23 listopada 2024
trybunna-logo

Amerykańskie dokumenty o Jaruzelskim

W 2006 roku ukazała się publikacja zawierająca dokumenty ambasady USA w Warszawie wytworzone od stycznia do września 1989 roku…

Z pewnością nie są to wszystkie dokumenty, jakie wypłynęły z ambasady i nie wszystkie, jakie do niej dotarły. Niektóre dokumenty ze względu na tajemnicę państwową pozbawione są interesująco zapowiadających się fragmentów. W wielu dokumentach, dotyczących ostatniego roku PRL-u, znajduje się pewna sprzeczność. Z jednej strony za wszelką cenę, także w komentarzach do tych dokumentów, udowadnia się tezę, że Stany Zjednoczone nie wpływały na sytuację w Polsce, a zwłaszcza nie doradzały antysocjalistycznej opozycji spod znaku „Solidarności”, czy obozowi ówczesnej władzy, a jedynie wysłuchiwały ich wypowiedzi i przekazywały je do Waszyngtonu. Z drugiej zaś strony Amerykanie cieszą się, że porozumienia Okrągłego Stołu stanowią uwieńczenie czterdziestoletnich wysiłków USA od początków „zimnej wojny”. Cień Amerykanów jest widoczny w tle „reformatorów” z Jaruzelskim, wyboru Jaruzelskiego prezydentem i w powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego.
Dlatego z jednej strony deklarują pomoc władzom Polskim w „zabezpieczeniu” reform w Polsce, a z drugiej zapowiedziami tej pomocy wywierają silną presję na dokonywanie dalszych reform politycznych, czyli w istocie działań prowadzących wprost do obalenia istniejącego ustroju socjalistycznego. Potrzebę takiej gry (manipulacji) dostrzegał także Jaruzelski. Dlatego, jak pisał ambasador Davis, Jaruzelski podczas spotkania z delegacją amerykańską w marcu 1989 roku (a więc, gdy był przekonany o konieczności upadku „realnego socjalizmu”), mówił jeszcze o „demokratycznym neosocjalizmie”, który „wydaje się mieć więcej wspólnego ze Szwecją niż stalinowską Rosją”. Ale bardzo znamiennym jest to, że zarówno Davis jak i Jaruzelski, nie traktowali tego pojęcia poważnie. Davis pisał, że Jaruzelski „wyrażenie to widocznie ukuł sobie na tę okazję”, a sam Jaruzelski miał powiedzieć „ale nie cytujcie tego moim kolegom z Biura Politycznego”. Jeśli więc Jaruzelski pokpiwał sobie z socjalizmu, to świadczyło tylko o tym, że nie było żadnego frontu „obrony” socjalizmu, że losy jego już zostały przesądzone.
Wyrazem sprzeczności w stanowisku amerykańskim jest też komentarz do prezentowanych dokumentów wyrażony przez Gregora F. Dombera. We Wstępie do analizowanych tu dokumentów pisał on, że „gdy Solidarność powołała własny rząd, Stany Zjednoczone powitały ten szczęśliwy obrót sytuacji z zachwytem graniczącym z ekstazą. Udana próba przejęcia władzy przez Solidarność była bez wątpienia bardzo korzysta dla Amerykanów. […] Solidarność zdołała osiągnąć cel, o który rząd Stanów Zjednoczonych zabiegał od początków zimnej wojny – czyli wyzwolić się o własnych siłach spod komunistycznej dominacji”. Zaś ambasador Davis w dokumencie z 7 marca 1989 roku pisał na temat negocjacji Okrągłego Stołu: „Odgrywaliśmy kluczową rolę w doprowadzeniu do tych negocjacji. Jeśli one się nie powiodą, Stany Zjednoczone niewiele będą mogły zrobić poza wyrażeniem swego głębokiego żalu i zajęciem się innymi sprawami. Jeśli jednak porozumienie zostanie osiągnięte – co, jak myślę, nastąpi – wtedy wraz z innymi zachodnimi państwami-kredytodawcami powinniśmy niezwłocznie przyjść z pomocą w zabezpieczeniu jego sukcesu, wspierając Polaków w znalezieniu drogi do odbudowy ich własnej gospodarki”.
Ambasada USA w Warszawie była doskonale poinformowana o sytuacji politycznej i gospodarczej w Polsce. Dzięki opublikowanym dokumentom możemy w pełniejszy sposób poznać sposób myślenia Jaruzelskiego i jego politycznego otoczenia. Ujawnionymi gośćmi i rozmówcami ambasadora lub jego zastępcy byli przywódcy i doradcy „Solidarności” na czele z Lechem Wałęsą, a także ludzie z ekipy Wojciecha Jaruzelskiego i on sam. Do ostatniej chwili istnienia PRL wszyscy oni informowali ambasadę o istnieniu opozycji w partii wobec Jaruzelskiego ze strony „twardogłowych” i „dogmatyków” oraz o groźbie usunięcia go i przekreślenia porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole. Jest bardzo charakterystycznym, że w przedstawionych dokumentach nie jest podane żadne nazwisko reprezentanta tego nurtu w PZPR. Może to świadczyć o tym, że obie strony doskonale wiedziały o kogo chodzi i że informacje na ich temat zostały przekazane kiedy indziej i w inny sposób. Albo obie strony szermowały tymi pojęciami, zdając sobie sprawę, że były to pojęcie puste, będące tylko grą pozorów. Były tylko budulcem widma krążącego po Europie…
W rzeczywistości ekipa Jaruzelskiego nie pozostawiła najmniejszego miejsca na przypadek. W ostatnim okresie PRL-u poszczególne posiedzenia Plenum KC PZPR, które były władne usunąć Jaruzelskiego ze stanowiska, były starannie przygotowywane. Członkowie KC dzień wcześniej zjeżdżali do Warszawy. Przed każdym Plenum odbywały się pozastatutowe spotkania w podgrupach członków Plenum z poszczególnych województw, którymi opiekowali się odpowiedzialni pracownicy KC. Na każdym z takich spotkań, odnotowywano wszelkie głosy krytyczne i starannie „przygotowywano” członków KC do właściwych obrad.

