25 listopada 2024
trybunna-logo

Igrzyska w Tokio jak ostatni bastion

Maskotki igrzysk niezmiennie zapraszają na imprezę do Tokio

Epidemia koronawirusa sparaliżowała światowy sport. Zaplanowane na pierwszą połowę roku wielkie imprezy, z mistrzostwami świata włącznie, bezceremonialnie się odwołuje. Ostatnim bastionem, który jeszcze się broni, są letnie igrzyska olimpijskie w Tokio. Japończycy na razie nie odpuszczają i chcą je rozpocząć zgodnie z planem 24 lipca.

Opór ze strony gospodarzy olimpiady jest zrozumiały. Na kilka miesięcy przed rozpoczęciem igrzysk podali koszty jakie ponieśli przy organizacji tej największej sportowej imprezy na świecie. Oficjalna kwota to 12,6 mld dolarów amerykańskich, ale Japońska Narodowa Rada Audytu wyliczyła, że faktycznie igrzyska będą kosztowały Kraj Kwitnącej Wiśni blisko 28 mld dolarów. W raporcie tej instytucji kontrolnej uwzględniono dodatkowo kwotę 9,7 mld dolarów, pominiętą w wyliczenia organizatorów igrzysk, a są to pieniądze wydane na rozbudowę infrastruktury oraz kolejne 7,4 mld dolarów wydatkowane w związku z igrzyskami z miejskiego budżetu Tokio.
Kontrowersje w szacowaniu wydatków na igrzyska pojawiają się w Japonii praktycznie od momentu, gdy przyznano jej organizację imprezy. W przedstawionym w 2013 roku wniosku aplikacyjnym do MKOl preliminarz budżetowy zakładał koszty na poziomie 7,5 mld dolarów, obecna wersja jest już prawie dwukrotnie wyższa. Inna sprawa, że nie jest to jakiś wyjątek. Każde igrzyska zawsze kosztują więcej, niż podawano w aplikacjach. W Londynie (2012) początkowa kwota 6,5 mld dolarów urosła ostatecznie do 19 mld dolarów.
Szacowanie kosztów igrzysk to sprawa skomplikowana, bo dużo zależy od tego, kto szacuje wydatki i co do nich wlicza. A że Japończycy potrzebują teraz mocnych argumentów przeciwko odwołaniu igrzysk, wrzucili do tego worka co się dało i tak rozdmuchali swoje koszty do budzącej należny respekt blisko trzydziestomiliardowej kwoty.
Ich determinacja może jednak nie wystarczyć, bo epidemia koronawirusa wciąż się rozszerza. Co prawda 12 marca w starożytnej Olimpii odbyła się ceremonia wzniecenia olimpijskiego ognia, ale gdy następnego dnia sztafeta z olimpijską pochodnią dobiegła do Sparty, przywitał ją tłum widzów. I z tego powodu, w obawie przed koronawirusem, Grecki Komitet Olimpijski postanowił wstrzymać tradycyjną podróż olimpijskiego ognia po Grecji. Wedle pierwotnego planu przez osiem dni sztafeta miała przebiec przez 31 miast. Olimpijski ogień będzie podtrzymywany i zgodnie z planem 19 marca zostanie przekazany japońskiej delegacji. Ceremonia ma się odbyć bez udziału publiczności. W Japonii pochodnia zacznie swoją wędrówkę w Fukushimie i wedle planów ma krążyć po kraju do 24 lipca, aż dotrze na stadion w Tokio na otwarcie igrzysk.
W miniony czwartek nieprzyjemną niespodziankę zrobił Japończykom prezydent USA Donald Trump, który publicznie zasugerował, żeby igrzyska przenieść na przyszły rok. Natychmiast zareagowała japońska minister ds. organizacji olimpiady Seiko Hashimoto, siedmiokrotna uczestniczka igrzysk (trzech letnich jako kolarka oraz czterech zimowych jako panczenistka), która stanowczo odrzuciła tę sugestię. „Międzynarodowy Komitet Olimpijski oraz komitet organizacyjny nie rozważają odwołania lub przełożenia igrzysk. One odbędą się w ustalonym terminie” – zapewniła minister Hashimoto.
W Japonii odnotowano do tej pory ponad 700 przypadków zachorowania na koronawirusa i 19 ofiar śmiertelnych. Nie jest to duża liczba uwzględniając bliskość tego kraju do Chin, głównego ogniska choroby, gdzie zachorowało ponad 80 tysięcy ludzi. Trzeba jednak pamiętać, że epidemia rozszerzyła się już na cały świat, a nie we wszystkich krajach władze radzą sobie równie sprawnie. Nie ulega więc wątpliwości, że zanim do Tokio zjadą sportowcy, kibice i dziennikarze, sytuacja musi zostać opanowana globalnie, a nie tylko w Japonii. Organizatorzy igrzysk wierzą, że do lata epidemia wirusa Covid-19 wygaśnie, dlatego jeszcze nie rozważają zmiany terminu.Ale nie mają już po swojej stronie pełnego wsparcia ze strony władz Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. „Jeśli Światowa Organizacja Zdrowia zarekomenduje odwołanie tegorocznych igrzysk olimpijskich, to tak się stanie. MKOl będzie słuchać zaleceń WHO” – zapowiedział przewodniczący MKOl Thomas Bach w wypowiedzi dla niemieckiej stacji telewizyjnej ARD.
Pewne w tej skomplikowanej sytuacji jest tylko to, że igrzyska nie zostaną odwołane, lecz tylko przeniesione na 2021 rok. Takie rozwiązanie może zostać zaakceptowane przez nabywców praw mediowych i sponsorów igrzysk. Pewnie gdy epidemia się skończy będą trochę marudzić i domagać się rekompensat, ale przynajmniej nie zerwą umów i w końcu zapłacą.

Poprzedni

Muszą ciąć kontrakty

Następny

Sala nie powinien lecieć

Zostaw komentarz