Ponieważ po Europie szeroko rozlały się informacje o nieudanej akcji rządu o znanej powszechnie nazwie Koryto +, garść informacji prosto z Danii, która jest krajem doskonale zorganizowanym, także, jeśli chodzi o ciągle u nas trudno osiągalną, tzw. „sprawiedliwość społeczną”.
Duński poseł do tutejszego parlamentu (Folketing) otrzymuje wynagrodzenie w kwocie 51.358 kr. miesięcznie. Od tego płaci podatek tak, jak każdy Duńczyk, w tym wypadku jest to podatek wynoszący ok. 55 proc.. Po uwzględnieniu wszystkich zwolnień, odjęciu kwot wpłacanych np. na prywatne konto emerytalne itd., duński poseł otrzymuje na rękę nie więcej, niż ok. 25.000 koron (ok. 14.600 złotych) miesięcznie. Do tego każdy otrzymuje co miesiąc nieopodatkowane 5.047 kr. na koszty działalności poselskiej. Tutejsi posłowie nie korzystają poza tym z żadnych innych ulg, przywilejów, zniżek itp. Wyjątkiem są posłowie zamieszkali poza Kopenhagą, którzy mogą otrzymać dodatek do kosztów wynajęcia mieszkania w stolicy w kwocie do 8.800 kr. miesięcznie. Parlamentarzyści mają też bardzo korzystne prawa do rent i emerytur.
W roku 2014 duński premier otrzymał pensję w wysokości 1.464.148 koron (ok. 860 tys. złotych). Ten poziom zarobków opodatkowany jest najwyższym w Danii podatkiem wynoszącym 70 proc., tak więc po podatku, a po uwzględnieniu rozmaitych, takich samych dla każdego podatnika zwolnień, premierowi zostało nie więcej, jak 400-430 tys. złotych, co daje ok. 33 tys. złotych miesięcznie. W tym samym roku ministrowie zarobili od 1.288.450 koron do 1.171.318 koron (przed 70 proc. podatkiem).
No pięknie, powiedzą nasi „godnościowcy”. U nas też tak powinno być. Owszem, ale żeby pensja była „godna”, to powinna ona być „godna” dla wszystkich. Duńska kasjerka z Lidla, Aldiego lub Netto zarabia – za 37-godzinny tydzień pracy – ok. 25.000 koron miesięcznie przed podatkiem, który dla zarobków na tym poziomie wynosi ok. 40 proc. Po uwzględnieniu zwolnień podatkowych, rozmaitych ulg itp. kasjerka dostaje na rękę co miesiąc ok. 15.000 koron. Proszę zauważyć: zaledwie o 10.000 koron mniej, niż poseł. Albo inaczej: kasjerka zarabia 3/5 (60 proc.) tego, co poseł. Pielęgniarka, nauczycielka, policjant itd. itd. zarabiają ok. 70 proc. tego, co poseł. Czy dla polskich posłów i senatorów byłoby to wystarczająco „godne”, gdyby zarabiali niecałe dwa razy więcej, niż kasjerka i niewiele więcej, niż pielęgniarka lub szeregowy policjant?
Spytałem przy okazji zaprzyjaźnionego młodego człowieka, ile dostawał na rękę, gdy zarabiał w Danii w firmie komputerowej 102 tys. koron miesięcznie. Powiedział, że dostawał niemal dokładnie 50.000 koron, chociaż formalnie podatek od takiej pensji wynosi 70 proc. Ale tak jak i w przypadku posłów i polityków (tu wszyscy, także księża płacą podatki na identycznych zasadach), opodatkowaniu podlega dopiero pensja po odjęciu od niej rozmaitych zwolnień, ulg itp. Gdyby miał uprawnienia do maksymalnych ulg, to ze swoich 102 tys. miesięcznie brutto mógłby „wyciągnąć” ok. 60-62 tys. po podatku.
W latach sześćdziesiątych-siedemdziesiątych na sesje Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku dyplomaci z krajów skandynawskich podjeżdżali taksówkami. Czasem nie mogli dostać się do wejścia, bo tarasowała je kolumna limuzyn ambasadora z jakiegoś przymierającego głodem kraju tzw. trzeciego świata. No, bo przecież pan ambasador musiał zaprezentować się „godnie”, bez względu na dotkliwą biedę w ojczyźnie. Wygląda na to, że ta podobna mentalność ma się jak najlepiej również w dzisiejszej Polsce, gdzie brakuje kilkuset złotych na podwyżki dla pielęgniarek, ale posłowie i politycy chcieliby zarabiać „godnie”, tj. np. tak, jak posłowie i politycy w jednym z najbogatszych krajów świata, tj. Danii. Może więc najpierw doprowadziliby polską gospodarkę i zarobki większości społeczeństwa do godnego stanu, a dopiero potem swoje pensje!