30 listopada 2024
trybunna-logo

Hamon na prezydenta Francji?

Piękny Sojusz Ludowy, czyli francuska Partia Socjalistyczna (PS) oraz kilka kanapowych ugrupowań kolorowej lewicy, przeprowadził (22 bm.) pierwszą turę prawyborów szukając kandydata, który mógłby znów zapewnić partii urząd prezydenta w wyniku wyborów kwietniowo-majowych. Do drugiej tury (29 bm.) przeszli Benoit Hamon i Manuel Valls.

Pierwszy to były minister oświaty w rządzie Vallsa przez 147 dni. Zdobył 36,3 proc. głosów, a jego niedawny szef tylko 31,1 proc. Valls po to ustąpił w grudniu z premiera, by móc skupić się na walce o nominację prezydencką PS. Jednak trzeci w prawyborach, b. minister gospodarki, Arnaud Montebourg, który zgromadził 17,52 proc. poparł już głośno Hamona. (Pozostali 4 kandydaci zebrali poparcie nader skromne).
Popularność Hamona rosła w ostatnich dniach lawino wraz z tym, jak ostro krytykował go za nieodpowiedzialne hasło sztandarowe Valls (także Montebourg): obiecania każdemu obywatelowi „dochodu uniwersalnego” w kwocie 750 euro miesięcznie. Należałoby na to znaleźć gigantyczną kwotę 300-400 mld euro rocznie.
Hamon twardo broni francuskiego wzorca socjalnego, czyli m. in. 36-godzinnego tygodnia pracy i wieku emerytalnego w wieku 60 lat. Uzyskał już poparcie Martine Aubry, bardzo wpływowej polityczki PS, która wprowadziła kilkanaście lat temu 36-godzinny tydzień pracy jako sposób na walkę z bezrobociem (skutek był przeciwny od obiecanego). Hamon ma jeszcze inne propozycje podniesienia dochodów obywateli – bez wskazania źródeł.
Natomiast pomysły na podniesienie wzrostu gospodarczego ma w najlepszym razie niejasne, ale raczej ich brak. I omija temat utrzymania deficytu budżetowego w ryzach. Valls twardo określa jego limit na 3 proc. PKB.
Można powiedzieć, że Hamon to dobry uczeń promotorów Brexitu i sukcesu Trumpa – obiecywać wszystko co wyborca może chcieć usłyszeć, sięgając do postprawdy, tj. nie przejmując się faktami. Trudno wróżyć mu jednak nastanie po Francois Hollande’zie, bowiem wokół PS panuje klimat przegranej. Do urn pofatygowało się ledwie 1,33 mln wyborców (w 2011 r. było 2,7 mln). Tak, jakby wyborcy socjalistyczni stracili wiarę w partię.
Na dodatek z Hamonem (raczej nie z Vallsem) chcą w wyborach prezydenckich konkurować Jean-Luc Melanchon i Emmanuel Macron, którzy też wyszli z obozu socjalistycznego, a teraz są kandydatami niezależnymi. Melanchonowi – który jest jeszcze bardziej lewicowy (przywódca „nieuległych”) niż Hamon – niektóre sondaże dają ponad 10 proc., a Macron („kandydat postępu”, który umieszcza siebie między PS, a Republikanami (centroprawicą), zbiera nawet do 20 proc.
Po ogłoszenie wyników Valls w istocie pesymistycznie ocenił swoje szanse: wybór jest bardzo jasny, zauważył, między „gwarantowaną porażką” z Hamonem i „możliwym zwycięstwem lewicy wiarygodnej”.

Poprzedni

Spokojny sen Asada

Następny

Nie mąż stanu, lecz geszefciarz