Po 25 kolejkach ekstraklasy liderem został Raków Częstochowa. Drużyna trenera Marka Papszuna po raz pierwszy w tym sezonie znalazła się na szczycie ligowej tabeli. Wcześniej miejsce to zajmowały zespoły Wisły Kraków (w 1. i 2. kolejce), Jagiellonii (w 3. kolejce), Lecha (od 4. do 21. kolejki i w 23) oraz Pogoń (w 22. i 24 kolejce).
Rundę wiosenną znajdujący się na czele Lech rozpoczął z przewagą dwóch punktów nad Pogonią i czterech nad Rakowem. Częstochowianie w 24. kolejce wygrali jednak z „Kolejorzem” na jego boisku 1:0 i wskoczyli na drugą lokatę mając tyle samo punktów co poznańska drużyna, ale lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Pozycję lidera zajęli „Portowcy”, lecz mieli tylko jedno „oczko” przewagi. Było więc jasne, że w 25. kolejce może dość do zmiany na prowadzeniu, bowiem z zespołów czołowej trójki tylko Raków grał u siebie (ze Stalą Mielec), natomiast Lech i Pogoń miały do rozegrania wyjazdowe mecze w Krakowie – lechici z Wisłą, a szczecinianie z ekipą Cracovii. Częstochowianie mieli jeszcze ten przywilej, że ich potyczka z mielczanami została wyznaczona na poniedziałek, zatem znali już wyniki spotkań na krakowskich stadionach.
W rundzie jesiennej Raków pokonał zespół Stali na jej stadionie 3:0, więc nikt nie zakładał, że w rewanżu na swoim boisku nie zdobędzie kompletu punktów. Częstochowianie wyszli jednak do gry chyba zbyt mocno podekscytowani perspektywą objęcia prowadzenia w wyścigu po mistrzowski tytuł, bo chociaż uzyskali niemal od początku miażdżącą wręcz przewagę, to mimo licznych prób nie potrafili jej przekuć na gole. Tylko do przerwy bramkarz mieleckiej drużyny Damian Primel musiał uwijać się jak w ukropie broniąc co rusz strzały Deiana Sorescu, Ivi Lopeza i Mateusza Wdowiaka, a także rażącego wręcz nieskutecznością Vladislavsa Gutkovskisa, który sam w pierwszej połowie mógł spokojnie ustrzelić hat-tricka, gdyby zachował zimną krew . Raków przełamał się w 50. minucie. Mateusz Matras tak niefortunnie wybijał piłkę, że trafił nią w Marcina Flisa. Piłkę przejął Sorescu, który uderzeniem z bliska tym razem nie dał szans Primelowi. Kiedy wydawało się, że kolejny gol dla Rakowa jest kwestią czasu, goście niespodziewanie doprowadzili do remisu. W 69. minucie na strzał z dystansu zdecydował się Krystian Getinger, fatalny błąd popełnił Vladan Kovacević i zrobiło się 1:1. Trzy minuty później gola strzelił Fran Tudor, ale sędzia tego trafienia nie uznał. Na szczęście graczom Stali też nie wszystko się udawało. W 80. minucie Arkadiusz Kasperkiewicz sfaulował szarżującego w polu karnym Mateusza Wdowiaka i arbiter Paweł Malec z Łodzi nie miał wyboru – musiał odgwizdać „jedenastkę” dla gospodarzy. Na gola, jak się potem okazało zwycięskiego, rzut karny zamienił niezawodny Ivi Lopez. Dla hiszpańskiego piłkarza było to 13. ligowe trafienie w tym sezonie. W liczbie goli zrównał się z prowadzącym w klasyfikacji napastnikiem Lecha Szwedem Mikaelem Ishakiem. Raków wygrał więc skromnie 2:1, ale zainkasował trzy punkty i z łącznym dorobkiem 51 „oczek” wysforował się na czoło PKO Ekstraklasy.
