UNSPECIFIED – CIRCA 1865: Karl Marx (1818-1883), philosopher and German politician. (Photo by Roger Viollet Collection/Getty Images)
Koszmarne deja vu – z takim uczuciem coraz częściej oddaję do publikacji wiadomości ze świata. Proces 108 działaczy Ludowej Partii Demokratycznej w Turcji przypomina niegdysiejsze zbiorowe procesy socjalistów, a jeszcze wcześniej – bojowników z caratem (i z kapitalizmem równocześnie).
Porównywanie wyzysku w Amazonie do pracy w XIX-wiecznej fabryce narzuca się nie tylko mnie, ale nawet niektórym dziennikarzom dalekim od lewicy. Historia ruchu robotniczego materializuje się także gdzie indziej: siłowe rozpędzanie demonstrantów i strzelanie do nich tak, by zrobić krzywdę, widzieliśmy w ostatnich latach nawet na ulicach „wzorowo demokratycznej” Francji.
Strzela się zresztą już wszędzie: ostatnio w Kolumbii, wcześniej w Chile czy na Bliskim Wschodzie. A gdy demonstranci zostaną rozproszeni, elity rządzą, tak, jak rządziły do tej pory. Znowu deja vu: są ci, którzy mają rządzić, ci, którzy mają wieść wygodne życie i ci, którzy mają na to pracować.
Wypadła parę dni temu rocznica urodzin człowieka, który ten mechanizm opisał. Lewicowcy wszystkich krajów wspominają dziś Karola Marksa, z satysfakcją dodając: miał rację.
Wyłożył, czym jest wartość dodatkowa i wyzysk, otworzył nam oczy na podział klasowy i jego konsekwencje. Wyjaśnił, dlaczego kapitalizm, póki istnieje, będzie przechodził cyklicznie kryzysy, których ciężar rządzący będą za każdym razem spychać na ludzi pracy.
Zasugerował nam – co prawda oględnie – wizję innego społeczeństwa. Zasugerował, nie obiecał: wbrew temu, co implikują mu liberalni krytycy, nie przesądził, że socjalizm powstać musi.
Powinien, jeśli nie chcemy wyniszczyć siebie i planety, ale przecież nikt nam nie zabroni dokonać samozagłady. (Pesymista dodałby: mamy ku temu wręcz inklinacje).
Najwięcej wniosków z Marksa wyciągają dziś jego wrogowie. Rządzący – nie tylko polscy – wyspecjalizowali się wręcz w przekierowywaniu społecznych debat i napięć z dala od kwestii klasowych. Kapitalizm naszych czasów, ten z Amazonem i monopolem Facebooka (o monopolach Marks też pisał!), jak nigdy maskuje swoją obrzydliwą twarz. Woli sprzedawać opowieść o wytrwałości i wczesnym wstawaniu, zamiast, jak 150 lat temu, walić prosto z mostu: życie robotnika jest nic nie warte.
Umie być tęczowy, otwarty, mówić o wolności i wyrażaniu samego siebie, sprzedając przy okazje rozmaite gadżety. Umie transferować najbardziej odrażający wyzysk, najbardziej prymitywną akumulację do krajów trzeciego (czwartego, piątego…) świata, żeby na bogatej Północy zachować przez większość czasu trochę ładniejszą twarz.
Żeby łudzić ludzi: nie jest tak źle, jeśli tylko będę ciężej pracował, może nawet być dobrze. (Oczywiście kiedy zaczyna być źle i ludzie się buntują, ładniejsza twarz znika – znowu patrz Francja i żółte kamizelki).
Pisanie, że Marks miał rację, nic nam nie da. Osiągnięcia socjalne ludzi, którzy jako pierwsze pokolenia inspirowali się jego myślą, właśnie są demontowane. W różnym tempie, ale jednak. Lepiej nie będzie, żaden kryzys nie sprawi, że rządzący przejrzą na oczy i zrewidują działanie systemu.
Ten, który przeżywamy obecnie, też nie: Europejski Fundusz Odbudowy i jego polska wersja są pakietami rozwiązań liberalnych, kapitalistycznych, a nie propozycjami, jak budować lepszy świat dla wszystkich. Poza Europą w czasie kryzysu również wygrywa filozofia: niech biedni zapłacą! (Albo umrą z głodu).
Stawiajmy pytania Marksowi, o Marksa. Jak możemy przemówić antykapitalistycznym językiem do rozproszonych pracowników, którzy od niczego nie są dalsi, niż od świadomości klasowej w dawnym rozumieniu?
Którzy, wyalienowani i wyizolowani, nie mają wręcz obiektywnych warunków, by tę świadomość zdobyć?
Jak pomagać zrozumieć – sobie i innym – gdzie leży najgłębsze źródło nierówności, dyskryminacji, nakręcania nagonek na tle narodowym czy tożsamościowym?
Jak pójść krok dalej, poza masowe, ale niezorganizowane demonstracje, które wykrzykują swoje najsłuszniejsze postulaty i bolączki, po tym, rozpędzane lub ignorowane, rozchodzą się, zostawiając ludzi z bólem, frustracją i nierozwiązanymi, ale przecież prawdziwymi problemami?
Czy wielkie partie, które niegdyś wygrywały rewolucje i przełomowe reformy, mogą jeszcze zaistnieć?
Czy mamy w ogóle szanse – jako pracująca większość – wygrać, skoro tyle już przegraliśmy?
Poszukujmy odpowiedzi, spierajmy się, dyskutujmy i walczmy, jeśli Marks i jego obietnica coś dla nas znaczą. Bez tego wstawianie zdjęć brodatego filozofa na Instagrama czy na koszulkę nie ma większego sensu.
Chyba że dla kapitalistów – bo ruch wygenerowany przez nasze posty i te koszulki to też towar, na którym można zarobić.