22 listopada 2024
trybunna-logo

Bomba w Jemenie

Jak ustalili dziennikarze CNN, bomby, które saudyjskie lotnictwo zrzuciło na cele w Jemenie 9 sierpnia zostały wyprodukowane w Stanach Zjednoczonych. Pewnie mało kto przejąłby się taką informacją, gdyby nie fakt, że jedna z nich spadła na autobus szkolny, zabijając 40 dzieci w wieku od 6 do 11 lat. Kolejne 79 osób odniosło poważne rany. Warto zatem zapytać się o odpowiedzialność producentów broni za śmierć niewinnych ofiar.

 

Według śledztwa, które CNN przeprowadziło wspólnie z lokalnymi dziennikarzami, nie ma wątpliwości, że na szkolny autobus spadła ważąca niemal 230 kg bomba wyprodukowana przez amerykańskie zakłady Lockheed Martin. Tysiące takich bomb zasiliły arsenał Arabii Saudyjskiej w 2015 r., kiedy administracja Baracka Obamy podpisała z Saudyjczykami umowę na sprzedaż broni o wartości ponad 115 miliardów dolarów. Co prawda dostawy wstrzymano w drugiej połowie 2016 r., po tym, jak w wyniku saudyjskiego nalotu zginęło 155 cywilów, jednak zostały one wznowione wraz z objęciem rządów w USA przez Donalda Trumpa.

Ujawnienie informacji o pochodzeniu bomby wywołało polityczną burzę w Stanach Zjednoczonych. Rzecznik prasowy Lockheed Martin odmówił komentarza, odsyłając dziennikarzy do Pentagonu. Ten podkreślił, że bomby wyposażone są w laserowy system naprowadzania, co skutecznie ogranicza liczbę przypadkowych ofiar. Zdaniem Departamentu Obrony, amerykańska administracja nie może ponosić odpowiedzialności za cele bombardowane przez saudyjskie lotnictwo.

Czy rzeczywiście odpowiedzialność producentów broni i rządów, które ją sprzedają kończy się na jej bezpiecznym dostarczeniu kontrahentowi? Jak podaje Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem w Sztokholmie, sprzedaż broni w skali globalnej nieprzerwanie rośnie od początku XXI w. Odwrócenie negatywnego – z perspektywy producentów – trendu z końca zimnej wojny, kiedy państwa raczej ograniczały swoje arsenały zbrojne niż je powiększały, zawdzięczamy tzw. wojnie z terroryzmem. To właśnie po 11 września 2001 r. USA i pozostałe państwa zaczęły zbroić się na potęgę. Na szczęście nadal jest daleko do 1984 r., kiedy światowy handel bronią osiągnął historyczną wielkość, jednak wartość sprzedawanego sprzętu i wyposażenia rośnie z każdym rokiem.
Listę największych eksporterów broni otwierają Stany Zjednoczone. W latach 2013-2017 sprzęt wojskowy „made in USA” stanowił 34 proc. globalnego handlu bronią, co oznaczało wzrost amerykańskiego eksportu o 4 proc. Było to możliwe w dużej mierze dzięki intratnym kontraktom, które USA podpisały z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Oba te państwa stanowiły odbiorców ponad jednej czwartej całego amerykańskiego eksportu. Oba też biorą czynny udział w interwencji zbrojnej w Jemenie, zwalczając sprzymierzonych z Iranem rebeliantów Huti. Arabia Saudyjska to także główny odbiorca broni z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Kanady. Z kolej Zjednoczone Emiraty Arabskie dodatkowo importują broń m.in. z Włoch i Szwecji. Trudno zatem dziwić się, że wojna w Jemenie nie doczekała się większych protestów ze strony tzw. Zachodu. Nikt nie lubi gryźć ręki, która go żywi.

Drugim największym eksporterem broni jest Rosja. Jednak w jej przypadku widoczny jest znaczny, bo przekraczający 7 proc., spadek udziału w globalnej sprzedaży. Zaważyła na tym głównie korekta polityki Indii, które jeszcze do niedawna były odbiorcą 35 proc. całego rosyjskiego eksportu, by obecnie przerzucić się na sprzęt amerykański. W pierwszej dziesiątce eksporterów broni znajdują się również Francja, Niemcy, Chiny, Wielka Brytania, Hiszpania, Izrael i Holandia. Co ciekawe, wyłączywszy Rosję (22 proc. globalnego eksportu), pozostałe osiem państw sprzedaje łącznie mniej niż Stany Zjednoczone.

