Jak daleko może posunąć się państwo w celu zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom? W epoce, w której właśnie w imię bezpieczeństwa narodowego organizuje się zamorskie ekspedycje zbrojne i zamyka własne granice, niezwykle trudno wskazać linię oddzielającą to, co jest konieczne od tego, co stanowi nadużycie władzy.
Kilka dni temu amerykańskie media doniosły o praktyce rozdzielania dzieci i rodziców podejrzanych o bezprawny pobyt w Stanach Zjednoczonych. Jest to konsekwencja polityki „zera tolerancji”, którą w stosunku do nielegalnych imigrantów ogłosił na początku maja prokurator generalny Jeff Sessions. Zgodnie z jego wytycznymi każdy obcokrajowiec przebywający w USA bez wymaganych zezwoleń ma trafić do jednego z tzw. centrów odosobnienia. Tam zaś będzie oczekiwał na deportację. Jednocześnie, pozostające pod jego opieką osoby niepełnoletnie zostaną przekazane bądź do specjalnych ośrodków, bądź do opiekunów. W każdym przypadku nastąpi rozdzielenie rodzin. „Jeśli nie chcecie, aby wasze dzieci były wam zabrane, po prostu nie bierzcie ich ze sobą i nie przybywajcie tutaj nielegalnie” – radził Sessions.
Pozornie prokurator generalny ma rację. Przecież nie można oczekiwać od państwa, że będzie przymykało oczy na łamanie prawa i zagrożenie bezpieczeństwa własnych obywateli. Czy jednak o rzeczywiste bezpieczeństwo tu chodzi? Obecne praktyki amerykańskich służb imigracyjnych udowadniają, jak łatwo strach przed (rzadziej) prawdziwym lub (częściej) wydumanym zagrożeniem prowadzi nas do rezygnacji z podstawowych praw człowieka. Oczywiście pod warunkiem, że ich łamanie nie dotyka nas bezpośrednio.
Okazuje się bowiem, że amerykański system „zgubił” około 1,5 tys. spośród ponad 7,6 tys. dzieci, przekazanych przez władze federalne pod zewnętrzną opiekę w 2017 r. Co prawda dotyczy to tych niepełnoletnich, którzy sami, tzn. bez opieki dorosłych, przekroczyli granicę USA, lecz pokazuje z jaką pobłażliwością federalne służby imigracyjne podchodzą do tak delikatnej kwestii. Obawy organizacji praw człowieka potwierdziła Kirstjen M. Nielsen, sekretarz bezpieczeństwa krajowego, która odpowiada za sprawy imigracyjne, przyznając, że jej departament nie ma wypracowanych procedur, jak zajmować się niepełnoletnimi. „Zajmiemy się dziećmi… jakoś” – tak z kolei całą sprawę podsumował John Kelly, szef personelu Białego Domu.
Wiele z tych dzieci próbowało przedostać się do USA, uciekając od przemocy, głodu czy biedy. Już samą konieczność opuszczenia rodzinnego domu i udania się w nieznane trzeba uznać za wystarczająco traumatyczne przeżycie. Tymczasem w kraju swoich marzeń trafiają oni do instytucji i osób, które nie tylko nie potrafią się nimi prawidłowo zaopiekować, ale także nie gwarantują im podstawowych praw, jakimi są poczucie bezpieczeństwa i kontakt z rodziną.
„The New York Times” donosi, że jedynie w tym roku kilkaset dzieci zostało odebranych rodzicom próbującym przedostać się przez amerykańską granicę. Jak przyznała sekretarz Nielsen, do podobnych dramatów dochodzi każdego dnia. W samym tylko 2017 r. ok. 40 tys. niepełnoletnich zostało zarejestrowanych przez odpowiednie instytucje federalne. Każdy z nich jest ofiarą wojny z nielegalną imigracją – wojny rozpoczętej nie przez Donalda Trumpa, lecz trwającej już wiele lat. Jednak dopiero obecna administracja zaczęła prowadzić ją z bezwzględnością dorównującej tej, z jaką zwalcza się terroryzm. Innymi słowy, od zeszłego roku prawa człowieka przestały dotyczyć nielegalnych imigrantów.
Podobne wątpliwości nasuwa budowa morskiej zapory, za pomocą której Izrael chce powstrzymać zamachowców z Hamasu. Zapora ze zbrojonego betonu i drutu kolczastego składa się z trzech poziomów, w tym jednego podwodnego, i ma zostać ukończona w ciągu najbliższego pół roku. Zdaniem Avigdora Libermana, izraelskiego ministra obrony, jest to „jedyna tego typu budowla na świecie, która skutecznie powstrzyma infiltrację Izraela drogą morską”.
Z punktu widzenia Libermana i całego rządu wszystko wygląda w porządku. W końcu bezpieczeństwo obywateli jest najważniejsze, co udowadniano przez ostatnich kilka tygodni, kiedy na granicy ze Strefą Gazy izraelscy żołnierze zabili ponad 118 Palestyńczyków. Kolejny mur – morski – może pochłonąć jeszcze więcej istnień ludzkich. Już teraz Strefa Gazy znajduje się na skraju gospodarczego i humanitarnego kryzysu, zaś zamknięcie drogi morskiej – jedynego okna na świat – niechybnie doprowadzi do jej całkowitego upadku.
Tyle prawa człowieka. Stłoczenie niemal 2 mln Palestyńczyków w ogrodzonym murem i zasiekami rezerwacie o powierzchni 365 km2 samo w sobie stanowiło ich pogwałcenie. A był to tylko wstęp. Zgodnie bowiem z porozumieniem z Oslo z 1993 r. Izrael został zobligowany do udostępnienia dla palestyńskich rybaków pasa morza szerokości 20 mil morskich. Jednak rząd w Tel Awiwie nigdy z tego zobowiązania się nie wywiązał. Nieoficjalnie, maksymalny zasięg wyznaczono na 12 mil morskich, a nawet i to bywało ograniczane do zaledwie jednej mili – w zależności od humoru izraelskich władz. Wzniesienie morskiej zapory niemal całkowicie uniemożliwi Palestyńczykom połowy.
Czy możemy deptać prawa człowieka innych, aby nasze zostały zachowane? Sprawa dzieci nielegalnych imigrantów w Stanach Zjednoczonych i budowa morskiej zapory przez Izrael pokazują, że nie mamy z tym problemu. Dla zachowania bezpieczeństwa, nawet pozornego, jesteśmy gotowi ponieść wysoką ceną, zwłaszcza, gdy póki co płacą ją inni. Jednak przyjdzie czas, kiedy to nam wystawią rachunek. Wówczas zrozumiemy, że poświęciliśmy tak wiele swobód nie dla naszego bezpieczeństwa, lecz wyłącznie dla bezpieczeństwa rządzących.