Davis, Jaruzelski i jego ludzie o „dogmatykach”, „konserwatystach”

Zastępca ambasadora Darryl N. Johnson w notatce z 7 kwietnia 1989 roku po rozmowie z Bronisławem Geremkiem donosił, że w wyniku wdrażanych reform istnieją dwa niebezpieczeństwa: jedno to „groźba chaosu gospodarczego i wstrząsów nim wywołanych oraz poważny podział w samej PZPR”. Dalej zaś dodawał, że „partyjna baza zbuntuje się i reformatorzy w PZPR zostaną usunięci”. Geremek obawiał się, że w przypadku zwołania konferencji PZPR „całe kierownictwo partyjne byłoby w niebezpieczeństwie”. Z kolei ambasador Davis w notatce z 19 kwietnia 1989 roku pisał, że zdaniem Janusza Reykowskiego (ówczesnego członka Biura Politycznego KC PZPR) „Opozycja konserwatywna [w PZPR] jest trzymana na dystans, ale nie bez trudności”. Obawiał się, że w wyniku przewidywanej miażdżącej klęski ekipy Jaruzelskiego w wyborach, „baza partyjna jeszcze mocniej poczuje, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo” oraz, że „sami reformatorzy mogą nie przetrwać kontrataku, jaki może wywołać taka groźba”. Jest rzeczą bardzo znamienną, że w dokumentacji dyplomatycznej dla scharakteryzowania sił przeciwnych Jaruzelskiemu używano pojęcia „baza partyjna”. Z tego wynika, że strona amerykańska i ludzie z ekipy Jaruzelskiego doskonale wiedzieli, iż działania jego prowadzone są przeciwko całej partii, że Jaruzelski sprawuje w PZPR dyktaturę. To, że Jaruzelski stłumił krytykę swojej polityki nie tylko w partii, ale również w społeczeństwie, wcale Ambasadzie USA nie przeszkadzało.
Nic więc dziwnego, że wybór Jaruzelskiego na prezydenta i powierzenie kilku funkcji ministerialnych w solidarnościowym rządzie dla ludzi z ekipy Jaruzelskiego miało w przekonaniu jednej i drugiej strony, uspokoić aparat partyjny, który utrzymywał kontakty z „bazą partyjną” i który obawiał się, że jakiekolwiek głębsze reformy ustrojowe w kierunku kapitalizmu oznaczają dla niego utratę miejsca pracy i zarobkowania. Uspokajało to również „sumienie” kadry oficerskiej wojska polskiego. Zdawano sobie sprawę z tego, że ludzie z ekipy Jaruzelskiego będą pełnić jedynie funkcje figurantów i przysłowiowych listków figowych i zajmą się powstrzymaniem ewentualnego protestu społecznego. Zdawano sobie bowiem sprawę, że w ówczesnym okresie większość społeczeństwa była za utrzymaniem „socjalizmu”, takiego jakim go rozumiała. Przełamywanie poczucia zagrożenia wśród ludzi z ekipy Jaruzelskiego i uprzywilejowanej w PRL-u warstwy zarządzającej, kadry wojskowej i milicji, stało się to stałą troską obu stron układających się przy Okrągłym Stole.
Z kolei James A. Baker (ówczesny sekretarz stanu USA) w piśmie do ambasadora w Warszawie relacjonował rozmowę z Józefem Czyrkiem (ówczesnym sekretarzem i członkiem Biura Politycznego KC PZPR). Pisał, że zdaniem Czyrka niebezpieczeństwo „nowej Targowicy”, zapraszającej Rosjan do interwencji w Polsce, „zostało zminimalizowane przez pierestrojkę, a polskie reformy z kolei przyczyniają się do sukcesu przemian w Związku Radzieckim. Czyrek dodał, że gdy towarzyszył Jaruzelskiemu podczas wizyty w Moskwie [27-28 kwietnia – E.K.], spotkał się z członkiem Biura Politycznego [Aleksandrem] Jakowlewem i mógł się przekonać, że polskie i radzieckie podejście do kwestii reform jest niezwykle podobne”.
