22 listopada 2024
trybunna-logo

Legii grozi degradacja

Legii Warszawa przegrała z Górnikiem Zabrze 2:3, notując 10. ligową porażkę, a siódmą z rzędu. Takiej fatalnej serii „Wojskowi” nie notowali od 85 lat. Zdobyli dotąd zaledwie 9 punktów i zajmują przedostatnią lokatę. Na obronę mistrzowskiego tytułu nie mają już szans, a całkiem możliwe, że wiosną przyjdzie im walczyć o uniknięcie spadku do niższej ligi.

Fatalne wyniki zespołu Legii w krajowych rozgrywkach są zagadką, bo przecież ten sam zespół przebił się w kwalifikacjach europejskich pucharów do Ligi Europy i w fazie grupowej tych rozgrywek potrafił pokonać bogatsze i mocniejsze kadrowo drużyny Spartaka Moskwa i Leicester City. „Wojskowi” po raz ostatni przegrali siedem meczów z rzędu w rodzimej ekstraklasie w 1936 roku. Nasza najwyższa liga liczyła wtedy 10 zespołów i grała w systemie wiosna-jesień, a na czarną serię złożyły się porażki z ŁKS Łódź 1:2, Dębem Katowice 1:2, Wartą Poznań 1:5, Garbarnią Kraków 2:6, Warszawianką 1:2, Pogonią Lwów 2:4 i Ruchem Hajduki Wielkie 1:6. Legioniści wstali na chwilę z kolan wygrywając 2:0 ze Śląskiem Świętochłowice, ale potem przegrali dwa ostatnie spotkania w sezonie, z ŁKS-em 1:3 i Wisłą Kraków 2:3 i kończąc rozgrywki na ostatnim miejscu spadli oczywiście z hukiem do niższej ligi. I do wybuchu II Wojny Światowej do klubowej elity już wrócić nie zdołali.
Będzie powtórka z historii?
Czy historia może się powtórzyć, oczywiście tylko w wymiarze sportowym? Niestety, wykluczyć takiego czarnego scenariusza dla Legii w tej chwili nie można. Przekonał o tym choćby niedzielny mecz z Górnikiem Zabrze, zespołem bynajmniej nie należącym do ligowej czołówki. Do przerwy zabrzanie mieli mecz pod kontrolą i pewnie prowadzili 2:0 po golach Erika Janży i pierwszym trafieniu w polskiej ekstraklasie Lukasa Podolskiego. Legioniści po zmianie stron w dwie minuty zdołali co prawda doprowadzić do wyrównania, po bramkarz Mateusza Wieteski i Ernesta Muciego, lecz nie potrafili nawet utrzymać tego wyniku. Zabrzanie zwycięskiego gola strzelili w doliczonym czasie gry. Wprowadzony do gry w 67. minucie Krzysztof Kubica pokonał bramkarza dwukrotnie, ale pierwszej bramki arbiter mu nie uznał dopatrując się, zresztą jak najbardziej słusznie, pozycji spalonej.
Co się odwlecze, to nie uciecze. Ten sam piłkarz w ostatniej akcji meczu, rozegranej w szóstej minucie doliczonego czasu gry, efektownym strzałem głową pokonał bramkarza Legii Cezarego Misztę.
Legia ma na koncie tylko trzy zwycięstwa – z Wisłą Płock 1:0, Wartą Poznań 2:0 i Górnikiem Łęczna 3:1. Z dziewięcioma punktami na koncie „Wojskowi” zajmują 17. lokatę w tabeli, mając w strefie spadkowej za plecami drużynę z Łęcznej, a przed sobą Wartę. Pierwszym zespołem na miejscu nie zagrożonym degradacją jest 14. w stawce 18 zespołów ekipa Bruk-Betu Nieciecza, z którą legioniści mają 22 grudnia rozegrać zaległe spotkanie. I kto wie, czy nie będzie to mecz o „sześć punktów”. Dramatyzm sytuacji w jakiej stołeczny klub się znalazł najlepiej obrazuje fakt, że także drugi zaległy mecz, z Zagłębiem Lubin, także będzie walka o „sześć punktów”, albowiem „Miedziowi” wraz z Wisłą Kraków zajmują lokaty w dolnej połówce ligowej tabeli, ale mają w tej chwili osiem punktów przewagi nad Legią. I na pewno staną na uszach, żeby tę przewagę utrzymać. Swoje rachunki z legionistami mają też Jagiellonia Białystok i Cracovia, a Wisła Płock i Radomiak, chociaż tak samo jak Legia reprezentują Mazowsze, z powodów choćby czysto ambicjonalnych będą chciały z nią wygrać.
