16 listopada 2024
trybunna-logo

„Czerwoni chcą unicestwić Finlandię”

Polska prawica może pozazdrościć estońskiej – i wyobraźni, i brawury!

Wprawdzie spiskowe antykomunistyczne obłąkanie jest nową normą świadomościową także w Polsce, jednak warto zwrócić uwagę na różnicę skali. Estońska prawica konserwatywno-narodowa rozwinęła antyintelektualne standardy typowe dla prawicy europejskiej i amerykańskiej, dodając do nich lokalny koloryt i wchodząc tym samym na jeszcze „wyższy” poziom. Taka jest i nasza przyszłość, jeśli nie dojdzie do masowego politycznego opamiętania.
Popis upadku politycznej kultury dał estoński minister spraw wewnętrznych Mart Helme. W popularnej publicystycznej audycji radiowej stacji TRE Raadio pt. Räägime asjast (est. porozmawiajmy o tym) polityk ten wygłosił w minioną niedzielę (15 grudnia) serię wstrząsających oświadczeń na temat Finlandii – państwa, z którym Estonię łączą bardzo bliskie więzy ekonomiczne i kulturowe. Minister Helme nie tylko obraził najważniejszą polityczkę najważniejszego partnera kraju, w którym sprawuje rządową funkcję, ale też zademonstrował paranoiczne myślenie i prostactwo.
Helme nie mógł przejść do porządku dziennego nad postacią nowej premierki tego kraju – Sanny Marin. Powiedział m. in., że ma ona emploi „kasjerki”, co wzdryga moralnie i politycznie estońskiego ministra, gdyż nasuwa mu mroczne skojarzenia z wypowiedzią „radzieckiego przywódcy, Władimira Uljanowa Lenina, który mówił, iż każda kucharka powinna zostać ministrem. No, to widzimy właśnie jak ekspedientka została szefową rządu” – grzmiał Helme. Nie szczędził też słów „krytyki” członkiniom gabinetu Marin. Określił je jako „zbiorowisko jakichś aktywistek” i „niewykształcone osoby”.
To oczywiście nie koniec osobliwych poznawczych wycieczek estońskiego ministra. Helme wyjaśnił m. in., że triumf „czerwonych” w Estonii to faktyczna realizacja rzekomych ich historycznych rewanżystowskich dążeń. „To kwestia – w pewnym stopniu – historycznej zemsty czerwonych na białych, czyli tych, którzy dążyli do zniszczenia fińskiej państwowości już dawno [chodzi o fińską robotniczą rewolucję z lat 1917-18 inspirowaną zwycięstwem „października” w Rosji, krwawo stłumioną przez miejscową prawicę przy pomocy niemieckiej – przyp. red.]. Oni teraz doszli do władzy i podejmują desperacką próbę unicestwienia Finlandii. Chcą jej przekształcenia jakiś euro-land, który będzie się nazywał Suomi czy Finlandia, ale zostanie on całkowicie podporządkowany ideologicznej filozofii tzw. końca historii, o którym pisał Fukuyama” – bredził minister Helme.
Sana Marin jest premierką Finlandii raptem kilka dni, została zaprzysiężona 10 grudnia. Siłą rzeczy nie mogła jeszcze podjąć żadnych szerzej zakrojonych działań. Co więcej, obserwatorzy fińskiego życia politycznego wróżą jej raczej poważne problemy już na starcie: przez kraj przechodzi fala strajków, a pracownicy i związki zawodowe krytykują socjaldemokratyczny rząd za brak dostatecznego wsparcia. Skąd zatem tak jednoznaczne oceny?
Otóż Marin wywołuje apoplektyczne reakcje u co bardziej zaślepionych prawicowców samą swoją osobą. Jest młodą kobietą, dorastała w tzw. tęczowej rodzinie, gdzie miała dwie matki, deklaruje lewicowe poglądy, jest energiczna i szybko stąpa po coraz to wyższych szczeblach politycznej kariery. Mało tego – jako osoba wychowana przez parę jednopłciową, nie została, jak widzi się to prawicy, przyuczona do homoseksualizmu; jest mężatką, pozostaje w heteronormatywnym związku z Markusem Räikkönenem, mają roczną córkę Emmę. Trudno doprawdy o konglomerat cech skuteczniej rozbudzający prawicowe kompleksy i agresję. Jeśli dodać do tego, że w rządzie Marin 12 na 19 resortów objęły kobiety, a każda z koalicyjnych partii ma obecnie przewodniczącą, a nie przewodniczącego, można sobie jedynie wyobrazić, jak poważny Weltschmertz musiało to wywołać na całej prawicy. W kontekście przywołanych wyżej enuncjacji ministra Helme warto dodać, iż jego konstatacja o „niewykształconych osobach”, które do rządu powołała Marin żenują w kontekście ignorancji, którą on sam ujawnił w tych kilku zdaniach.
