20 listopada 2024
trybunna-logo

Szóstka faworytów TCS

Rozpoczynająca się w ten weekend 66. edycja Turnieju Czterech Skoczni będzie pod jednym względem zdecydowanie różniła się od poprzednich – z powodu obowiązku startu w kwalifikacjach dla skoczków czołowej „10” klasyfikacji generalnej PŚ.

Przed sobotnim konkursem, pierwszym w 66. Turnieju Czterech Skoczni, trudno wskazać zdecydowanego faworyta. Największe szanse na końcowy sukces eksperci dają szóstce zawodników. W tym gronie znalazł się Richard Freitag, który w grudniu osiągnął życiową formę. Zwyciężył w trzech z pięciu ostatnich konkursów. 26-letni skoczek chce powalczyć o pierwszy triumf w tej prestiżowej imprezie. Podobny cel ma też Daniel Andre Tande. Wielką szansę na triumf miał już przed rokiem, gdy był liderem po trzech konkursach. Jeśli wyciągnął wnioski z tamtej porażki, będzie bardzo groźny. Oczywiście przede wszystkim dla swojego pogromcy sprzed roku Kamila Stocha, który będzie bronił tytułu. W XXI wieku tylko Janne Ahonen i Gregor Schlierenzauer wygrywali TCS dwukrotnie z rzędu. Stoch w niedawnych mistrzostwach Polski był dopiero trzeci, bo zawalił drugi skok. I ta jego niestabilność jest powodem, przez który nie jest wymieniany jako murowany faworyt do zwycięstwa. Na takie miano nie zasłużył też w tym sezonie Andreas Wellinger, choć regularnie zajmuje miejsca w czołówce. Niemcy liczą na niego, bo od 16 lat ich skoczek nie wygrał TCS.
Może mu w tym przeszkodzić każdy z wcześniej wymienionych zawodników, a może też Stefan Kraft, który co prawda ostatnio skakał w kratkę, ale jednak trzykrotnie już stawał na podium. Jego atutem powinna być świetna znajomość austriackich obiektów, zwłaszcza Schattenbergschanze, na której wygrywał dwa razy. Ostatni z faworytów, Johann Andre Forfang, wrócił w tym sezonie do ścisłej czołówki, ale wciąż nie potrafi ustabilizować formy. Wśród kandydatów do triumfu widzi go jednak sam Sven Hannawald, a on chyba widzi więcej niż my.
Ta szóstka skoczków to faworyci, lecz w tym sporcie taki tytuł niewiele znaczy, jeśli ulotni się forma, a złapie ja któryś z zawodników z tylnego rzędu. Na niespodziankę stać z pewnością Norwegów, którzy mogą liczyć na Andreasa Stjernena, Roberta Johanssona i młodego Halvora Egnera Graneruda. Warto też pamiętać o Japończyku Junshiro Kobayashim, który ustabilizował się na dobrym poziomie. Przed rokiem udanie w trakcie TCS startował Markus Eisenbichler, dla którego zbliżającego się zmagania są głównym obok igrzysk olimpijskich celem tego sezonu. Powodów do optymizmu nie mają za to Słoweńcy – Peter Prevc nie potrafi odzyskać błysku, a wygrana Jerneja Damjana w Ruce była jednorazowym wystrzałem. W tej sytuacji liczą na 17-letniego Timiego Zajca, który został w grudniu mistrzem kraju.
Na co stać natomiast Polaków? Mistrzostwa Polski nie rozwiały wątpliwości co do dyspozycji Dawida Kubackiego i Macieja Kota. Świetnie zaprezentował się za to 32-letni Stefan Hula, który zdobył mistrzostwo kraju. Powtórka tego wyniku w którymś z czterech konkursów już byłaby sensacja, a wygranie całego turnieju – epokowym wydarzeniem.

Poprzedni

Tacy piłkarze rodzą się raz na epokę

Następny

Moje teatralne olśnienia 2017