18 listopada 2024
trybunna-logo

Goli wciąż jak na lekarstwo

W pierwszych meczach fazy pucharowej mistrzostw Europy jedno trafienie w zupełności wystarczało do zwycięstwa i awansu do ćwierćfinału.

Hitowo zapowiadający się mecz Portugalczyków z Chorwatami, którzy z fazy grupowej wyszli opromienieni sławą pogromców broniących mistrzowskiego tytułu Hiszpanów, mocno rozczarował fanów futbolu. Drużyna Portugalii, choć ma w swoich szeregach Cristiano Ronaldo, w meczach grupowych zaprezentowała się fatalnie i znawcy futbolu nie dawali jej większych szans na przejście do następnej rundy. Zwłaszcza że trener chorwackiej reprezentacji Ante Czaczić zdecydował się na mecz z Portugalią wrócić do składu z pierwszych spotkań w turnieju. Do wyjściowej jedenastki wrócili zatem Domagoj Vida, Luka Modrić i Mario Mandżukić. Zmian w swoim zespole dokonał również selekcjoner Portugalczyków Fernando Santos, który posadził na ławce m.in. Ricardo Carvalho oraz Eliseu.
Mecz był nudny jak flaki w oleju. Chorwaci mieli przewagę, dłużej utrzymywali się przy piłce, ale dośrodkowania Rakiticia czy Marcelo Brozovicia nie docierały do celu W 67. minucie dogodną okazję do strzelenia gola miał Cristiano Ronaldo, który rozgrywał swój osiemnasty mecz w finałach mistrzostw Europy. Portugalczyk przyjął piłkę w chorwackim polu karnym, ale zanim zdążył coś sensownego z nią zrobić, Vida wybił piłkę poza szesnastkę. I tak mniej więcej do 90 minuty ten mecz wyglądał.
W 97. minucie dogrywki przed życiową szansą stanął Nikola Kalinić, który zmienił Mandżukicia, ale zmarnował okazję do zdobycia bramki. Potem jeszcze Periszić trafił w słupek portugalskiej bramki, ale wtedy wreszcie popisał się Ronaldo, po strzale którego chorwacki bramkarz Danijel Subaszić pewnie przeszedłby do legendy, gdyby nie to, że odbita przez niego jakimś cudem piłka trafiła do Ricardo Quaresmy i ten głową wpakował ją do siatki. Były to jedyne celne strzały na bramkę w całym meczu. Ponieważ Chorwaci nie mieli już sił, mecz zakończył się ich porażką 0:1.
Równie nudny był mecz szumnie nazwany „małymi derbami Wielkiej Brytanii”, czyli potyczka Walii z Irlandią Północną. Reprezentacja Walii dopiero drugi raz startuje w wielkim piłkarskim turnieju. Wcześniej miało to miejsce w mistrzostwach świata w 1958 roku. Wtedy Walijczycy dostali do ćwierćfinału i teraz zespół prowadzony przez Chrisa Colemana dorównał legendarnym poprzednikom.
Zespół Irlandii Północnej przez ponad godzinę szarpał zawzięcie linie defensywne Walijczyków, ale ta ofensywna gra była kosztowna. W 75. minucie Aaron Ramsey zagrał do Garetha Bale’a, a ten świetnie zacentrował w pole karne, a tam spanikowany obrońca rywali Gareth McAuley niefortunnie wpakował piłkę do własnej bramki. Walijczycy już do końca kontrolowali przebieg gry i oszczędzali siły na mecz ćwierćfinałowy, w którym zagrają z przeciwnikiem znacznie bardziej wymagającym (Węgry lub Belgia).

Poprzedni

Superliga na gazie

Następny

Szczęście sprzyja lepszym