Ta wyliczanka pokazuje, że „Wojskowych” w lidze czekają potyczki z przeciwnikami mającymi w nosie otwarty futbol i piękna grę, więc o punkty w starciach z nimi będzie równie trudno, jak w spotkaniu z Górnikiem Zabrze.
Tym bardziej, że wypraktykowany w poprzednich latach przez właściciela klubu Dariusza Mioduskiego manewr ze zmianą trenera tym razem nie przyniósł powodzenia. Gdy we wrześniu 2020 roku Czesław Michniewicz przejął stery po Aleksandarze Vukovicu, niemal z miejsca zespół zaczął wygrywać i ostatecznie zdobył mistrzowski tytuł. Zastępujący zwolnionego Michniewicz Marek Gołębiewski od początku był „opcją tymczasową”, co ewidentnie nie pomaga mu w opanowaniu kryzysu. Pod jego wodzą legioniści z trudem wygrali 1:0 w Pucharze Polski z trzecioligowym Świtem Skolwin Szczecin, ale w ekstraklasie polegli 0:2 z Pogonią Szczecin, 1:3 ze Stalą Mielec i teraz 2:3 z Górnikiem Zabrze.
A w czwartek czeka ich wyjazdowa potyczka z Leicester City w Lidze Narodów. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji nikt już nie śmieje się z sugestii, że Legia może w tym sezonie spaść z ekstraklasy. Historia futbolu notuje wiele podobnych spektakularnych klęsk.
Oczywiście do końca sezonu pozostało jeszcze wiele kolejek i mnóstwo punktów do zdobycia, ale w stołecznym klubie atmosfera jest dzisiaj bardzo gorąca, a to nie sprzyja podejmowaniu racjonalnych decyzji.
W mediach nie cichną więc spekulacje o kolejnej zmianie szkoleniowca. W niedzielę furorę zrobiła plotka, że właściciel Legii doszedł do porozumienia z obecnym trenerem Rakowa Częstochowa Markiem Papszunem i że będzie chciał go ściągnąć na Łazienkowska już w przerwie zimowej.
Chcieliby Papszuna na ratunek
To nie jest niewykonalne, chociaż Papszun ma kontrakt z Rakowem do końca tego sezonu, bo kontrakty można przecież wykupić. O ile rzecz jasna druga strona wyrazi na to zgodę, a w tym przypadku drug ą stroną nie jest jednak trener Papszun, tylko częstochowski klub, którego właścicielem jest Michał Świerczewski, biznesmen z tej samej półki co Mioduski, zatem niekoniecznie zainteresowany takim handlem.
I nie omieszkał dać temu wyraz za pośrednictwem Twittera. „Spokojnie. Tutaj naprawdę nic o nas bez nas” – napisał Świerczewski, a prezes Rakowa Wojciech Cygan powielił tylko jego słowa i od siebie dopisał: „I niech to wystarczy za komentarz”. Głowę w piasek schował za to Papszun, bo pytany o to po przegranym przez Raków 0:1 meczu z Cracovią odpowiedział enigmatycznie: „Na tę chwilę jestem trenerem Rakowa i myślę o kolejnych spotkaniach, a także planuję okresy przygotowawcze dla drużyny, również letni. Po prostu pracuję tak, jakbym miał być w Rakowie przez kolejne lata. Natomiast nie wiem co przyniesie przyszłość. Na tym etapie nic nie jest wykluczone. Kontrakt wygasa mi w czerwcu, różne rzeczy mogą się wydarzyć. Zobaczymy, co życie przyniesie” – mówił Papszun w wypowiedziach dla mediów.
I życie może mu przynieść fajniejsze wyzwanie niż ratowanie Legii przed spadkiem z ekstraklasy. Jeśli Paulo Sousa nie wprowadzi reprezentacji do finałów mistrzostw świata w Katarze, od kwietnia do wzięcia będzie posada selekcjonera biało-czerwonych. A szanse Papszuna na jej objęcie ponoć wciąż rosną.
A co do Legii, to nie jest to najlepsze miejsce do pracy dla szkoleniowców. Stołeczny klub zmienia ostatnio trenerów średnio co pół roku, a po każdym sezonie wymienia co najmniej połowę kadry. W takich warunkach nie da się zbudować zespołu zdolnego do gry na wysokim poziomie i zwyciężania na wszystkich piłkarskich frontach.

Poprzedni

Wyniki 15. kolejki PKO Ekstraklasy

Następny

Golden Player dla Lewego