Najwięcej broni trafia do regionów, gdzie liczba konfliktów jest największa a państwa są gotowe inwestować w modernizację wojska. W latach 2013-2017 ponad 42 proc. dostępnego na rynku sprzętu i amunicji wysłano do Azji i Oceanii, co wiązało się z dużymi zakupami przez Indie, Chiny i Pakistan. Jeśli jednak spojrzeć na wieloletni wzrost nakładów na uzbrojenie, palmę pierwszeństwa zdobywa Bliski Wschód. To właśnie tego regionu dotyczyła niemal jedna trzecia światowego handlu bronią, oznaczając wzrost o 103 proc. w porównaniu z latami 2008-2012. Znaczne spadki zanotowano z kolei w eksporcie broni do Ameryki Południowej, Afryki i Europy.

Nie trzeba skomplikowanych obliczeń, aby zauważyć, że największe zyski czekają producentów broni na Bliskim Wschodzie. Ciągnąca się w nieskończoność wojna domowa w Syrii, konflikt w Jemenie czy wyścig zbrojeń między Iranem a Arabią Saudyjską to doskonała informacja dla takich firm, jak Lockheed Martin. Niemal połowa amerykańskiej broni trafiła do tego regionu. W porównaniu z latami 2008-2012, w okresie 2013-2017 USA zwiększyły eksport broni do Arabii Saudyjskiej o 448 proc.! Jak stwierdza cytowany już Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem, „sprzedaż broni jest często wykorzystywana przez Stany Zjednoczone jako narzędzie polityki zagranicznej, służącej do budowy nowych strategicznych sojuszy”. Tak było w przypadku Arabii Saudyjskiej, ale i Indii, które do 2017 r. kupiły o 557 proc. więcej amerykańskiej broni w porównaniu z okresem wcześniejszym.

Cywilom w Syrii czy Jemenie zapewne bez różnicy czy spadają na nich amerykańskie, rosyjskie czy brytyjskie bomby. Trudno jednak uwierzyć zapewnieniom mocarstw o czynionych wysiłkach na rzecz pokoju, skoro znaczna część ich przemysłu opiera się na produkcji broni. Innymi słowy, im więcej konfliktów, im dłużej one trwają, tym większe zyski. Oczywiście pod warunkiem, że toczą się one wystarczająco daleko od naszych granic.

Mało spraw potrafi zjednoczyć strony politycznego sporu jak sprzedaż i skup broni. W Polsce nikt nie ośmieli się zapytać czy miliardy złotych przeznaczonych na wojsko nie lepiej zainwestować w edukację lub służbę zdrowia. Także w USA przemysł zbrojeniowy stanowi oczko w głowie zarówno demokratów, jak i republikanów. Doskonale dbają o to producenci broni. W ostatnich latach Lockheed Martin niemal równomiernie podzielił 2,5 mln dolarów pomiędzy polityków Partii Demokratycznej i Republikańskiej.

Mało kto zatem na poważnie bierze możliwość pociągnięcia producentów broni do odpowiedzialności karnej. Chcąc dodatkowo zabezpieczyć ich interesy, w 2005 r., z poparciem obu głównych partii politycznych, prezydent George W. Bush podpisał ustawę, która zabrania skarżenia takich firm, jak Lockheed Martin, za śmierć spowodowaną przez ich produkty. Była to reakcja na decyzje amerykańskich sądów, nakazujące firmom tytoniowym wypłatę odszkodowań dla palaczy. W 2014 r. sąd w Miami nakazał JR Reynolds, drugiemu pod względem obrotów producentowi papierosów w USA, wypłatę 23,6 mld dolarów za śmierć palacza. Zarządzona kwota była trzykrotnością rocznych przychodów firmy. Papierosów i palaczy nie ubyło na rynku, wzrosła jednak sama świadomość społeczna dotycząca zagrożeń płynących z tego nałogu. Podobnie możliwość skarżenia firm zbrojeniowych o współodpowiedzialność za śmierć niewinnych ofiar nie zmniejszyłaby liczby dostępnej na rynku broni, lecz zapewne ograniczyłaby swobodę, z jaką sprzedaje się ją wszystkim, którzy są gotowi zapłacić odpowiednią cenę.

Poprzedni

Komornika można przystopować

Następny

Zwariowana lewica

Zostaw komentarz