Jaki ma majątek? Gdzie są jego źródła? Może w handlu bronią i narkobiznesie?
Ponoć do specjalnie zbudowanego portu w Petersburgu przypływały ładunki prosto z
Kolumbii. Ale kiedy to było? Czyżby w latach dziewięćdziesiątych, gdy był zastępcą mera,bossem petersburskiej administracji? Wprawdzie tych instalacji nie wypatrzyły satelity szpiegowskie USA ani, dziwnym trafem, statków nie przejęły okręty straży przybrzeżnejWolnego Świata, ale pewnie tak było. Coś o tym mówił jeden ze świadków na procesie wsprawie zabójstwa Litwinienki w Londynie. Stolicy ex imperium mającego historyczne porachunki z Rosją a i dzisiaj prowadzącego wobec niej najbardziej agresywną politykę spośród państw Zachodu. Słowa,słowa,słowa…
Jak powiedział kiedyś pewien mądry człowiek sformułowania pretendujące do miana
prawdy lecz nie mające oparcia w jednoznacznych faktach, są gorsze od jawnych kłamstw. Dają bowiem szansę na obudowywanie ich mitami, teoriami spiskowymi, których kolejne warstwy pozwalają powoływać się na poprzednie, jako wiarygodne i prawdziwe źródła. Dzięki temu nie trzeba już powracać do wątpliwych tez wyjściowych i można prowadzić debatę w wirtualnej rzeczywistości, wykreowanej przez mitotwórców. To zresztą metoda bardzo popularna, szczególnie w dyskredytującej przeciwników politycznych narracji, modnej ostatnio nie tylkow Polsce.
Tak więc różne media podniecają się (i swych odbiorców, bo o to przecież chodzi) rewelacjami wziętymi z publikacji, podobnych do tej, autorstwa Niemcowa i Martyniuka „Życie niewolnika na galerach”. Ów Putin z książki posiada piętnaście helikopterów, czterdzieści trzy samoloty,cztery jachty oraz dwadzieścia pałaców, willi i dacz. Tylko nikt nie uściśla, że są to środki transportu i obiekty w gestii administracji prezydenta, zresztą – do dyspozycji przedstawicieli najwyższych władz Rosji. To tak, jakby stwierdzić, przy uwzględnieniu różnicy potencjałów państw, że samoloty do przewozu VIP-ów i reprezentacyjne nieruchomości tudzież ośrodki wypoczynkowe są własnością głowy państwa – Prezydenta Rzeczypospolitej.
Dziennikarze śledczy węszą więc wszędzie skandale, podążając śladami wyimaginowanych choć czasem i rzeczywistych nadużyć władcy Rosji. Gdy zaś przychodzi do poparcia ich tez faktami powołują się na przykład na publikacje „Nowej Gaziety”, jako dysponenta prawdy objawionej, zważywszy na to, że to przecież opozycja. Nie stawiają sobie pytania, jakim cudem w tym autorytarnym krajobrazie, który opisują, uchowała się jakaś opozycja.
Tak więc większość „putinologów”, która to pseudonauka zastąpiła na dyżurze sowietologię, koncentruje się na tym jaki to ten Putin jest, kogo teraz prześladuje, jaki makiaweliczny plan trzyma w zanadrzu wobec wolnego, jak wiadomo,w odróżnieniu od Rosji, świata.
Skąd jawna bezwzględność prowadzonej przez niego polityki, w porównaniu z łagodną hipokryzją zachodnich jej standardów? I dlaczego, mimo wyrzeczeń i ograniczeń spadających na obywateli w wyniku jego ekspansjonizmu i autorytaryzmu, społeczeństwo rosyjskie w swojej masie wciąż go jednak popiera? A Zachód czuje się zobligowany do stosowania sankcji wobec Rosji ( najmniej uderzających w Putina a najbardziej właśnie w szeregowych obywateli jego kraju). Więcej, zmuszony jest do otaczania tego wciąż militarnie potężnego państwa łańcuchami baz pod auspicjami NATO, oczywiście mających na celu walkę o pokój a w najgorszym razie – przechwytywanie, najlepiej nad Europą, irańskich rakiet balistycznych skierowanych na USA, choć wiadomo, że w najbliższych latach Teheran nie wyprodukuje broni o takich parametrach.
