22 listopada 2024
trybunna-logo

Skoczkowie bez medalu

Po nieudanym sobotnim konkursie indywidualnym nasi skoczkowie liczyli na medal w niedzielnej „drużynówce”

W sobotnim konkursie indywidualnym nasi reprezentanci wypadli poniżej oczekiwań. Najlepszy z nich, Kamil Stoch, zajął dopiero piąte miejsce. Niedzielny konkurs drużynowy miał poprawić nam humory. Nie poprawił. Biało-czerwoni zajęli dopiero czwartą lokatę.

Znakomita postawa naszych skoczków w Pucharze Świata dawała mocne podstawy do snucia medalowych planów w tegorocznych mistrzostwach świata w Seefeld. Dla kibiców sportów zimowych było oczywiste, że jeśli w Austrii biało-czerwoni wywalczą jakiś krążek, to zrobią to wyłącznie skoczkowie. W biegach narciarskich i kombinacji norweskiej nie było na to żadnych szans, chociaż w sztafecie drużynowej swój start zapowiedziała Justyna Kowalczyk.

Starczyło sił na 10. miejsce

W niedzielny poranek odbyła się rywalizacja w sprincie drużynowym. Dla Justyny Kowalczyk udział w tych zawodach był powrotem do zmagań z najlepszymi zawodniczkami na świecie ze sportowej emerytury. Jej partnerką była utalentowana juniorka Monika Skinder. W pierwszym biegu na liście startowej znalazły się reprezentantki Norwegii, Szwecji, Finlandii, Niemiec, Włoch, Kanady, Kazachstanu, Słowacji i Wielkiej Brytanii. W drugim biegu półfinałowym oprócz reprezentantek Polski na liście startowej znalazły się Amerykanki, Rosjanki, Szwajcarki, Słowenki, Białorusinki, Ukrainki, Czeszki, Chinki i Tajki.

Na pierwszej zmianie pobiegła Kowalczyk. Najbardziej utytułowana polska biegaczka w historii wyprowadziła nasz zespół na prowadzenie. Skinder na drugiej zmianie przybiegła już jednak jako trzecia, ale jej strata do najlepszych nie była jeszcze dużą. Biegnąca na piątej zmianie Kowalczyk utrzymała piątą lokatę, a Skinder powtórzyła wyczyn swojej trenerki i tak oto Polki awansowały do finału. Z przedostatnim czasem w dziesięciozespołowej stawce, więc nikt na medale nie liczył. Nawet nasza „Królowa zimy” uczciwie przyznawała, że będzie zachwycona jeśli wywalczą ósma lokatę.

Ostatecznie w finale sprintu drużynowego techniką klasyczną Kowalczyk i Skinder zajęły ostatnie, dziesiąte. Po fantastycznym finiszu wygrały Szwedki (Stina Nilsson, Maja Dahlqvist), przed Słowenkami (Katja Visnar, Anamarija Lampic) i Norweżkami (Ingvild Flugstad Oestberg, Maiken Caspersen Falla). Kolejne miejsca zajęły Rosjanki, Amerykanki, Niemki, Finki, Szwajcarki i Białorusinki. Biegnąca na ostatniej zmianie 18-letnia Skinder minęła linię mety z ogromną stratą nawet do przedostatnich Białorusinek, ale biorąc pod uwagę, że dla niej był to pierwszy finał mistrzostw świata, to już samo miejsce wśród najlepszych duetów można uznać za sukces. Naszym biegaczom, Dominik owi Buremu i Maciejowi Starędze, nie udało się nawet przebrnąć do półfinału. Sprint drużynowy mężczyzn wygrali Finowie Emil Iversen i Johannes Hoesflot Klaebo. Na podium stanęli jeszcze Rosjanie i Włosi.

Cała nadzieja w skoczkach

Nic zatem dziwnego, że fani sportów zimowych z niecierpliwością czekali na zaplanowany na niedzielne popołudnie konkurs drużynowy w skokach narciarskich. Ale i z uzasadnionym niepokojem, bowiem dzień wcześniej nasi skoczkowie nie zachwycili w konkursie indywidualnym na dużej skoczni. Mistrzostwo świata na tym obiekcie wywalczył Markus Eisenbichler. Niemiec, który był drugi po pierwszej serii, wyprzedził swojego rodaka Karla Geigera oraz rewelacyjnie skaczącego ostatnio Szwajcara Killiana Peiera. Kamil Stoch zdołał awansować o dwa miejsca, ale ostatecznie zajął piątą lokatę. Po wnikliwej analizie pojawiły się jednak wątpliwości, czy sędziowie nie skrzywdzili trzykrotnego mistrza olimpijskiego, odbierając mu przy pomiarze odległości półtora metra oraz przy wyliczaniu współczynników za wiatr. Gdyby skoki naszego najlepszego skoczka oceniono rzetelnie, mógłby wywalczyć nawet srebrny medal. Podobne pretensje mógł mieć też lider Pucharu Świata Japończyk Ryoyu Kobayashi, którego też jurorzy skrzywdzili w ocenach.

Pozostali polscy skoczkowie nawet nie zbliżyli się do podium. Dawid Kubacki był 12., Piotr Żyła zajął odległą 19. lokatę, a Jakub Wolny nie zakwalifikował się nawet do serii finałowej i zakończył rywalizację na 40. miejscu. Słaby występ kosztował go utratę miejsce w kadrze na niedzielny konkurs drużynowy. Wolnego zastąpił Stefan Hula. Jak się później okazało nie była to fortunna zmiana. Dwa lata temu w Lahti mistrzostwo świata na dużej skoczni zdobył Austriak Stefan Kraft przed Niemcem Andreasem Wellingerem, a Piotr Żyła wywalczył brązowy medal. W tym roku w Seefeld żaden z nich nie powtórzył tych wyników.

Pół drużyny zawiodło

Dla polskich kibiców niepokojące było także to, że po zsumowaniu wyników w konkursie indywidualnym nasz kwartet nie zmieścił się jako drużyna w czołowej trójce, a to nie była dobra wiadomość przed niedzielnym konkursem drużynowym. Już po pierwszej serii stało się jasne, że biało-czerwoni nie obronią mistrzowskiego tytułu zdobytego dwa lata temu w Lahti. Skaczący poprawnie, ale znacznie poniżej swoich możliwości oraz słabiej na tle najlepszych rywali Dawid Kubacki i Kamil Stoch nie byli w stanie nadrobić strat w punktacji, jakie poczynili startujący na dwóch pierwszych zmianach Piotr Żyła i zwłaszcza Stefan Hula. Przed drugą serią nasza drużyna zajmowała dopiero czwarte miejsce, a na domiar złego Żyła zaliczył jeszcze słabszy skok niż w pierwszej próbie, a Hula poprawił się tylko nieznacznie. Kubacki i Stoch mogli już powalczyć jedynie o brązowy medal z Japończykami, bo Niemcy i Austriacy byli już poza zasięgiem. Niestety, 126,5 m Kubackiego i 122,5 m Stocha starczyły na utrzymanie tylko 4. miejsca. Kiedyś byłby to sukces, dzisiaj taki wynik to klęska.

 

Poprzedni

Futra odchodzą

Następny

Czerwony Krzyż się odcina

Zostaw komentarz