Rządząca Niemcami koalicja chrześcijańskiej demokracji (CDU/CSU) i socjaldemokracji (SPD) straciła w ostatnim roku na popularności z powodu polityki otwartych drzwi, czyli masowego wpuszczania nielegalnych migrantów, ale coraz wyraźniejsze niesnaski między koalicjantami wywołuje co innego: stosunek do sankcji nałożonych na Rosję za aneksję Krymu i udział w wojnie na wschodzie Ukrainy.
Socjaldemokrata, minister spraw zagranicznych, Frank-Walter Steinmeier daje od jakiegoś przejrzyście do zrozumienia, że sankcje te by zniósł. Chętnie wskazuje, że w UE nie ma wspólnego stanowiska w sprawie ich przedłużenia. Chrześcijańska demokratka, kanclerz Angela Merkel też entuzjastką sankcji nie jest, wiedząc, co o nich myśli kapitał niemiecki, ale godzi się z linią amerykańską, że Zachód musi być w tej sprawie solidarny.
Wyraźnie wyszło to podczas spotkania na szczycie G7, przywódców najbardziej wpływowych krajów zachodnich w Japonii przed kilku dniami, kiedy Merkel podpisała deklaracje głoszącą: „Przypominamy, że trwanie sankcji ma jasny związek z całkowitym wdrożeniem porozumień z Mińska i poszanowaniem suwerenności Ukrainy. Sankcje mogą zostać uchylone, gdy Rosja wypełni zobowiązania. Jednakowoż jesteśmy gotowi podjąć dalsze działania restrykcyjne dla podniesienia kosztów Rosji, jeśli będą tego wymagać jej działania”.
Ale dwa dni później usłyszeliśmy od Steinmeiera, że „trwałe bezpieczeństwo Europy nie jest możliwe bez Rosji, a szczególnie przeciwko Rosji” oraz, że „powinniśmy obchodzić się z instrumentarium sankcji w sposób inteligentny”. A potem podkreślił: „Polityka na zasadzie wszystko albo nic, nie zbliża nas do celu. W każdym razie jak dotychczas. Stąd moja propozycja, by włączyć bodźce dla obu stron. Oznacza to: w przypadku istotnych postępów musi być możliwa stopniowa likwidacja sankcji.
Nie minął dzień, a rzeczniczka rządu oświadczyła, że Angela Merkel nie widzi w tej chwili żadnego powodu, by sankcje znieść. W odpowiedzi na takie dictum, rzecznik Steinmeiera starał się ukryć podziały w rządzie i twierdził, że uwagi jego szefa „nie były sprzeczne” z opinią rządu.
Czekamy na dalszy ciąg.