16 listopada 2024
trybunna-logo

Bolsonaro całkiem jak Kaczyński

Liczba zakażonych koronawirusem w Brazylii przekroczyła 100 tys. osób, ale dla ultraprawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro głównym problemem jest utrzymanie władzy. W niedzielę Bolsonaro wystąpił na ulicznym wiecu, podczas którego atakowano Kongres i sądy, głośno chwaląc brazylijską dyktaturę z lat 1964-1985.

O tym, że ówcześnie rządzący Brazylią generałowie – wspierani przez Waszyngton konserwatyści i wolnorynkowcy – to jego idole, Bolsonaro mówił bez ogródek już podczas kampanii wyborczej. W niedzielę na przemian z entuzjazmem słuchał przemówień, w których z zachwytem wspominano dyktaturę i wzywano do jej ponownego wprowadzenia, i przekonywał, że on i wojsko stoją po stronie „porządku, demokracji, wolności”. Na żywo słuchało go kilkaset osób. Ci przedstawiciele brazylijskiej klasy średniej, którzy chętnie głosują na skrajną prawicę, a w czasie pandemii zostali w domu, mogli śledzić wydarzenie na Facebooku.
Wsparcie części wojska, w którym nostalgia za dyktaturą ma się dobrze, to obecnie główny atut Bolsonaro w zakulisowej walce o utrzymanie się na urzędzie. Wyrzucenie z urzędu ministra zdrowia, który w odróżnieniu od prezydenta traktował Covid-19 jako prawdziwe zagrożenie, mogło jeszcze pozostać bez politycznych konsekwencji, ale już dymisja ministra sprawiedliwości Sergio Moro jest sprawą poważną. Moro jako sędzia nadzorował głośną operację antykorupcyjną Lava Jato, która doprowadziła do skazania byłego lewicowego prezydenta Brazylii, Luli, na więzienie, na podstawie zmanipulowanych dowodów. W ubiegłym tygodniu Moro odszedł ze stanowiska ministerialnego, które dostał niejako w nagrodę za tamtą sprawę, zarzucając Bolsonaro, że wyrzucił ze stanowiska szefa policji federalnej, by oddać je swojemu bliskiemu człowiekowi, a do tego blokował śledztwa korupcyjne, w których podejrzani byli prezydenccy synowie. Równocześnie brazylijski Sąd Najwyższy zablokował kandydata, którego Bolsonaro zgłosił na stanowisko jego przewodniczącego.
Rozgrywka w kręgu brazylijskiej neoliberalnej i antydemokratycznej prawicy, która niegdyś zgodziła się uznać Bolsonaro za swoją twarz, byle powstrzymać lewicę, ma miejsce w momencie, gdy najubożsi mieszkańcy kraju znaleźli się w stanie dodatkowego zagrożenia. Zgony z powodu braku dostępu do opieki lekarskiej i tak były codziennością w brazylijskich fawelach; koronawirus zabił jak na razie blisko 7 tys. obywatelek i obywateli kraju. Liczba przypadków zachorowań przekroczyła w poniedziałek 100 tys. W niedzielę grupa brazylijskich intelektualistów zaapelowała do Bolsonaro, by zainteresował się sytuacją zdrowotną ludów rdzennych, dla których opieka medyczna w ogóle jest często nieosiągalna. Odpowiedzi nie było.

Poprzedni

Kryzys polskiej prezydentury

Następny

Wenezuala odpiera zamach za zamachem

Zostaw komentarz