30 listopada 2024
trybunna-logo

Hamon wie, jak wygrywać wybory

Cenne nauki może wciągnąć SLD z miażdżącego zwycięstwa Benoît Hamona, który został kandydatem Partii Socjalistycznej (PS) na prezydenta Francji w wyborach kwietniowo-majowych. Hamon rozniósł stosunkiem 59:41 proc. konkurenta partyjnego, Manuela Vallsa, który ustąpił w grudniu z urzędu premiera, by walczyć o prezydenturę.

Zanosiło się na to już po pierwszej turze, ale gwóźdź do trumny Vallsa Hamon wbił przed drugą turą, kiedy obiecał Francuzom 32-godzinny tydzień pracy, płatny – co zasugerował – jak obecny 35-godzinny. Rzecz wyglądała na już rozstrzygniętą po pierwszej turze, którą Hamon wygrał z Vallsem w dużym stopniu zapowiedzi wprowadzenia „dochodu uniwersalnego”, rzędu 750 euro miesięcznie.
Valls, który głosił, że takie obiecanki to nieodpowiedzialność, był i tak przegrany. Hamona poparli bowiem trzeci w prawyborach, b. minister gospodarki w rządzie socjalistycznym, Arnaud Montebourg oraz Martine Aubry. To wciąż bardzo wpływowa polityczka PS – kontrkandydatka Francois Hollande’a do prezydentury z 2012 r. i od lat burmistrzyni Lille – która wprowadziła w 2002 r. obowiązkowy 35-godzinny tydzień pracy jako sposób na walkę z bezrobociem (skutek był przeciwny od obiecanego).
Wniosek dla przywódczyni narodowców Marine Le Pen, która też chce zostać prezydentką, wydaje się być oczywisty: zapowiedzieć np. 30-godzinny tydzień pracy i po 1000 euro miesięcznie każdemu za to, że żyje. Lecz, jeśli zmierzą się z Hamonem w drugiej turze, może to Le Pen nie wystarczyć – ten może zawsze zapowiedzieć np. likwidację podatków.
Zresztą, jakby to powiedzieć, nasze wzorce też są inspirujące. Pewien kłopot polega na tym, że nie wiadomo, czy SLD zostanie do następnych wyborów dopuszczony – może okazać się, że jest komunistyczną organizacją przestępczą – o ile w ogóle trzeba będzie jeszcze rozpisywać wybory parlamentarne.

Poprzedni

Mała wojna niemiecko-węgierska

Następny

Trump zadziwia coraz bardziej