– czyli kto kogo prowokuje i czym się to może dla Polski skończyć.
W ostatnich tygodniach jesteśmy świadkami kolejnych odsłon militarnej rozgrywki wokół najbardziej na zachód wysuniętego skrawka Rosji. Okręg Kaliningradzki, niczym samotna wyspa otoczona przez kraje NATO, musi stawić czoła coraz bardziej agresywnym posunięciom członków paktu. Obserwujemy więc pojawienie się nowych rodzajów uzbrojenia, nowe jednostki wojskowe, przesunięcia wojsk NATO w tym żołnierzy USA nad samą granicę z Rosją. Towarzyszą temu intensywne manewry wojsk lądowych i floty, a w ostatnim miesiącu intensywne loty samolotów, w tym amerykańskich bombowców strategicznych B-52, a także potężnych samolotów szpiegowskich oraz WRE (walki radiowo-elektronicznej), które niczym sępy krążyły wokół Okręgu Kaliningradzkiego. Wszystko to jednak pod płaszczykiem hałaśliwej retoryki „powstrzymywania Rosji”, „manifestowania obrony sojuszników przez USA” i opowieści o wielkim zagrożeniu ze strony „państwa Putina”.
Warto prześledzić, co się dzieje naprawdę i jak spirala zbrojeń w regionie zamiast bezpieczeństwo wzmacniać, to osiąga skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego. Uczciwie trzeba przyznać, Rosjanie ze swej strony nie pozostają bierni i swoimi wojskowymi kontrposunięciami niwelują uzyskiwaną czasowo, niemałym kosztem, regionalną przewagę militarną wojsk USA i krajów NATO, w tym Polski. Powoduje to z kolei „eksplozję” kolejnych pomysłów „nadwiślańskich rusofobicznych jastrzębi”, oczekujących a to nowych baz wojsk USA, a to zakupów nowej broni. Pamiętać należy, że utrzymanie PiS-owskiej wizji tzw. Fortu Trump oraz zakup nowych „zabawek” dla naszej armii z fabryk zbrojeniowych zza oceanu, finansowany będzie z naszej kieszeni, polskich podatników. Nikt się jednak w Polsce tym nie przejmuje, ani sprawujący władzę, ani liberalna opozycja, ani nawet rachityczna dziś polska lewica.
Rządzące aktualnie Polską prawicowe elity nie pojmują, że wyścig zbrojeń jest kontrproduktywny i prowadzi w „ślepą uliczkę”. Potrzeba zaś Rzeczpospolitej dziś polityków z pomysłami niosącymi obniżenie napięcia międzynarodowego. Wizjonerów, ludzi zdolnych do wypracowania procedur deeskalacji na linii NATO-Rosja. Polityków tej miary jak onegdaj minister spraw zagranicznych Adam Rapacki, który na formum ONZ w 1957 r. ogłosił plan denuklearyzacji Europy Środkowej, czy jak szwedzki premier Olof Palme, z jego inicjatywami państw niezaangażowanych, służących obniżeniu napięcia pomiędzy blokiem NATO i USA, a ZSRR i Układem Warszawskim w latach 70. i 80. XX w. Jeszcze w latach 80-tych XX w Polska była inicjatorem ograniczenia zbrojeń i zwiększenia zaufania pomiędzy blokiem NATO a Układem Warszawskim, co zawarte było w memorandum rządu PRL 8 maja 1987 r., tzw. Planie Jaruzelskiego.
Dziś takie inicjatywy płynące z polskich elit – póki co – to marzenie ściętej głowy. Może jednak już czas na głos w tej kwestii polskiej lewicy, gdyż to lewica całego świata zawsze stoi na pozycjach zachowania pokoju i w kontrze do prawicy i liberałów forsujących jak zbrojenia.
Marcowe „przeciąganie liny”, czyli kto i jak daleko kontroluje przestrzeń powietrzną
Obecnie w brytyjskiej bazie RAF Fairford stacjonuje sześć amerykańskich bombowców strategicznych B-52H, należących do 2 Skrzydła Lotnictwa Bombowego USAF. Przybyły one 14 i 15 marca z Barksdale Air Force Base w Luizjanie, między innymi w celu odbycia szeregu ćwiczeń z „wysuniętymi nawigatorami naprowadzania w Polsce i na Litwie”.
Ambasada USA w Warszawie informuje językiem propagandowej nowomowy, że „operowanie „z wysuniętych pozycji” umacnia współdziałanie obronne w ramach NATO, a jednocześnie umożliwia „rozpiętość działań strategiczno-operacyjnych niezbędnych dla odstraszania przeciwnika oraz zapewnienia bezpieczeństwa” sojusznikom i partnerom. „Bombowce B-52 prowadzą szkolenie z NATO-wskimi Joint Terminal Attack Controllers (wysuniętymi nawigatorami naprowadzania lotnictwa), przydzielonymi do wielonarodowej batalionowej grupy bojowej na Litwie oraz ćwiczyły z Grupą Bojową Polska. Na terenie Litwy B-52 dokonywały zrzutu bomb bez materiału wybuchowego oraz doskonaliły elementy bezpośredniego wsparcia lotniczego z udziałem litewskich odrzutowców szkoleniowych L-39 Albatros”.
