16 listopada 2024
trybunna-logo

Kto właściwie wygrał?

Nikt nie może być zadowolony z wyniku wyborów. A szczególnie francuska demokracja. Zjednoczenie Narodowe, czyli antydemokratyczna i gloryfikująca faszystów partia Marine Le Pen, zdobyła 89 mandatów we francuskich wyborach parlamentarnych – najwięcej w historii ugrupowania, licząc z jego poprzednimi wcieleniami. To jest wydarzenie sejsmiczne we francuskiej polityce – żaden sondaż nie dawał im tyle. 

Emmanuel Macron stracił większość, ale nikt jej nie zyskał. A kraj stoi w obliczu poważnego kryzysu politycznego. „Nie możemy wrócić do małych politycznych kombinacji, bronić partyjnych interesów. Potrzebujemy głębokiej zmiany instytucjonalnej. Republika musi przetrwać” – przekonywał lider francuskiej lewicy, Jean-Luc Mélenchon. 

Skupiona wokół prezydenta Francji Emmanuela Macrona centroprawicowa koalicja Razem zdobyła 245 mandatów w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Lewicowa koalicja Nupes zajęła drugie miejsce i będzie miała 131 deputowanych. Ale dzień ogłoszenia wyborów to także smutny dzień dla Francji. Skrajna prawica dokonała historycznego przełomu – 89 deputowanych ze Zjednoczenia Narodowego (RN) Marine Le Pen zasiądzie w parlamencie. Skrajna prawica rozbiła szklany sufit. Czwarte miejsce zajęli Republikanie, którzy do niższej izby parlamentu wprowadzą 61 deputowanych.

Koniec ery Macrona

Francuski minister finansów Bruno Le Maire określił wynik wyborów mianem „demokratycznego szoku”. Odniósł się do faktu, że po raz pierwszy od 1988 roku świeżo wybrany prezydent nie zdołał uzyskać większości w parlamencie.

„To dalekie od tego, na co liczyliśmy” – przyznał minister ds. rachunków publicznych i bliski współpracownik prezydenta Macrona Gabriel Attal, dodając, że po wyborach obóz prezydencki musi „wyjść poza swoje pewniki i swoje podziały”.

Brak absolutnej większości dla prezydenta Macrona, którego koalicja jest daleko w tyle za 308 mandatami zdobytymi w 2017 r., zmienia funkcjonowanie drugiej pięcioletniej kadencji prezydenta – podkreślają zgodnie komentatorzy.

Francuskie media przywołując podobną sytuację, gdy prezydent nie miał większości bezwzględnej, określają ją jako „historyczny precedens”. „François Mitterrand znalazł się w tej samej sytuacji w 1988 roku, co nie przeszkodziło mu w przeprowadzeniu bardzo emblematycznych reform” – zauważa Le Figaro.

Jednak premierzy za kadencji prezydenta Mitteranda „uciekali się do art. 49,3 konstytucji (który pozwala pominąć parlament w głosowaniu nad projektem ustawy – red.)” – przypomina konstytucjonalista Paul Cassia. Zdaniem eksperta stosowanie obecnie tej strategii może być politycznie kosztowne i prowadzić do masowych protestów.

„Porażka prezydenckiej koalicji w wyborach parlamentarnych we Francji zwiastuje koniec ery Emmanuela Macrona, za co częściowo odpowiedzialna jest Angela Merkel” – ocenia natomiast niemiecki dziennik „Welt”.

„Tuż przed wyjazdem do Kijowa francuski prezydent upomniał wyborców, by nie robili głupstw. Ostrzegł, że dodawanie niepokojów we Francji do niepokojów na świecie nie byłoby korzystne. I jak zwykle, gdy ktoś chce powiedzieć Francuzom, co mają robić, oni postąpili odwrotnie” – zauważa gazeta w komentarzu.

Macrona „prawdopodobnie czeka teraz pięć niezwykle trudnych lat” – dodaje.

Kiedy Macron objął urząd po wyborach prezydenckich w 2017 r., „miał mocny mandat i przedstawił – dość żywiołowo – liczne propozycje reformy Europy, m.in. nową europejską umowę społeczną”. Jednak w odpowiedzi na tę, „podobnie jak na wszystkie inne propozycje, przez dwa lata słyszał tylko ogłuszające milczenie Angeli Merkel” – pisze „Welt”.

Dobry wynik lewicy

Lewicowa koalicja Nupes pod przewodnictwem Melenchona zajęła drugie miejsce w wyborach, zaraz za blokiem prezydenta Francji.

Zajmując trzecie miejsce w kwietniowych wyborach prezydenckich z 21,95 proc. głosów, szef Francji Nieujarzmionej (LFI) Melenchon ogłosił wówczas publicznie, że po wyborach parlamentarnych, w których liczył na uzyskanie większości, zostanie premierem. 

