamach stanu w maju 1958 roku i wieloletnią terrorystyczną kampanię konspiracyjnej organizacji nacjonalistycznej OAS. W porównaniu tym demontaż imperium radzieckiego wygląda na stosunkowo łagodny.
Był on jednak przekreśleniem ciekawego planu Gorbaczowa przekształcenia dawnego państwa radzieckiego w swego rodzaju konfederację dziewięciu „suwerennych republik”, przy zaakceptowaniu odejścia sześciu małych republik wyraźnie niezainteresowanych pozostaniem we wspólnocie – nawet bardzo zreformowanej. Porozumienie o utworzeniu „Związku Suwerennych Republik Radzieckich” miało być podpisane 21 sierpnia 1991. Przeszkodził temu pucz sierpniowy, a wkrótce potem rozwiązanie ZSRR. Nigdy już nie dowiemy się, czy realizacja planu Gorbaczowa wyszłaby dawnym republikom radzieckim na korzyść. Dla niego samego oznaczało to przedwczesny koniec sprawowania władzy.
Tracąc ją Gorbaczow miał uzasadnione poczucie krzywdy wyrządzonej mu przez mściwego rywala (Jelcyna) i zdradzieckich byłych współpracowników. Nie składał broni. Początkowo próbował – bezskutecznie – stworzyć w Rosji nowoczesną partię socjaldemokratyczną. Pozostał czynny na arenie międzynarodowej – już nie jako głowa państwa, ale jako wielki, szanowany w świecie autorytet. Podzielam opinię Adama Daniela Rotfelda (z jego wstępu do polskiego wydania wspomnianej wyżej książki Graczowa), że „nawet to, co – w jego rozumieniu – było niepowodzeniem, okazało się sukcesem”. Sukcesem nie dla niego osobiście, ale dla świata. Ten świat dzięki Gorbaczowowi stał się mniej niebezpieczny i nieco lepszy w wielkiej mierze dlatego, że radziecki prezydent miał odwagę podjąć się zadania przerastającego siły nawet tak wybitnego, jak on, polityka. Za to należy mu się wdzięczność następnych pokoleń.
Ad multos annos, Panie Prezydencie.