W tej wypowiedzi widoczna jest sprzeczność w narracji ekipy Jaruzelskiego o sytuacji w PZPR. Na użytek wewnętrznej opinii publicznej powszechnie oskarżano tzw. siły dogmatyczno-sekciarskie w PZPR o zapraszanie Rosjan do interwencji w Polsce, a w rzeczywistości wiedziano, że jest to kłamstwo i że do takiej interwencji nie dojdzie, gdyż cele ekipy Jaruzelskiego i Gorbaczowa były zbieżne, a nie przeciwstawne. Gdyby ktokolwiek zwrócił się o pomoc do Rosjan – nic by nie wskórał. Na tym przykładzie widać, że ekipa Jaruzelskiego wykorzystywała tylko utrzymujące się w społeczeństwie polskim nastroje antyrosyjskie i antyradzieckie, do legitymizacji swego panowania do samego końca.
Powszechne było przekonanie, że ekipa Jaruzelskiego poniesie miażdżącą klęskę w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Nawet bardziej dalekowzroczni przedstawiciele obozu „Solidarnościowego” woleliby zwycięstwo bardziej umiarkowane, uważali też, że „Solidarność” nie jest przygotowana do stworzenia samodzielnych rządów. Zastępca ambasadora Johnson, pisząc 24 maja 1989 roku o możliwej miażdżącej klęsce wyborczej ekipy Jaruzelskiego, donosił o obawach działaczy „Solidarności” z powodu skutków takiego zwycięstwa. Pisał, że „kierownictwo Solidarności także będzie żywiło nadzieję, że prezydentura [Jaruzelskiego – E. K.], przynajmniej na jakiś czas, rozproszy obawy przestraszonej i gnijące od środka elity władzy”.
Na dwa dni przed wyborami ambasador Davis w alarmistycznym tonie pisał do Waszyngtonu o możliwych następstwach miażdżącego zwycięstwa wyborczego „Solidarności”. Wybory, jego zdaniem, przybrały charakter plebiscytu, niektórzy działacze „Solidarności” wezwali do przekreślania całej listy krajowej. A władze prowadziły kampanię „niemal z ukrycia i w sposób chaotyczny”: „Bardziej umiarkowane, ale zdecydowane zwycięstwo Solidarności zwiększyłoby szanse na spokojny przebieg przemian demokratycznych. Totalne zwycięstwo, albo wynik temu bliski, przy upadku listy krajowej, może oznaczać niebezpieczeństwo gwałtownej reakcji obronnej władzy. Pozycja czołowych partyjnych reformatorów będzie zagrożona. Nie można całkowicie wykluczyć drastycznych posunięć, w tym użycia wojska. Nawet przy bardziej umiarkowanych scenariuszach rozwoju sytuacji po wyborach partia z całą pewnością zmieni się pod wpływem porażki”. Dalej zaś sugerował, że partia poniesie klęskę na własne życzenie: „PZPR faktycznie nie wypełnia żadnej z tradycyjnych funkcji partii politycznej stojącej w obliczu wyborów. […] potwierdziła, że jest biurokratyczną strukturą upadającej elity władzy, całkowicie niezdolną do wypełniania klasycznych funkcji partii politycznej w rywalizacji wyborczej”. Davis relacjonował zasłyszane poglądy swoich rozmówców, że „Jaruzelski i frakcja reformatorska zostaliby usunięci, a przywróceni do władzy twardogłowi zareagowaliby [w] sposób […] dość typowy dla komunistów – ostro, ale mimo wszystko nie uciekając się do siły militarnej”.
