22 listopada 2024
trybunna-logo

Lewandowski zgasił Erlinga Haalanda

Piłkarskim wydarzeniem weekendu w Niemczech był sobotni mecz na szczycie Bundesligi, czyli starcie lidera Bayernu Monachium z wiceliderem Borussią Dortmund. Dodatkowym smaczkiem tej potyczki był bezpośredni pojedynek pięciokrotnego króla strzelców niemieckiej ekstraklasy Roberta Lewandowskiego z aspirującym do zdetronizowania go 20-letnim asem ekipy BVB, Norwegiem Erlingiem Haalandem.

Przyszłość Haalanda niemal wszyscy futbolowi eksperci malują w barwach Realu Madryt. Przed sobotnim starciem Borussii Dortmund z Bayernem Monachium pojawiły się wieści, że agent norweskiego napastnika, Mino Raiola, zawarł porozumienie z szefami klubu z Dortmundu, że jego podopieczny nie odejdzie do czerwca 2022 roku, ale po tym terminie nie będą robić mu przeszkód w transferze do Realu Madryt. Tylko pod tym warunkiem Haaland w styczniu tego roku zamiast do Manchesteru United trafił z RB Salzburg do Borussii Dortmund za skromną w sumie kwotę 20 mln euro. Po czasie wyszło jednak na jaw, że do tych 20 milionów trzeba doliczyć kolejne 23 miliony euro dla dwóch „pośredników transakcyjnych” – z tej kwoty osiem „baniek” otrzymał ojciec Haalanda, a piętnaście skasował sam Raiola. Nic dziwnego, że Real Madryt, dla którego Haaland jest transferowym celem na przyszłość, dogaduje się w tej sprawie właśnie z nimi.
Na razie Haaland ma ważny kontrakt z Borussii Dortmund jeszcze do czerwca 2024 roku, ale szefowie tego klubu mają świadomość, że nie zdołają tak długo utrzymać Haalanda w swoich szeregach z tego samego powodu, z jakiego wiele lat temu nie utrzymali Roberta Lewandowskiego – po prostu nie są w stanie zaoferować graczom tej klasy odpowiednich zarobków. Nie chcą jednak w przypadku Norwega popełnić błędu, jaki przydarzyły im się w przypadku Polaka, którego puścili za darmo i to jeszcze do największego konkurenta, czyli Bayernu Monachium. A bawarski potentat też już widzi Haalanda w swoich barwach jako następcę Lewandowskiego i niewykluczone, że także tym razem ogra w tej transferowej rozgrywce zarówno działaczy BVB, jak i „Królewskich”.
Sądząc po tym, co norweski piłkarz demonstruje na boisku już teraz, jego ewentualny transfer z pewnością będzie należał do rekordowych. Norweg od stycznia tego roku w 28 występach w barwach Borussii zdobył 26 bramek i zaliczył sześć asyst, więc jeśli utrzyma taką skuteczność, odejdzie z Borussii za grubo powyżej sto milionów euro. Ale musi w Bundeslidze zdetronizować Lewandowskiego i wygrać z nim wyścig po koronę króla strzelców. W poprzednim sezonie Norweg we wszystkich rozgrywkach oglądał plecy polskiego napastnika, bo „Lewy” był królem strzelców nie tylko Bundesligi i Pucharu Niemiec, lecz także w Lidze Mistrzów, trzeba jednak pamiętać, że Norweg trafił do Borussii z RB Salzburg w przerwie zimowej i tak naprawdę to miał tylko na rywalizację z Polakiem, pomijając Ligę Mistrzów, tylko rundę wiosenną. Ten sezon obaj zaczęli już jednak z tego samego pułapu, ale do sobotniego „Der Klassiker” po sześciu kolejkach górą był Lewandowski, który w pięciu występach w Bundeslidze strzelił 10 goli, dwa razy więcej niż jego norweski konkurent mający na koncie także pięć rozegranych spotkań.
