22 listopada 2024
trybunna-logo

Francja przed referendum

Czy neoliberalizm da się pokonać drogą głosowania? Francuzi na różne sposoby kontestują „reformy” prezydenta Emmanuela Macrona, ale tego jeszcze nie było. Nigdy nie stosowane Referendum z inicjatywy dzielonej (RIP) ma być sposobem na odrzucenie polityki wielkich prywatyzacji, kojarzonej z wyprzedażą ostatniej domowej biżuterii. Trzeba zebrać prawie pięć milionów podpisów, kampania właśnie ruszyła.

We wtorek 18 czerwca Benjamin Sonntag, dziennikarz, współzałożyciel portalu informatycznego Quadrature du net, włamał się do serwera ministerstwa spraw wewnętrznych i policzył podpisy: było ich ponad 125 tysięcy. Gdyby ludzie podpisywaliby się w tym tempie, wymagany próg ponad 4,7 miliona byłby osiągnięty w 40 dni. Głosować można jednak przez dziewięć miesięcy. Nie wszyscy reagują w tym samym tempie i sprawa nie jest jeszcze wygrana.
Ta informacja podniosła jednak morale niezwykłej, ponadpartyjnej koalicji politycznej, dzięki której mogło to ruszyć. Mieszczą się w niej ugrupowania ideowo sprzeczne, jak lewicowa Nieuległa Francja i prawicowi Republikanie lub Zieloni i Zjednoczenie Narodowe z komunistami. Cała opozycja wystąpiła przeciw partii prezydenckiej.
Wśród całej fali prywatyzacji odznaczają się paryskie lotniska (ADP), które miałyby pójść w prywatne ręce za ok. 9,5 miliardów euro. Jest to kura znosząca złote jaja francuskiemu budżetowi, podobnie zresztą jak inne przedsiębiorstwa przewidziane do sprzedaży: lotto czy tamy rzeczne. Ale to właśnie ADP wywołały bunt polityczny i pomysł narodowego referendum przeciw Macronowi. Prawnie to referendum przypomina zombie.
Głosowanie z przeszkodami
Nie należy mylić RIP z RIC – referendum z inicjatywy obywatelskiej, o które przez ostatnie pół roku ubiegają się „żółte kamizelki”. Władza odrzuciła RIC, gdyż istnieje RIP – referendum z inicjatywy dzielonej. To konstytucyjny wynalazek z czasów prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego, tak pomyślany, by nigdy nie wszedł w życie. „Dzielonej”, bo zainicjować procedurę mogą tylko politycy-deputowani, nie zwykli obywatele. Jest w niej tyle przeszkód, że konieczność zebrania podpisów 10 proc. elektoratu, czyli tych milionów, nie wydaje się jeszcze taka trudna. Dzięki niezwykłemu połączeniu się opozycji, 248 posłów wniosło projekt ustawy, który ma ochronić ADP przed prywatyzacją, jako przedsiębiorstwo należące do „służby publicznej”.
Potem wszystkim zajmuje się Rada Konstytucyjna, śledzi procedurę i to ona orzeknie, czy zebrało się prawie pięć milionów poparcia dla tej ustawy. Głosowanie, bo jest to właściwie głosowanie, odbywa się przez internet. Serwery ministerstwa policji z początku się zakrztusiły, ale już wszystko podobno działa, oprócz ochrony danych. Kiedy Rada orzeknie, że poparcie zostało zebrane, parlament i senat będą miały pół roku na przegłosowanie proponowanego prawa, jego przyjęcie lub odrzucenie. Jeśli nie zdążą, dopiero prezydent ogłasza referendum. Wszystko to może zająć nawet dwa lata.
„Mój króliczku”
W konflikcie o ADP widać ludowy sprzeciw wobec bezduszności neoliberalizmu, taki, jaki ucieleśnia Macron. Nawet w ojczyźnie dzikiego neolibu – Stanach Zjednoczonych – zarządzanie portami lotniczymi pozostaje w gestii publicznej. Są zbyt strategiczne. Chodzi też o poczucie wspólnoty narodowej – tworzy je m. in. wspólne posiadanie czegoś. Tymczasem macronowska prywatyzacja wielkich lotnisk jak Orly i Roissy oraz innych w regionie stołecznym, niezbyt dobrze pachnie. Konflikty interesów, niejasne układy, wielkie pieniądze…
Taki Bernard Mourad, bankier, doradca Macrona w czasie kampanii prezydenckiej, człowiek, który organizował wpłaty miliarderów na wybór Emmanuela. Macron mówił do niego „Mój króliczku”, on odpowiadał „Moja kurko”, jak donosiła wścibska prasa. To jeden z najbliższych mu ludzi. I tenże Mourad wyłania się po raz drugi, ale już jako szef francuskiego oddziału Bank of America, który zaangażowano do obsługi prywatyzacji ADP. Są bez wątpienia tacy, którzy dobrze zarobią na tej transakcji, ale raczej nie Francuzi jako wspólnota. Macron prywatyzował już pomniejsze lotniska jako minister gospodarki u „socjalisty” prezydenta Hollande’a. W czasie kampanii prezydenckiej nie mówił o prywatyzacjach, by nie zrażać publiczności. Poza kampanią to był jego neoliberalny konik, od samego początku.