Jest bardzo charakterystyczne, że chociaż Ambasada przewiduje klęskę wyborczą ekipy Jaruzelskiego, to jednak w dokumentach nie ma żadnego śladu na przekazanie jakiegokolwiek sygnału o tym rozmówcom wysłanym przez Jaruzelskiego, ani pytania pod ich adresem, co zrobi ekipa Jaruzelskiego, jeśli przegra wybory? Czyżby więc klęska w wyborach była nieformalną częścią porozumienia przy Okrągłym Stole?
Można tu oczywiście obwiniać „partię”, ale osobistą odpowiedzialność za ten stan rzeczy, za złe przygotowanie i prowadzenie kampanii wyborczej, ponosił Jaruzelski. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego kampania miała taki przebieg, czy było to wynikiem zbiegu okoliczności, czy świadomego działania??? Obawy o obalenie ekipy Jaruzelskiego w PZPR były bezpodstawne. Problem zaś polegał na tym, że w ciągu wielu lat udało się Jaruzelskiemu spacyfikować wszelką krytykę jego poczynań w armii i komunistyczną krytykę w partii. W politycznie podzielonym społeczeństwie istota sprawy polegała na tym, że to, co było złe dla partii, było dobre dla „Solidarności”, sił wrogich socjalizmowi i dla międzynarodowego kapitału. Dlatego najbardziej dalekowzroczni przywódcy „Solidarności” nie pozwolili skrzywdzić Jaruzelskiego po przemianach w 1989 roku i mógł on jeździć po państwach zachodnich i propagować swoje wspomnieniowe książki.
Jednak Czyrek, jak i cała ekipa Jaruzelskiego, byli przerażeni wynikami pierwszej tury wyborów, w której lista krajowa poniosła całkowitą klęskę, a w senacie 99 proc. miejsc zdobyli przedstawiciele „Solidarności”. W rozmowie z ambasadorem po pierwszej turze wyborów Czyrek mówił o groźbie „surowej dyktatury”, która jeśli zaistnieje, to zarówno on, jak i Geremek „znajdą się w szwedzkiej ambasadzie, prosząc o azyl”. Jak taki plan miał się do deklarowanego przez ekipę Jaruzelskiego patriotyzmu? Nie jest też zapewne kwestią przypadku, że Jaruzelski mówił o „neosocjalizmie” mającym coś wspólnego ze Szwecją, i to że Czyrek miał plan awaryjny, aby schronić się w ambasadzie szwedzkiej…
W Stanach Zjednoczonych mówi się o podziałach politycznych na „jastrzębie i gołębie”, natomiast ambasada w dokumentach dyplomatycznych mówi o podziałach politycznych na „twardogłowych i reformatorów”. Niby jeden i drugi podział oznaczają to samo, ale negatywne zabarwienie emocjonalne jest skierowane przeciwko „twardogłowym”.
Co do Jaruzelskiego i „reformatorów”, to okazało się, że takiego skrzydła w partii nie było. Jaruzelski i paru ludzi z jego ekipy po czerwcu 1989 roku nie dokonali żadnych reform ówczesnego ustroju, ale zajęli się zapewnieniem politycznej osłony dla kapitalistycznej transformacji ustrojowej.