Kapitan reprezentacji Polski w sobotnim meczu rozegranym na dobrze sobie znanym stadionie Signal Iduna Park zagrał jednak wybornie i w swoim 13 występie przeciwko Borussii (który jednocześnie był też jego trzechsetnym występem w barwach Bayernu Monachium) strzelił 17. gola ekipie BVB, ale gdyby sędziowie nie byli aż tak przesadnie drobiazgowi, zakończyłby ten mecz z hat-trickiem. Niestety, nie uznano mu dwóch trafień i bawarska jedenastka zwyciężyła tylko 3:2, a oprócz „Lewego” gole dla Bayernu strzelili jeszcze David Alaba z rzutu wolnego i Leroy Sane. I chociaż Haaland także zdobył bramkę (drugą dla BVB zdobył Marco Reus), to jednak zdecydowanie lepiej w tym spotkaniu od niego wypadł Lewandowski. Niemieckie media nie miały pod tym względem żadnych wątpliwości i z uznaniem podkreślały, że w meczu numer 300 w koszulce Bayernu Polak zdobył w sobotę 259 bramkę. Tygodnik „Kicker” w swojej relacji zauważył, że żaden inny piłkarz w historii Bundesligi nie strzelał tak często w spotkaniach ze swoimi byłymi drużynami jak robi to Lewandowski w meczach z Borussią Dortmund. Sam „Lewy” skomentował natomiast swój występ w mediach społecznościowych lakonicznie: „Klasyczna bitwa, wielkie zwycięstwo, jesteśmy na szczycie”. Wypada jednak zauważyć, że Bayern w obecnym sezonie jest niesamowicie skuteczny na wyjazdach. Ekipa trenera Hansiego Flicka fatalnie zaczęła, bo od porażki w 2. kolejce Bundesligi z Hoffenheim 1:4, ale potem wygrała w Lidze Mistrzów z Lokomotiwem Moskwa 2:1 i RB Salzburg 6:2 oraz w Bundeslidze z Arminią Bielefeld 4:1, z FC Koeln 2:1 i teraz z Borussią Dortmund, a jeszcze trzeba doliczyć wygrany 3:0 mecz wyjazdowy w Pucharze Niemiec z Dueren. A na swoim stadionie mistrzowie Niemiec są jak na razie niepokonani – wygrali w Lidze Mistrzów z Atletico Madryt 4:0, a w Bundeslidze z Schalke 8:0, Herthą Berlin 4:3 i Eintrachtem Frankfurt 5:0. Bayern po siedmiu kolejkach z 18. punktami na koncie jest liderem Bundesligi, za nim plasują się RB Lipsk (16 pkt) i Borussia Dortmund (15 pkt). Lewandowski z 11 trafieniami oczywiście nadal jest liderem klasyfikacji strzelców niemieckiej ekstraklasy, a Haaland z sześcioma golami jest drugi na spółkę z Andrejem Kramaricem z Hoffenheim.
W 7. kolejce z polskich piłkarzy wyróżnił się nie tylko Lewandowski. Wreszcie po 147 dniach przerwy gola dla Herthy Berlin strzelił Krzysztof Piątek. Dubler „Lewego” w reprezentacji Polski zaczął wyjazdowy mecz z Augsburgiem (3:0) na ławce rezerwowych, co nie było już żadną sensacją, bo w tym sezonie zaczynał w tej roli już piąte spotkanie ligowe z rzędu. Trener Herthy Bruno Labbadia większym zaufaniem obdarza sprowadzonego latem z FC Koeln 27-letniego Kolumbijczyka Jhona Cordobę. Ale w sobotę kolumbijski napastnik doznał poważnej kontuzji i już w przerwie Labbadia chcąc nie chcąc musiał wystawić do gry polskiego napastnika. Tym razem jednak nie miał powodów do narzekania, bo Piątek najpierw zaliczył asystę przy golu Dodiego Lukebakio na 2:0, a w 85. minucie sam zdobył trzecią bramkę. Nasz piłkarz czekał na to trafienie od 13 czerwca tego roku. Może teraz poprawi te niekorzystne dla niego meczowe statystyki, bo Cordoba został wyłączony z gry przez kontuzję do końca roku.
Inni polscy piłkarze występujący w Bundeslidze nie mieli tak udanego weekendu. Grający w zespole Augsburga Łukasz Gikiewicz i pozyskany tego lata z Lecha Poznań obrońca Robert Gumny nie wypadli źle, ale ich zespół przegrał z Herthą 0:3 i zjechał do dolnej połówki ligowej tabeli. Jeszcze mniej powodów do zadowolenia mieli na pewno Łukasz Piszczek, który cały mecz z Bayernem przesiedział na ławce rezerwowych Borussii Dortmund, podobnie jak Marcin Kamiński w zespole VfB Stuttgart w zremisowanym u siebie 2:2 spotkaniu z Eintrachtem Frankfurt.

Poprzedni

48 godzin sport

Następny

Kubot i Melo zagrają w ATP Finals 2020

Zostaw komentarz