Krótko mówiąc, medialno-propagandowe działania, których przedmiotem jest Putin a raczej jego fantom, obraz demiurga, adresowany do masowego, najczęściej pasywnego odbiorcy z globalnej wioski, skupiają się na skutkach pewnych wcześniejszych wydarzeń a nie na przyczynach, prowadzących do owych skutków.
Niewielu głośnych „putinologów” stawia sobie ( i publiczności) pytania: Jak doszło do tego, że pojawił się Putin? Kto stworzył Putina? Dlaczego jest taki, jaki jest? Czemu, mimo że jest taki,większość Rosjan go popiera ?
Przy czym pod pojęciem „Putin” należy rozumieć ten zbiór czynów, których dokonuje i cech charakterologicznych, które posiada. Mógłby na jego miejscu być ktokolwiek inny o podobnym profilu. Zaraz więc rozlegnie się głos mędrców twierdzących, że lud rosyjski potrzebuje tyrana i bata, podobnie jak Polacy – liberum veto. Sprawa jest jednak bardziej złożona i nie da się jej załatwić paroma komunałami okraszonymi sosem z frazesów.
Trzeba się trochę cofnąć w czasie i przeprowadzić analizę, niekoniecznie wygodną dla twórców obowiązującej dzisiaj, głównie w USA i Europie, putinowskiej sagi.
Europa i jej transatlantycki partner mają zadziwiającą umiejętność niewyciągania wniosków z historii. Po pierwszej wojnie światowej , po jej krwawych igrzyskach, państwa zwycięskiej Ententy narzuciły następczyni kajzerowskich Niemiec – Republice Weimarskiej żelazny reżim sankcji ekonomicznych, reparacji oraz ograniczeń w sferze militarnej. Cały ten aparat środków represji i, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, powstrzymywania, miał na celu złamanie karku pruskiego nacjonalizmu tudzież militaryzmu. Jaki był efekt końcowy tych działań-wiadomo.
Chociaż ta świadomość, w informatycznej i ahistorycznej społeczności globalnej, zapatrzonej w doczesność, niebezpiecznie zanika.
Teraz, uwzględniając niedoskonałość i nieprecyzyjność tego porównania i zachowując właściwe proporcje, wróćmy do putinowskiej Rosji a raczej – do jej korzeni.
Wiadomo,że jej teraźniejszy władca urodził się w 1952 roku, w ówczesnym Leningradzie, że w latach 1975-1990 był funkcjonariuszem KGB, w wywiadzie , m.in. w rezydenturze na terenie NRD, później zaistniał w latach 1990-1996 w administracji Petersburga , który w międzyczasie pozbył się bolszewickiej nazwy, następnie został dopuszczony do dworu prezydenta Jelcyna na którym działał od 1996 do 1998 roku aby w okresie 1998-1999 objąć funkcję szefa FSB. Stąd już tylko krok do stanowiska premiera sprawowanego od 1999 do 2000 roku i dalej, do prezydentury w tymże roku. Tak do dzisiaj, z przerwą na prezydencję Miedwiediewaw latach 2008 – 2012.
Te wszystkie mądrości pozna każdy, kto zechce poszperać w materiałach źródłowych. Ale to wciąż nie odpowiada na nasze fundamentalne pytanie: Kto stworzył Putina?