W rzeczywistości potężne amerykańskie bombowce startowały z bazy Fairford zbliżały się na ok 130 km od bazy Floty Bałtyckiej w Kaliningradzie symulując nalot i zawracały nad Polską, na wysokości Lęborka, z powrotem. W innych przypadkach latały wokół Okręgu Kaliningradzkiego, dokonując bombardowań na poligonach w Estonii czy na Litwie i zbliżając się na 190 km od drugiego miasta Rosji – Sankt Petersburga. Równocześnie z lotami bombowców, np. 20 marca, samolot zwiadu elektronicznego i dowodzenia Boeing E-3 „Sentry” AWACS śledził sytuację nad Kaliningradem latając nad linią Ostrołęką-Łomża, a brytyjski ciężki samolot zwiadu elektronicznego RC-135W, wylatujący z bazy w Middelton w Wielkiej Brytanii, krążył nad Bałtykiem i prowadził misje szpiegowską polegającą na namierzaniu rosyjskich emisji radarowych w Okręgu Kaliningradzkim. W kolejnych dniach w celu identyfikacji nadlatujących bombowców, aby nie włączać określonych radarów, z rosyjskiej bazy w Czkałowsku startowały myśliwce Su-27SM, przechwytując i eskortując amerykańskie bombowce nad wodami międzynarodowymi Bałtyku. Wobec takiego ruchu 25 marca w Polsce na lotnisku w Powidzu pojawiły się amerykańskie myśliwce F-15E Strike Eagle należące do 48 skrzydła myśliwskiego stacjonującego w bazie Lakenheath w Wielkiej Brytanii. Według informacji amerykańskiej ambasady w Warszawie „doskonalą kolektywną gotowość, umacniają relacje z sojusznikami NATO i krajami partnerskimi oraz dowodzą zaangażowania USA na rzecz regionalnego bezpieczeństwa. Ćwiczenia „Rapid Panther” nie mają odniesienia do jakiejkolwiek sytuacji rzeczywistej na świecie”.
Wbrew tym deklaracjom ambasady, mają i to bardzo dużo. Skąd ta nagła aktywność i testowanie możliwości obronnych rosyjskiej OPL w Okręgu Kaliningradzkim?
Otóż 13 stycznia Rosjanie poinformowali, że przystąpili do odtwarzania w bazie Czkałowsk legendarnego 689 Gwardyjskiego Pułku Myśliwskiego im asa radzickiego lotnictwa Aleksandra Pokryszkina. Pułk uzbrojono w myśliwce Su-27SM3, z opcją przezbrojenia w najbliższym czasie na Su-35.
4 marca 2019 r. służby prasowe Zachodniego Okręgu Wojskowego FR poinformowały, że obrona powietrzna w Obwodzie Kaliningradzkim została wzmocniona przez pułk rakiet przeciwlotniczych wyposażony w rakiety dalekiego zasięgu S-400 „Triumf”, który wszedł w skład sił Floty Bałtyckiej.
Pułk wyposażony w systemy S-400 „Triumf” dotarł na stację stałego bazowania w Obwodzie Kaliningradzkim z terenu poligonu Kapustin Jar w Regionie Astrachańskim, gdzie przeprowadzono intensywne szkolenie, w tym z strzelania rakietowe. Rozwinięty przez Rosjan pułk przeciwlotniczy to element ochrony rosyjskich granic powietrznych najbardziej wysunięty na zachód. Pozycje ogniowe i radiolokacyjne jego dywizjonów znajdują się na i w pobliżu Mierzei Wiślanej. Stąd rubież kontroli przestrzeni powietrznej, sięga daleko w głąb terytorium Polski nad Hel, Trójmiasto i w głąb Województw Pomorskiego i Warmińsko-Mazurskiego.
Przezbrojony w systemy S-400, to relatywnie słabszy bo dwudywizjonowy 1545 Pułk Przeciwlotniczy, który wchodzi w skład 44 Dywizji Obrony Przeciwlotniczej Floty Bałtyckiej. Fundamentem siły bojowej 44 dywizji OPL jest bowiem 183 Gwardyjski Mołodeczeński Pułk Rakietowy, dysponujący aż czterema dywizjonami S-400 „Triumf” i dwoma dywizjonami S-300PS „Faworit”.