Na dziewięć kolejek przed końcem rozgrywek częstochowianie wyszli więc na ostatnią prostą w dość dogodnej dla siebie sytuacji. W najbliższej serii spotkań czeka ich starcie u siebie z Legią, pierwsze w dwóch jakie tej wiosny ich czekają z warszawską drużyną. To drugie zagrają, także u siebie, na początku kwietnia w półfinale Pucharu Polski. Ale najpierw w najbliższą sobotę stoczą potyczkę o ligowe punkty – bezcenne dla obu klubów, więc walka zapowiada się bezpardonowa. Stołeczny zespół to uznana marka, lecz w tym sezonie to jedenastka z dolnej części tabeli, podobnie jak ekipy Warty Poznań, Śląska Wrocław, Bruk-Betu Nieciecza, Górnika Łęczna – a to z nimi podopieczni trenera Papszuna będą grać w następnych kolejkach. Przeciwnik z najwyższej obecnie ligowej półki, Pogoń Szczecin, stanie im na drodze dopiero w 31. kolejce. W trzech ostatnich częstochowianie zmierzą się jeszcze z Cracovią u siebie, Zagłębiem na wyjeździe i z Lechią u siebie. Warto przy tym zauważyć, że częstochowianie w tym roku nie przegrali jeszcze meczu o stawkę – z sześciu potyczek ligowych wygrali pięć, a w jednej zanotowali remis, do tego wygrali jeszcze ćwierćfinałowe spotkanie Pucharu Polski z Arką Gdynia (2:0). W tej chwili trzeba więc traktować Raków jako poważnego kandydata do zdobycia mistrzostwa Polski, w każdym razie na równi z Lechem i Pogonią.
Tym bardziej, że obaj najgroźniejsi konkurencji coraz częściej nie wytrzymują presji i gubią punkty z rywalami z dolnych rejonów tabeli, jak „Kolejorz” w starciu ze znajdującą się w strefie spadkowej Wisłą Kraków. Ekipa „Białej Gwiazdy” walczyła jednak heroicznie o zwycięstwo i była bliska osiągnięcia tego celu, bo jeszcze przed przerwą objęła prowadzenie po golu Zdenka Ondraska. Została jednak okradziona przez sędziego Tomasza Kwiatkowskiego, który z sobie tylko wiadomego powodu nie uznał bramki na 2:0 zdobytej przez Josepha Colleya. Drugie trafienie dla wiślaków byłoby rozstrzygające o ich zwycięstwie, a tak lechici w ósmej minucie doliczonego czasu gry zdołali w gigantycznym zamieszaniu pod bramką gospodarzy Antonio Milić doprowadził do wyrównania.
Mecz Lecha z Wisłą z trybun oglądał selekcjoner reprezentacji Polski Czesław Michniewicz. W ekipie „Kolejorza” interesował go przede wszystkim stoper Bartosz Salamon. Michniewicz nie omieszkał też obejrzeć drugiego spotkania w Krakowie, czyli potyczki Cracovii z Pogonią. Z kolei w tym spotkaniu chciał zobaczyć w jakiej aktualnie formie znajduje się Kamil Grosicki. Skrzydłowy ekipy „Portowców” zaczął obiecująco, bo w już 4. minucie posłał znakomite podanie w pole karne, którego jednak Rafał Kurzawa nie potrafił zamienić na bramkę. Potem już do końca pierwszej połowy szczecinianom nie udało się wypracować dobrej okazji bramkowej. Cracovia grała bardzo agresywnie, wysokim pressingiem i była stroną dominującą. Po zmianie stron Pogoń ruszyła do bardziej zdecydowanych ataków, lecz to gospodarze byli bliżsi strzelenia gola. W 70. minucie mecz został przerwany, gdy grupa chuliganów zaczęła niszczyć płot oddzielający ich od sektora kibiców Pogoni. Interwencja policji oraz prośby trenera Jacka Zielińskiego uspokoiły sytuację i gra została wznowiona, ale Cracovia słono zapłaci za wybryk swoich fanów.
Gole w tym nerwowym i nie stojącym na wysokim poziomie spotkaniu padły w końcówce. Najpierw po akcji Wahana Biczachczjana dla „Portowców” trafił Sebastian Kowalczyk, a niedługo potem po rzucie rożnym dla Cracovii wprowadzony chwile wcześniej do gry Brazylijczyk Rivaldinho strzałem głową doprowadził do wyrównania. Remis okazał się dla Pogoni kosztowny, bo straciła prowadzenie w ekstraklasie i spadła w tabeli na trzecie miejsce, za Raków i Lecha. A w najbliższej kolejce znów szczecinian czeka z krakowską drużyną, tym razem Wisłą i tym razem na swoim stadionie. Ale wygrać będzie im zapewne trudniej, niż zremisować z Cracovią, bo wiślacy mają nóż na gardle i muszą desperacko walczyć o uniknięcie degradacji.