Po przegranym przez ZSRR wyścigu zbrojeń, po rzuceniu przez USA technologicznego wyzwania w postaci „wojen gwiezdnych”, któremu Moskwa nie była w stanie sprostać i wykreowaniu przez Ronalda Reagana nośnego w swej prostocie hasła propagandowego o „imperium zła”, które automatycznie sytuowało Stany Zjednoczone po dobrej stronie mocy, radziecki kolos zaczął trzeszczeć w posadach.
Polityka „pieriestrojki”(przebudowy) i „głasnosti”( jawności życia politycznego) realizowana przez Gorbaczowa, równolegle z ukłonami pod adresem Zachodu, przyspieszyła tylko jego zmierzch i rozpad.
Wbrew temu,co dzisiaj mówią niektórzy politolodzy, próbujący zaczarować przeszłość aby kontrolować przyszłość, po Gorbaczowie nie stwierdzono, że Rosja to już nie wróg lecz partner.
Zachód a w szczególności USA uznały Rosję za zlikwidowanego przeciwnika, za zwyciężonego wroga a siebie – za zwycięzcę, z wszystkimi wypływającymi stąd konsekwencjami. Werbalnemu opakowaniu tej polityki w przyjazne choć w rzeczywistości –paternalistyczne pustosłowie, przeczyły fakty. Zaczęło się pouczanie, jak powinna wyglądać prawdziwa demokracja do implantacji w Rosji.
Zaczęło się „wyrywanie jej zębów” w ramach układów o redukcji zbrojeń strategicznych START II czy europejskiego CFE o liczbie żołnierzy i o ograniczeniach flankowych oraz uzbrojeniu konwencjonalnym. Gdzieś w tle pozostawała pamięć o porozumieniu w sprawie ograniczenia systemów obrony przeciwrakietowej jeszcze z lat siedemdziesiątych, które nagle zyskało na aktualności. Sprzyjało temu i podobnym procesom pierwotne zauroczenie Jelcyna Stanami Zjednoczonymi i bezkrytyczne podejście do ich poczynań tak wobec Moskwy jak i wobec praktyki amerykańskiej w polityce międzynarodowej en block.
Koncerny takie jak Exxon Mobil, Chevron, Shell czy British Petroleum coraz odważniej, z coraz większymi pakietami udziałów, wkraczały na roponośne obszary Rosji, z wyraźną intencją ich przejęcia. Nie przypominało to partnerskiej współporacy lecz raczej podbój Dzikiego Zachodu,z tym, że tym razem chodziło o Wschód.
Za prezydentury rosyjskiej zapatrzonej w Amerykę i jej wzorce polityczno-gospodarcze było to możliwe.
Jednak te bezceremonialne działania Zachodu były realizowane na dyletanckim poziomie, bez uwzględniania psycho-socjologicznych, kulturowych i historycznych składowych rosyjskiego charakteru, bez znajomości specyfiki tego społeczeństwa.
Gdybyż sowietolodzy i kremlinolodzy czasów zimnej wojny, wyspecjalizowani w prognozach na temat tendencji politycznych Związku Radzieckego, wróżący jak z fusów, z kolejności ustawienia członków Biura Politycznego na trybunie mauzoleum Lenina podczas defilad na Placu Czerwonym, ostrzegli na czas nowych konkwistadorów!
Gdyby wskazali im na niesamowitą zdolność Rosjan a dzięki nim – Rosji do „podnoszenia się z kolan”, jak to ujął Putin a za nim – różnojęzyczni i różnoplemienni epigoni.
Gdyby uświadomili im, że najlepszą pożywką, najlepszym dopingiem dla konsolidacji tego narodu, dla reanimacji imperialnego ducha, jest okazywanie mu słabo maskowanej pogardy, zewnętrzne narzucanie obcych wzorców cywilizacyjnych i wdeptywanie w ziemię jako ostatecznie pokonanego przeciwnika!
Ale niestety wysłano ich na emeryturę a szkoda.
