19 listopada 2024
trybunna-logo

Dorównała Steffi Graf

Na wimbledońskiej trawie nie doszło do powtórki z finału Australian Open. W meczu Sereny Williams z Angelique Kerber tym razem lepsza okazała się liderka rankingu WTA.

Amerykańska tenisistka ma jedno marzenie, którego nie potrafi jak na razie spełnić – bardzo chce zdobyć tzw. kalendarzowego Wielkiego Szlema, czyli w jednym roku wygrać wszystkie cztery wielkoszlemowe turnieje: Australian Open, French Open, Wimbledon i US Open. W ubiegłym roku była już bardzo blisko osiągnięcia tego celu, wygrała w Melbourne, Paryżu i Londynie, ale w Nowym Jorku sensacyjnie przegrała w półfinale z Włoszką Robertą Vinci. W obecnym sezonie natomiast jej plany zniweczyła już na australijskich kortach Angelique Kerber, dla której był to pierwszy wielkoszlemowy triumf.
Serena Williams fatalnie zniosła to kolejne niepowodzenie, ale szybko wytyczyła sobie na ten rok cel zastępczy. Postanowiła otóż pobić należący do legendarnej niemieckiej tenisistki Steffi Graf rekord zwycięstw w turniejach Wielkiego Szlema, która ma ich na koncie 22. Amerykanka była bliska dogonienia Niemki już w Paryżu, ale w finale French Open pokonała ją Hiszpanka Garbine Muguruza. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Skoro nie powiodło się na ziemnych kortach im. Rolanda Garrosa w Paryżu, to musiało się udać na trawiastych kortach All England Club w Londynie, gdzie Serena wygrywała już wcześniej sześciokrotnie – w 2002, 2003, 2009, 2010, 2012 (pokonała w finale Agnieszkę Radwańską) i w 2015. W tegorocznej edycji liderka światowej listy w drodze do finału pokonała Szwajcarkę Amrę Sadiković 6:2, 6:4, rodaczkę Christinę McHale 6:7, 6:2, 6:4, Niemkę Annikę Beck (Niemcy) 6:3, 6:0, a następnie trzy Rosjanki – Swietłanę Kuzniecową 7:5, 6:0, Anastazję Pawluczenkową 6:4, 6:4 i w półfinale Jelenę Wiesninę 6:2, 6:0. Ostatnią przeszkodą była Kerber, dla której był to pierwszy występ w finale Wimbledonu i drugi w finale wielkoszlemowego turnieju. Reprezentantka Niemiec tym razem nie sprostała utytułowanej rywalce i przegrała z nią 5:7, 3:6.
Mieszkająca na co dzień w Puszczykowie „Angie” wcześniej jednak sprawiła psikusa klanowi Williams, bo w półfinale pokonała 6:4, 6:4 starszą z sióstr, Venus, przez co nie dopuściła do pierwszego od wielu lat wielkoszlemowego finału z ich udziałem. Siostrzyczki były tym faktem niepocieszone, ale jeszcze w sobotę powetowały to sobie wygrywając wspólnie finał gry podwójnej, w którym pokonały Węgierkę Timeę Babos i grającą z nią w parze reprezentantkę Kazachstanu Jarosławą Szwedową 6:3, 6:4.
Tak więc Serena Williams dorównała w liczbie wielkoszlemowych triumfów rekordzistce wszech czasów Steffi Graf, ale jeszcze w tym roku może objąć w tej klasyfikacji prowadzenie. Musi tylko zwyciężyć we wrześniu na twardych kortach Flushing Meadows w Nowym Jorku. Ma zatem cel, który da jej odpowiednią motywację, więc powinna tam bez problemu wygrać.
W rywalizacji panów największą sensacją tegorocznego Wimbledonu była porażka lidera rankingu ATP Novaka Djokovicia już w trzeciej rundzie, ale kto wie czy z nie większym żalem fani tenisa przyjęli półfinałową porażkę Rogera Federera z Kanadyjczykiem Milosem Raonicem 3:6, 7:6, 6:4, 5:7, 3:6. „Maestro” w ćwierćfinale wygrał swój 307. mecz w turniejach wielkiego Szlema i pod tym względem został rekordzistą wszech czasów. Niestety, w starciu z Raonicem Szwajcar miał problemy zdrowotne i musiał korzystać z pomocy fizjoterapeuty, co zapewne przyczyniło się do jego słabszej gry w dwóch ostatnich partiach. Kibice byli niepocieszeni, bo liczyli na wielki finał z udziałem Federera i ulubieńca Wielkiej Brytanii Andy’ego Murray’a. Szkocki tenisista, który ma już na koncie triumf na wimbledońskiej trawie w 2013 roku, w tym roku przegrał finałowe potyczki w Australian Open i French Open, obje z Djokoviciem, ale w Londynie Serb nie mógł mu już stanąć na drodze.
Mógł to zrobić niżej notowany w rankingu ATP Kanadyjczyk, ale w Wielkiej Brytanii nikt takiego scenariusza przed niedzielną potyczką tych tenisistów nawet nie zakładał (finał Wimbledonu zakończył się po zamknięciu wydania).

Poprzedni

Dla UEFA liczy się tylko kasa

Następny

Medalowy deszczyk