Prośby i walka o wybór Jaruzelskiego na prezydenta

Po klęsce ekipy Jaruzelskiego w wyborach parlamentarnych zaczęła się ona obawiać, że strona „Solidarnościowa” nie zechce dotrzymać warunków Okrągłego Stołu i nie zgodzi się na wybór Jaruzelskiego prezydentem Polski. 16 czerwca 1989 roku Józef Czyrek pośpieszył do ambasady USA, aby donieść o krążących „plotkach”, że Stany Zjednoczone przeciwne są wyborowi Jaruzelskiego na prezydenta i ostrzec, że z tej kwestii może wybuchnąć „wojna”, co może negatywnie odbić się na planowanej wizycie prezydenta Busha w Polsce. Zastępca ambasadora Johnson odpowiedział Czyrkowi, że plotki „mylnie interpretują stanowisko amerykańskie i są całkowicie pozbawione oparcia w rzeczywistości. Nie ma dla nich żadnych podstaw, a Stany Zjednoczone nigdy nie były przeciwne spodziewanemu wyborowi Jaruzelskiego na prezydenta. Chociaż nie jest to sprawa, w której moglibyśmy zająć publiczne stanowisko, nie byliśmy jednak nigdy przeciwni takiemu rozwiązaniu i od czasu Okrągłego Stołu uważaliśmy, że zostało to już zdecydowane”. Takie stanowisko przedstawiciela USA mogło być tylko wynikiem znajomości dalekosiężnych zamierzeń Jaruzelskiego… i nie tylko jego…
A poprzedniego wieczoru (15 czerwca 1989 roku) płk Marian Moraczewski, jeden z doradców Jaruzelskiego, prosił ambasadora USA o „wywarcie wpływu na Solidarność , aby ta zapewniła głosy potrzebne generałowi do elekcji”. Ponadto Moraczewski powiedział bez podawania żadnych nazwisk, że „frakcja twardogłowych w partii przygotowuje się do tego, aby głosować na jakiegoś alternatywnego kandydata i pozostawić Jaruzelskiego bez potrzebnej większości. Głosy wśród oficerów wojska i milicji wskazują na to, że poczuliby się oni osobiście zagrożeni, gdyby Jaruzelski nie został prezydentem i podjęliby wówczas działania zmierzające do obalenia porozumień Okrągłego Stołu oraz wyników wyborów”. Z tego wynika, że to nie ludzie z ekipy Jaruzelskiego bronili swoich prywatnych interesów, ale „twardogłowi”, czyli komuniści. Tymczasem wbrew tym sugestiom, Jaruzelski był tym, który już dawno pozbawił komunistów jakiegokolwiek wpływu w partii, wojsku i milicji, czy gospodarce. To przypisywanie niecnych celów i metod przeciwnikom ekipy Jaruzelskiego, było stałym sposobem ich postępowania. Nieco ezopowym językiem jest tu wyrażona myśl, że tylko Jaruzelski jest w stanie powstrzymać ewentualny bunt w armii, który mógłby zagrozić planowanym kapitalistycznym przemianom.
Słowa Czyrka przekazywane do Waszyngtonu ambasador Davis opatrzył bardzo znamienny komentarzem: „Jest możliwe, że w rzeczywistości Czyrek i jego koledzy sami nie wierzą w te plotki, a może nawet sami je rozpuścili, aby posłużyć się nimi w celu wciągnięcia nas w przekonywanie opozycji do czynnego poparcia Jaruzelskiego. Z uwag Czyrka na temat godności kandydata i powagi urzędu jasno wynika, że uzyskanie prezydentury jedynie dzięki niechętnemu i milczącemu poparciu opozycji nie wystarczy ani partii, ani Jaruzelskiemu. Jeśli ma on pełnić funkcję stabilizatora [sytuacji] w okresie jej dużej chwiejności, potrzebuje szerszego mandatu zaufania. […] Jest pewne, że Jaruzelski i inni przedstawiciele obozu reformatorskiego są atakowani przez partyjnych twardogłowych. Pozycja Jaruzelskiego oczywiście osłabła w wyniku całkowitej klęski wyborczej. Przypuszczam jednak, że nie osłabła w sposób decydujący, w każdym razie jeszcze nie teraz, głównie z powodu oczywistego faktu, że nie widać dla niego alternatywy”. Davis nie wierzył również w alarmistyczne obawy płka Moraczewskiego. Jego zdaniem, gdyby sytuacji groziła rzeczywiście destabilizacja, to „powinien pilnie zwrócić się w tej sprawie do hierarchii kościelnej, a nie do nas”. W zakończeniu swojej informacji do Waszyngtonu dodał, że Czyrek jako odpowiedzialny za przygotowanie obrad Okrągłego Stołu i partyjnej kampanii wyborczej, „jest zatem obarczony osobistą odpowiedzialnością za klęskę, jaką partia poniosła przy urnach i znajduje się pod presją, aby ratował teraz wybór Jaruzelskiego na prezydenta”. Jak zobaczymy poniżej misja Czyrka i Moraczewskiego nie pozostały bez odpowiedzi. Ambasador Davis zaprosił kilku przywódców „Solidarności” na obiad…