Pamiętam jak sam spytałem na początku lat siedemdziesiątych, gdy w Polsce panował relatywny gierkowski dostatek, pewnego szeregowego,szarego obywatela ZSRR: Jak sobie dajecie radę, przecież codziennie musicie walczyć o podstawowe dobra, zapewniające egzystencję?
Ten odpowiedział : Tak, ale za to jesteśmy mocarstwem i wszyscy muszą się z nami liczyć!
Nie była to ironia ani ten człowiek nie był odosobniony w swoich poglądach. To społeczeństwo, po jelcynowskich breweriach, nie mogło już wytrzymać poniżenia w jakim, według jego zbiorowego mniemania, znalazła się Matka- Rosja.
I wtedy pojawił się na firmamencie Władimir Władimirowicz Putin. Tak, to prawda,na pierwszym etapie wielkiej kariery popierał go swymi miliardami i mediami Bieriezowski. Miał nadzieję, że zyska sterowalną kukiełkę na rosyjskim tronie. Nic z tego nie wyszło.
Szefowie resortów siłowych i tzw. „rodzina” – czyli jelcynowska kamaryla, myśleli, że będą mieli posłusznego realizatora ich wytycznych. Nic z tego nie wyszło.
A gdyby Władimir Władimirowicz się nie pojawił? No cóż, wtedy wielkoruska społeczność,od wieków wyćwiczona w poświęceniach dla ojczyzny i tych, którzy byli jej ucieleśnieniem –carów, patriarchów, rewolucyjnych trybunów – wygenerowałaby kogoś podobnego.
I im większa byłaby arogancja „wychowawców” z Zachodu, tym większy byłby kredyt zaufania dla tego reprezentanta rosyjskich pragnień – odzyskania godności i wielkomocarstwowej pozycji w świecie .Tym większe przyzwolenie na autorytaryzm.
Trawestując niedawne powiedzenie pewnego rosyjskiego polityka, dziękującego Zachodowi za sankcje, które stworzyły unikalną szansę dla rozwoju szeregu gałęzi gospodarki narodowejRosji, obywatele rosyjscy mogliby chórem skandować:
Dziękujemy USA! Dziękujemy ich sojusznikom! Dziękujemy ich polityce za Putina! A odmienne głosy opozycji byłyby w tym chórze ledwie słyszalne.
PS. Warto dodać, że ten tekst napisałem 9 czerwca 2016 roku i opublikowałem jako epilog wydanej przez oficynę Melanż mojej książki sensacyjnej pt. Moskwa nie boi się krwi. Jak widać, uporczywe trwanie w błędach “putinologów” nie pozwala ciągle znaleźć Zachodowi właściwej recepty na Rosję i Putina. To, z czym dzisiaj mamy do czynienia, przypomina gróźne kołysanie globalną łodzią. Co gorsza, owo kołysanie nie jest związane z wyznaczaniem przez obie strony kursu w chybotliwej równowadze współczesnego świata, nie wspominając o roli innych, znaczących załogantów. No cóż, “errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum” / błądzić jest rzeczą ludzką, lecz trwać w błędzie diabelską (Seneca).
Tomasz Turowski – pułkownik polskiego wywiadu, wcześniej PRL, a później, jako pozytywnie zweryfikowany, w RP. Także dyplomata (m.in. ambasador RP na Kubie oraz ambasador tytularny w Moskwie) i dziennikarz. Bohater paru filmów dokumentalnych zrealizowanych przez zachodnioeuropejskich producentów. Obecnie w stanie spoczynku, pisze książki. Współautor bestsellera „Kret w Watykanie”, który doczekał się kilku zagranicznnych tumaczeń. Autor trylogii „Dżungla we krwi”, „Krwawiące serce Azji” i „Moskwa nie boi się krwi”, wydanej też w pakiecie pt. „Bohaterowie cichego frontu”. Opublikował również książkę „Egzekucja” z pogranicza sensacji i political fiction oraz… tomik poezji. Dwie kolejne pozycje z gatunku spy-story są przygotowywane do druku.