Melenchon nie będzie dalej deputowanym, ponieważ postanowił nie kandydować w swoim okręgu wyborczym Delta Rodanu, gdzie został wybrany w 2017 roku. Polityk przekazał swój okręg wyborczy eurodeputowanemu i szefowi swojej kampanii prezydenckiej Manuelowi Bompardowi.

Media zastanawiają się, czym będzie zajmował się nestor francuskiej lewicy Melenchon, 30 lat obecny na scenie politycznej, który sprawował funkcje deputowanego, senatora, europosła czy ministra ds. kształcenia ustawicznego w rządzie premiera Lionela Jospina.

Dziennik „Le Parisien” ujawnił, że na jesieni Melenchon obejmie szefostwo w think tanku zbliżonym do Francji Nieujarzmionej, La Boetie. Informacja ta nie została jednak oficjalnie potwierdzona.

Kłopoty premierki

Tymczasem politycy Nupes poinformowali, że 5 lipca zamierzają złożyć wniosek o wotum nieufności wobec rządu premier Francji Elisabeth Borne w związku ze słabym wynikiem koalicji prezydenckiej.

Sama lewica nie dysponuje jednak wystarczającą liczbą głosów, aby przeforsować wotum nieufności, zatem kwestią kluczową będzie, czy do Nupes przyłączą się inne ugrupowania opozycyjne: konserwatywni Republikanie, skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen oraz mniejsze ugrupowania opozycyjne.

Przewodnicząca klubu lewicowej partii Francja Nieujarzmiona (LFI) w Zgromadzeniu Narodowym Mathilde Panot powiedziała: „Musimy to przedyskutować z różnymi partnerami Nupes”. LFI kieruje lewicową koalicją. „Rządu Elisabeth Borne już nie ma” – oznajmiła w wieczór wyborczy republikanka Rachida Dati. Zaproszony do radia France Inter zastępca szefa LFI Alexis Corbiere, ponownie wybrany w pierwszej turze w podparyskim departamencie Seine-Saint-Denis, powiedział: „Borne musi odejść, to oczywiste”.

„Borne została zdyskwalifikowana i mam nadzieję, że uda nam się ją zmusić do odejścia” – zapowiedział z kolei mer Perpignan i polityk Zjednoczenia Narodowego Louis Aliot, który uważa, że Borne jest „zbyt słabą” premier i „nie gwarantuje stabilności politycznej” kraju.

Rzecznik rządu Olivia Gregoire zapewniła, że Borne pozostanie na stanowisku premiera. „Nie zamierzamy opuszczać rządu, w którym brakuje pewnej liczby członków” – powiedziała rzecznik, podkreślając, że Borne w swoim okręgu wyborczym w Calvados otrzymała 52,46 proc. głosów, a decyzje w sprawie ministrów, którzy nie zdobyli większości w swoich okręgach wyborczych w wyborach parlamentarnych, zostaną podjęte w najbliższych dniach.

Jeśli premier pozostanie na stanowisku, 5 lipca wygłosi swoje exposé polityczne – podaje agencja AFP. Jeśli nie przekona deputowanych do swoich propozycji, partie opozycyjne mogą złożyć wniosek o wotum nieufności – wskazuje agencja.

Skrajna prawica przebija sufit

Le Pen stwierdziła, że jej ugrupowanie „osiągnęło swoje trzy cele”. – Uczyniliśmy Emmanuela Macrona prezydentem dysponującym mniejszością (w parlamencie), bez kontroli nad władzą – mówiła dodając, że Zjednoczenie Narodowe zrealizowało też swoje „dążenie do politycznej przebudowy (sceny politycznej – red.) niezbędnej dla odnowy demokratycznej”.

Ostatnie sondaże przed drugą turą dawały ZN od 20 do 50 mandatów. Wywalczenie aż 89 – w stosunku do ośmiu w wyborach z 2017 roku – daje partii Le Pen przede wszystkim dostęp do finansowania z budżetu, a także platformę do głoszenia swoich poglądów.

 – To jest wydarzenie „sejsmiczne”. Wyjątkowy wynik. Nie przewidział tego żaden sondaż ani żaden ekspert. Le Pen wyglądała na wypompowaną po wyborach prezydenckich. Wiele ludzi ją skreśliło. Ona sama tak naprawdę nawet nie prowadziła kampanii przed wyborami parlamentarnymi – powiedział France24 Paul Smith z Nottingham University.

Jak tłumaczy, sukces ZN wziął się prawdopodobnie z tego, że tam, gdzie partia weszła do drugiej tury i walczyła o mandat z Razem, była uznawana po prostu za blok „antymacronowy” i gromadziła przeciwników obecnego prezydenta Francji, niekoniecznie o prawicowych poglądach.

mm/pap

Poprzedni

Nie ma wolności dla wolności słowa

Następny

Największy strajk od 30 lat