Jaruzelski zrozumiał, że klęska jego ekipy w wyborach, wezwanie niektórych przywódców „Solidarności” do przekreślenia całej listy ogólnokrajowej, klęska w wyborach do senatu, zapowiedź parlamentarzystów „Solidarności”, iż żaden z nich nie odda głosu za wyborem jego na prezydenta, że wszystko to oznaczało faktyczne przekreślenie porozumień Okrągłego Stołu. Dlatego Jaruzelski starał się zrobić wszystko, aby to nie dotarło do świadomości społecznej, a zwłaszcza kadr kierowniczych wojska, milicji i gospodarki. Rozumieli to zarówno ludzie z ekipy Jaruzelskiego, jak i doradcy „Solidarności”.
19 czerwca 1989 roku Wiesław Górnicki, ówczesny doradca Jaruzelskiego, który pisał mu przemówienia, spotkał się z amerykańskim attaché wojskowym pułkownikiem Monroe. W spotkaniu uczestniczył także pułkownik Marian Moraczewski oraz amerykański attaché lotniczy pułkownik Snowgrass. Wiesław Górnicki w notatce z tego spotkania pisał, że usłyszał od swoich rozmówców, iż „Strona amerykańska zastanawia się, w jaki sposób najskuteczniej przekonać Polaków do poparcia kandydatury Tow. Generała na Prezydenta. Monroe uważał, że wystąpienie amb. Davisa w jakiejkolwiek formie mogłoby raczej zaszkodzić, niż pomóc . Został upoważniony do stwierdzenia, że Bush wypowie się bardzo ciepło o Tow. Generale osobiście i przywiezie ze sobą zaproszenie do odwiedzenia USA”.
Rzecz bardzo znamienna, że Górnicki nie dał się zwieść tej wstępnej formalnej deklaracji o braku wpływu ambasady USA na obóz solidarnościowy, ale znając tajniki kuchni politycznej, powiedział, że „istnieją sposoby nieoficjalnego oddziaływania na opozycję. Monroe rozłożył ręce i powiedział, że nasze wpływy kończą się na ludziach w rodzaju Geremka, którzy sami są zatrwożeni możliwością kryzysu wokół kandydatury gen. Jaruzelskiego . Z wyjątkową jak na wojskowego szczerością Monroe dał do zrozumienia, że Amerykanie nie kontrolują pewnej części nowo wybranych posłów i senatorów”. Właśnie, „pewnej części”, do której jeszcze zapewne nie zdążyli dotrzeć…
Wbrew temu, co pułkownik Monroe powiedział o możliwościach ambasadora Davisa, ten jednak działał przy świetle dziennym. Można powiedzieć, że Amerykanie grali znacznymi kartami. W wypowiedzi tej widzimy też, że Amerykanie mieli swoich „agentów wpływu” w Polsce, że nie roboli z tego żadnej tajemnicy i druga strona o nich również doskonale wiedziała… Monroe ujawnił, że „Nowo wybrani senatorowie i posłowie z Poznania spotkali się przedwczoraj z amb. Davisem jako wysłannikiem Busha na Targi Poznańskie. Podobno wszyscy jednomyślnie mieli powiedzieć, że znaleźli się w potrzasku . Uważają kandydaturę Tow. Generała za jedyną możliwą, ale boją się swego elektoratu i raczej nie będą głosować za wyborem w Zgromadzeniu Narodowym”. Skoro mówili o tym z ambasadorem, to widocznie ktoś ten temat wywołał, bo na Targach Poznańskich można byłoby się raczej spodziewać tematów gospodarczych, a z formy ich wypowiedzi wynika, że wręcz usprawiedliwiali się przed ambasadorem ze swoich rozterek.
Monroe w czasie tego spotkania jednoznacznie dawał do zrozumienia, że ma pełnomocnictwa go wygłaszania swoich ocen z najwyższego szczebla władzy. Powiedział między innymi: „Stabilizacja w Polsce ma znaczenie kluczowe dla amerykańskiej polityki w Europie i dla całej koncepcji strategicznej Busha. Podstawowym elementem tej stabilizacji jest wybór Tow. Generała na stanowisko Prezydenta PRL. Amerykanie gotowi są pójść w tej sprawie niezmiernie daleko, ale nie chcieliby zaszkodzić, gdyż zdają sobie sprawę z oporu twardogłowych ”. Widzimy po raz kolejny, że „widmo twardogłowych” było stałym gościem dyplomatycznych salonów i dialogów.

Poprzedni

Krytyczne genealogie Tomasza Burka

Następny

Polonofile i antypoloniści