24 listopada 2024
trybunna-logo

Real i Liverpool w wielkim finale

Real Madryt 26 maja na Stadionie Olimpijskim w Kijowie stanie przed szansą wygrania po raz trzeci z rzędu Ligi Mistrzów. Piłkarze Liverpoolu czekali na taką okazję od 11 lat. W 2007 roku „The Reds” przegrali w finale z AC Milan 1:2. Ale w Pucharze Europy, którego kontynuatorem jest Champions League UEFA, w 1981 roku pokonali „Królewskich” 1:0.

Liverpool u siebie wygrał z AS Roma 5:2, na wyjeździe przegrał 2:4, zaś Real Madryt na wyjeździe pokonał Bayern Monachium 2:1, a na własnym boisku zremisował 2:2. Zestaw finalistów obecnej edycji Ligi Mistrzów mimo wszystko jest jednak pewną niespodzianką. Real w tym sezonie na krajowym podwórku musiał uznać wyższość Barcelony, która wywalczyła mistrzostwo i Puchar Hiszpanii, ale „Królewscy” odnieśli większe sukcesy na arenie międzynarodowej – w grudniu ubiegłego roku zdobyli klubowe mistrzostwo świata, a teraz awansowali do finału Champions League i mają co najmniej 50 procent szans na wywalczenie tego trofeum. Trener madryckiej drużyny Zinedine Zidane po rewanżowym meczu z Bayernem Monachium stwierdził: „Sukces smakuje lepiej, gdy osiąga się go przez cierpienie. W futbolu nie można osiągnąć niczego w inny sposób. Real Madryt nigdy się nie poddaje, nawet w trudnych sytuacjach, bo zawsze wierzymy, że postawione nam cele są możliwe do osiągnięcia”. Te słowa francuskiego szkoleniowca wyjaśniają zarazem, dlaczego to Bayern nie awansował do finału, chociaż nie był gorszy. Po prostu piłkarzom niemieckiej drużyny nie chciało się ani przesadnie cierpieć, ani też rzucać na szalę wszystkich sił, zdrowia, prywatnych ambicji i prywatnych planów na przyszłość. Na boisku było też doskonale widać podziały w zespole, przez które tak naprawdę bawarska jedenastka przegrała z „Królewskimi”.
Winą jednak jak zawsze w takich przypadkach niemieckie media obarczyły głównie Roberta Lewandowskiego, choć Polak niczego nie zawalił, a tylko po prostu nie strzelił gola. Podobnie zresztą jak as Realu Cristiano Ronaldo, który w obu meczach był tylko biernym obserwatorem wydarzeń na boisku. Ale 26 maja w Kijowie Portugalczyk będzie miał jeszcze raz okazję pokazać światu swoją piłkarską wielkość, natomiast „Lewy” na najwyższą półkę w futbolowej hierarchii już nie wskoczy. Musiałby być graczem Realu, przeciwko któremu sędziowie w ostatnich 13 meczach w Lidze Mistrzów aż trzynaście razy nie odgwizdali ewidentnych rzutów karnych, w tym także w spotkaniu z Bayernem po zagraniu piłki ręką przez Marcelo.
Lewandowski na Santiago Bernabeu nie przejdzie, bo w zespole „Królewskich” na jego pozycji gra obecnie będący w tym samym wieku Francuz Karim Benzema, strzelec obu goli w rewanżowym spotkaniu z Bayernem. Zaangażowanie z jakim inni zawodnicy Realu wspierali francuskiego napastnika przy jednoczesnym brutalnym pacyfikowaniu ofensywnych poczynań Lewandowskiego jest ich dobitną odpowiedzią na medialne spekulacje o rzekomo planowanej latem przez Real i Bayern wymianie tych graczy. „Królewscy” bez wątpienia w letnim oknie transferowym poszaleją, bo przed rokiem szefowie klubu trzymali się za kieszenie i Real mniej wydał na nowych graczy niż jego finałowy przeciwnik w Lidze Mistrzów.
Trener The Reds Juergen Klopp wydał na budzący dzisiaj zachwyt ofensywny tercet Mohamed Salah – Robert Firmino – Sadio Mane 105 mln funtów, czyli mniej więcej tyle, ile Liverpool zarobił na sprzedaży do Barcelony Brazylijczyka Philippe Coutinho. Niemiecki szkoleniowiec miał nosa, bo stworzony przez niego egipsko-brazylijsko-senegalski atak w drodze do finału Ligi Mistrzów strzelił 29 goli, poprawiając o jedno trafienie rekord ustanowiony w sezonie 2013-2014 przez tercet Realu Gareth Bale – Karim Benzema – Crystiano Ronaldo. Starcie starych mistrzów z nowymi będzie bez wątpienia wielkim wydarzeniem finału.

Poprzedni

Dziewiętnasty triumf Legii w PP

Następny

Śmierć w Afganistanie

Zostaw komentarz