Pospolite ruszenie
„Co to za demokracja, kiedy przez pięć lat po głosowaniu rządzi się i decyduje za ludzi? Mają się nie wtrącać. Dla nas demokracja to działanie na rzecz wspólnego losu. Skoro pierwsze w naszej historii RIP na to pozwala, zajmijmy się lotniskami. Potem szkołami, lasami, pociągami, żłobkami i sądami. Więc kiedy prywatyzują ADP – odpowiadamy: referendum! Gdy niszczą pogotowie ratunkowe, odpowiadamy: referendum! Zachcą zamykać szkoły – chcemy referendum! Wszędzie, na zeszytach uczniów, na murach naszych miast, na stronach internetowych piszemy słowo referendum!” – poseł Nieuległej Francji François Ruffin nadał w parlamencie ton opozycyjnej koalicji. Nie chodzi nawet o lotniska, lecz coś szerszego, demokrację.
Dla wielu ekonomistów sprzedaż tak dochodowej spółki jak ADP jest absurdem gospodarczym. I taka argumentacja będzie pewnie przeważać podczas kampanii. Rządowi trudno wytłumaczyć, dlaczego to robi. Chodzi o posunięcie czysto ideologiczne („prywatne lepsze”), czy jest w tym jakiś ekonomiczny zamysł? Na razie wyjaśnia, że włoży uzyskane ze sprzedaży pieniądze do banku, nie będzie tego ruszał, a z procentów sfinansuje to i tamto. Perspektywa, że lotniska pójdą do banku wkurzyła jednak nawet tradycyjną prawicę. Kampania zachęcania ludzi do poparcia referendum będzie raczej głośna. Neoliberalna polityka Macrona ma coraz więcej wrogów.
Wspólne dobro
Za rozkrzyczanym tłumem Francuzów przeciwnych prywatyzacji czekają spokojnie przedstawiciele wielkich grup finansowych, które stać na kupno ADP. Są m. in. Amerykanie, Australijczycy, Arabia Saudyjska i rodzimy, prywatny koncern Vinci, który kupił już publiczne autostrady (ceny od razu poszły w górę). Podobno największe szanse ma fundusz Global Infrastructure Partners (GIP) z USA, ale Vinci czai się najbardziej, bo ma już osiem proc. ADP. Ma nie być żadnego faworytyzmu, jednak konkurenci do kury i jej złotych jaj z pewnością zdwoją czujność.
Dla francuskiej lewicy walka o referendum ma się przyczynić do zatrzymania logiki prywatyzacji Emmanuela Macrona. Jego cel to skończenie z przedsiębiorstwami publicznymi, z sektorami o ważnym znaczeniu gospodarczym, finansowym, społecznym, czy środowiskowym, które składają się na dobro publiczne. Prywatyzacyjny totalitaryzm Macrona przyniesie zyski jego przyjaciołom z finansowego szczytu, ale reszta zostanie na łasce banku. Lewica miała tu łatwy wybór: „wszystkie ręce na pokład”, trzeba z tym walczyć.
Każde dziecko
Po pierwszych dniach różnych awarii, platforma internetowa ministerstwa spraw wewnętrznych, która służy do wyrażania poparcia dla referendum, została ośmieszona przez Benjamina Sonntaga. Zza swojej klawiatury wszedł do środka i dosłownie rozglądał się na boki. Mógł mieć dane wszystkich głosujących, podał jedynie ich liczbę. Skromnie przyznał prasie, że „każdy dzieciak” mógłby się włamać do tych danych i z pogardą wypowiadał się w kwestiach technicznych: „Co do ergonomii i kodu tej platformy, to była zbyt stara już w 1999 r. Można uwierzyć, że rząd zrobił wszystko, by ludzie nie podpisywali, ale to się może obrócić przeciw niemu.”
Działanie Sonntaga to próba przełamania francuskiej ceremonialności: wymyślono, że liczbę poparć dla referendum będzie podawać Rada Konstytucyjna raz w miesiącu, kiedy ta liczba może być afiszowana w internecie na bieżąco. Włamał się na stronę policji w kilka dni po bardzo poważnym zapewnieniu ministra spraw wewnętrznych Castanera, że ma ona znakomite zabezpieczenia, które „uchronią przed wszelkim wyciekiem danych”. Okazało się to bajką dla dzieci. Tak czy inaczej, kampania zapowiada się jednak na ostrą, dorosłą, w żywotnych sprawach wspólnoty i demokracji.

Poprzedni

Chłopie, ubezpiecz żesz się!

Następny

Konstytucja art. 20

Zostaw komentarz