23 listopada 2024
trybunna-logo

FIFA chce poskromić agentów

Reprezentujący interesy Garetha Bale’a Brytyjczyk Jonathan Barnett jest obecnie najlepiej zarabiającym agentem piłkarskim

Kto dzisiaj, pod koniec drugiej dekady XXI wieku, naprawdę rządzi piłką nożną? Na pewno nie właściciele klubów, czego dowodzą porażka Aurelio de Laurentiisa w konflikcie z piłkarzami SSC Napoli, problemy Realu Madryt z Garethem Bale’em czy Paris Saint-Germain z Neymarem. To w takim razie kto? Zawodnicy? Też nie, bo oni w ostatnich latach stali się jedynie narzędziami w rękach prowadzących ich interesy menedżerów. I chyba właśnie ta grupa ludzi działająca pod szyldem agentów piłkarskich, ma obecnie najwięcej do powiedzenia w tym sporcie, notuje też największy wzrost zarobków. Wedle danych FIFA tylko w 2019 roku z prowizji od transferów do kieszeni pośredników trafiło ponad 650 mln dolarów.

Działacze Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej (FIFA) już od jakiegoś czasu z niepokojem przyglądają się rosnącemu znaczeniu agentów piłkarskich. W opublikowanym niedawno raporcie światowa federacja zobrazowała skalę problemu. Tylko w tym roku przeprowadzono około 17 tysięcy piłkarskich transferów, z czego w jedną czwartą z nich zaangażowany był przynajmniej jeden pośrednik. Z tytułu prowizji kluby wypłaciły agentom w sumie 653,9 mln dolarów.

Transferowa szara strefa

To o prawie 20 procent więcej niż rok wcześniej. Warto jednak zauważyć, że lwią część tej kwoty zapłaciły kluby z Włoch, Anglii, Niemiec, Portugalii, Hiszpanii i Francji. Zdumiewa zwłaszcza obecność w tym gronie Portugalii, bo kluby z tego kraju chcąc dotrzymać kroku europejskim potentatom musiały przeznaczyć dla pośredników prawie połowę kwot przeznaczonych na transfery nowych zawodników.

Warto też podkreślić, że FIFA w swoim raporcie nie uwzględniła prowizji wypłaconych agentom przy transferach piłkarzy między zespołami w krajowej lidze.

Handel piłkarzami jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku był domeną działaczy klubowych, którzy dochodzili do porozumienia także bezpośrednio z zainteresowanym zawodnikiem. Gdy jednak wraz z dynamicznym rozwojem rynku praw telewizyjnych i sportowego sponsoringu zaczęły szeroką strugą płynąć gigantyczne pieniądze, coraz więcej osób chciało zaczerpnąć coś dla siebie, ale większość nie mogła tego zrobić w transparentny sposób. Agenci piłkarscy jako zewnętrzny podmiot stwarzali tym ludziom możliwość zarabiania „na boku”. Zasada była prosta i bynajmniej nie nowa – właściciel klubu przeznaczał określoną kwotę na zakup nowych zawodników i dawał wolną rękę klubowym działaczom w ich dysponowaniu, a oni tym chętniej godzili się na coraz większe prowizje dla pośredników, im więcej mieli z tego dla siebie. Na rodzącym się nowym rynku agentów zyskiwali na znaczeniu ci, którzy dzielili się pieniędzmi. Na ich listach płac zaczęli pojawiać się nie tylko wpływowi działacze, klubowi i zatrudnieni w strukturach piłkarskich federacji, lecz także dyrektorzy sportowi, trenerzy, a nawet członkowie najbliższej rodziny zawodników.

FIFA jeszcze na początku lat 90. próbowała przejąć kontrole nad instytucją agentów, wprowadzając płatne licencje, na które stać było tylko nielicznych. Z czasem jednak coraz bardziej liberalizowała dostęp do tej profesji, aż w 2015 roku zniosła praktycznie wszelkie ograniczenia. Nic dziwnego, że liczba piłkarskich pośredników wzrosła lawinowo i ich liczba dawno już przekroczyła granice zdrowego rozsądku.

Zarabiają za dużo pieniędzy

Wśród tej ogromnej rzeszy agentów pływa jednak całkiem spore stado rekinów tego biznesu, wśród których aktualnie numerem 1 jest Brytyjczyk Jonathan Barnett, reprezentujący interesy walijskiego skrzydłowego Realu Madryt Garetha Bale’a. Według magazynu „Forbes” wartość kontraktów sportowych zawartych przez Barnetta wyniosła blisko 1,2 miliarda euro, z czego on sam zarobił na prowizjach 114,8 mln euro i zdetronizował królującego w ostatnich latach Portugalczyka Jorge Mendesa, wieloletniego agenta Cristiano Ronaldo. „Forbes” szacuje wartość kontraktów zawartych przez Mendesa na 1,08 mld euro, a jego prowizje na 105,8 mln euro.

Znaczącą postacią w tym fachu jest też Włoch Mino Raiola. Wedle informacji ujawnionych przez Football Leaks wspomniany Mino Raiola na przenosinach Paula Pogby do Manchesteru United (angielski klub zapłacił za niego 105 mln euro) faktycznie zarobił aż 40 mln euro, bo do tego, co wyszarpał od uczestniczących w transferze klubów, swoją prowizję odebrał też od francuskiego piłkarza, w sumie zatem dostał pieniądze od trzech stron biorących udział w transakcji. Wedle przepisów FIFA nie było to legalne, ale prawnicy Raioli, nie trzeba chyba dodawać, że najlepsi z najlepszych, wybronili go bez trudu z wszelkich zarzutów. FIFA podaje, że w latach 2014-2018 agenci zarobili przy transferach ponad dwa miliardy dolarów.

Regulacja przez kontrolę

Nic dziwnego, że w najwyższych kręgach władz światowej federacji pojawiły się aspiracje, żeby położyć rękę na tych niemałych już przecież nawet dla nich pieniądzach. Zaczęli od uchwalenia przepisów nakładających limity, które mają wejść w życie od 2021 roku. Wedle nich prowizja dla agenta nie będzie mogła wynosić więcej jak sześć procent całości wynagrodzenia zakontraktowanego piłkarza. Aby lepiej kontrolować przestrzeganie tej zasady, wszystkie pieniądze należne z tytułu prowizji najpierw będą trafiały na konto FIFA, kontrolowane przez powołaną do jego nadzoru tzw. izbę kompensacji, skąd po wersyfikacji będą dopiero przekazywane na konta wskazane przez agentów. To ma ukrócić proceder pobierania przez nich opłat z kilku źródeł.

FIFA chce również przywrócić obowiązkowe licencje dla agentów, które zniesiono przed czterema laty. FIFA chce również przywrócić obowiązkowe licencje dla agentów, które zniesiono przed czterema laty oraz egzaminy dla menadżerów. Ta regulacja nie spodoba się też piłkarzom, bo do tej pory swoim agentem mogli zrobić kogoś z najbliższej rodziny lub znajomych. Wystarczyło zarejestrować się w systemie i wykupić ubezpieczenie. Menedżerom piłkarzy nikt nie wyznaczał limitów prowizji za współpracę z klubami i graczami. Teraz będą mieli z tym gorzej, ale rekinom tego biznesu śmierć z głodu z pewnością nie zagrozi.

 

Poprzedni

„Zło dobrem zwyciężaj”

Następny

Kolarze CCC chcą zaszaleć w nowym sezonie

Zostaw komentarz