Tak więc na dziś, przeciwlotnicze zgrupowanie rakietowe 44 Dywizji Obrony Powietrznej Floty Bałtyckiej w Obwodzie Kaliningradzkim, składa się z sześciu dywizjonów rakietowych sytemu S-400 „Triumf” i dwóch dywizjonów rakietowych wyposażonych w S-300PS. Nie wykluczone, że w rezerwie 1545 pułku, znajdują się nie rozwinięte na pozycjach bojowych rezerwowe S-300PS . Żołnierze tej rosyjskiej jednostki są na nim przeszkoleni, przezbroili się na S-400 „Triumf”, jednak na wypadek wojny, rezerwiści mogą obsadzić zdany na magazyn sprzęt lub stanowi on po prostu rezerwę, na wypadek zniszczenia przez przeciwnika sprzętu etatowego. Osłonę dywizjonom rakiet dalekiego zasięgu zapewniają organiczne poddziały wyposażone w przeciwlotnicze artyleryjsko rakietowe systemy krótkiego zasięgu „Pancyr-S” zdolne do niszczenia rakiet manewrujących, bezpilotowców, a nawet artyleryjskich pocisków rakietowych. W skład 44 Dywizji Obrony Powietrznej Floty Bałtyckiej wchodzi również 81 Pułk Radiotechniczny.
Reasumując, przezbrojenie pułków OPL Floty Bałtyckiej w systemy S-400 „Triumf” w Obwodzie Kaliningradzkim to element budowania przez Federację Rosyjską systemu antydostępowego. Polega on na tym, aby jak najdalej od granic Rosji można było zwalczać ewentualne środki napadu powietrznego potencjalnego przeciwnika, bądź wykrywać i reagować na jego ofensywne ruchy w powietrzu. W tym konkretnym przypadku Rosjanie kontrolują przestrzeń powietrzną i mogą razić cele powietrzne w promieniu do 400 km.
System S-400 „Triumf” pozwala niszczyć tak samoloty, śmigłowce i pociski manewrujące jak i rakiety balistyczne. Instalacja amerykańskiej „Tarczy antyrakietowej” w Rędzikowie pod Słupskiem i wystrzeliwane stamtąd rakiety mogą być zatem skutecznie przez Rosjan niszczone. Ponadto „parasol przeciwlotniczy” osłania własne rosyjskie zgrupowanie wojsk, w tym lotniska i pozycje 152 gwardyjskiej brygady rakietowej wyposażonej w rakiety „Iskander-M”. Celem rakiet owej brygady według specjalistów jest unieszkodliwienie w przypadku wojny z USA, amerykańskiej bazy w Rędzikowie. Tym samym budowana wielkim kosztem baza amerykańska, główny port Polskiej Marynarki Wojennej na Oksywiu, oraz lotniska w Babich Dołach, w Gdańsku, Pruszczu Pomorskim i Malborku, skąd dziś operują portugalskie F-16, znalazły się w polu oddziaływania tak rosyjskiej OPL jak i rakiet operacyjno-taktycznych.
I to właśnie przetestowaniu tego rosyjskiego systemu antydostępowego służy kompleks manewrów i ćwiczeń NATO, w tym lotnictwa strategicznego USA, prowadzonych właśnie teraz, w znacznej części powietrzu nad polskim wybrzeżem Bałtyku i wprost nad Polską
Warto jednak pamiętać natchnionym tym wspólnym z Amerykanami „testowaniem Rosjan” nadwiślańskim strategom, o schłodzeniu rozgrzanej głowy. Marzącym o powtórce „Cudu nad Wisłą” i chwale zwycięstwa nad Pregołą, którzy widzą się już roli zwyciężającego Moskali Józefa Piłsudskiego, warto przestudiować smutny losy prezydenta Gruzji Michaiła Saakaszwilego i operację „Przymuszenie Gruzji do pokoju”.
Cierpliwość rosyjska ma bowiem swoje granice. Prezydent Władimir Putin w jednym z wywiadów przywołał jedno z doświadczeń życiowych wyniesionych z czasów dzieciństwa, jaką dała mu ulica Leningradzka. „Jeśli draka nieizbieżna, bit’ nada pierwym” – „Jeśli awantura jest nieunikniona, bić trzeba jako pierwszy”. Obyśmy w tych amerykańskich manewrach i ćwiczeniach wokół Kaliningradu się nie zagalopowali, a nasze polskie i naszych sojuszników z NATO intencje ćwiczebne nie zostały błędnie zinterpretowane w Moskwie jako atak. Bo jeśli nastąpi rosyjskie prewencyjne „przymuszenie Polski do pokoju”, to w kilka dni zostaniemy cofnięci cywilizacyjnie kilka dekad wstecz.
I wcale nie musi nastąpić to za pomocą broni jądrowej. Zrobią to Rosjanie z chirurgiczną precyzją, najnowocześniejszą, dokładną bronią, której moc pokazali w Syrii. Może zamiast „warczeć” i zaczepiać, z podpuszczenia sojuszniczego zaoceanicznego supermocarstwa, warto z wschodnim sąsiadem zacząć, zapewne bardzo trudny, ale jakże potrzebny dialog. Nikt nas Polaków w tym nie wyręczy.