Po pierwsze, Yoshihiro Francis Fukuyama w swoim powszechnie już uznanym za porażkę manifeście filozofii politycznej pt. Koniec Historii niczego nie pisał ani o Finalndii, ani jakimś wypieraniu państwowości przez ideologie. „Dzieło” to zawiera jedynie kilka luźnych spekulacji, iż rzekomy kapitalistyczny dobrobyt i liberalno-demokratyczna poza, tudzież – jak to się często mówi – „zachodnie wartości”, są największą i ostateczną cywilizacyjną zdobyczą ludzkości i teraz już wszystko zawsze dobrze, pięknie do końca świata i jeden dzień dłużej. Sam Fukuyama już dawno odżegnał się od tych wniosków. Teraz otwarcie mówi o konieczności wdrożenia rozwiązań socjalistycznych, jeśli ludzkość ma w ogóle przetrwać.
Po drugie, minister Helme, jak to prawicowcy mają w zwyczaju, powołuje się na jakieś słowa klasyków socjalistycznej myśli i praktyki, znając je tylko ze słyszenia i nie mając pojęcia, w jakich okolicznościach padły i czego tak naprawdę dotyczy. Słowa „Każda kucharka powinna nauczyć się rządzić państwem”, pochodzą z plakatu propagandowego (dziś nazywa się to reklamą społeczną) z 1925 r. autostwa Iliji Pawłowicza Makaryczewa. Rysownik podpisał pod tym sformułowaniem Lenina, jednak cytatu z Lenina w dokładnie takim brzmieniu nie ma. To jednak uproszczenie nieszkodliwe, gdyż ten ostatni zawarł podobne sformułowanie w bardzo pouczającej politycznej rozprawie pt. Czy bolszewicy zdołają utrzymać władzę w państwie?. Została ona wydana 14 października 1917 r., a dokładny cytat w tłumaczeniu na j. polski brzmi następująco: „Nie jesteśmy utopistami. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie każdy robotnik i nie każda kucharka mogą w tej chwili, z dnia na dzień, przejąć funkcję rządzenia państwem”. Potem tłumaczy, że w tym aspekcie zgadza się z innymi stronnictwami prorewolucyjnymi w Rosji. Niemniej piszący domaga się, by jak najszybciej „zerwać z tym przekonaniem, jakoby zarządzać państwem, wykonywać powszednią, regularną pracę zarządzającą byli w stanie tylko ludzie bogaci lub urzędnicy pochodzący z bogatych rodzin”. Tym samym Lenin wyrażał polityczną troskę o możliwość szybkiej, skutecznej i powszechnej demokratyzacji państwa, a nie o ustanowienie rządu głupków po to, by państwowość zamienić na ideologię. To już teoria spiskowa z kosmosu.
Na koniec warto dodać, że Mart Helme oraz jego syn Martin, też parlamentarzysta, słyną nie od dziś ze swojego ekstremistycznego skrajnego ekscentryzmu. Mówił on m. in., że celem jego i jego partii jest „Estonia biała w każdym znaczeniu”, skarżył się, że „liczba Murzynów w Tallinnie wzrosła lawinowo”, imigrantów zarobkowych z Ukrainy nazywał „ludźmi a priori obcymi kulturowo”. Obaj Helme nie znoszą też Unii Europejskiej, gdyż ta każe akceptować „zboczeńców” itp. Szerzej na temat tych indywiduów oraz antykomunistycznej histerii, dzięki której do głosu doszła w Estonii proto-faszystowska ekstrema piszą Małgorzata Kulbaczewska-Figat i Radosław Czarnecki w artykule Jak naśladowcy Donalda Trumpa i żołnierze Odyna podbili europejską demokrację?
Pewną nadzieją napawa fakt, iż Helmemu tym razem może się nie upiec. Od jego wypowiedzi odciął się Jüri Ratas, premier Estonii i przewodniczący Estońskiej Partii Centrum, ten sam zresztą, który, chcąc utworzyć rząd, zaprosił do niego ekstremistów z EKRE i niewiele lepszych od nich (może bardziej oględnych w słowach) konserwatystów z partii Ojczyzna (Isamaa). Jednocześnie do ofensywy szykuje się liberalna opozycja – Estońska Partia Reform, której liderzy już zażądali dymisji nie tylko ministra spraw wewnętrznych, ale całego rządu. W tej chwili szefostwo tego stronnictwa dyskutuje nad podjęciem dalszych kroków.

Poprzedni

Sardynki przeciw Salviniemu

Następny

Gospodarka 48 godzin

Zostaw komentarz