W Polsce panuje dzisiaj powszechne przekonanie, że reprezentacja Polski odniosła w mistrzostwach Europy wielki sukces, a Adam Nawałka jest wielkim trenerem. Prezes PZPN Zbigniew Boniek nie miał więc wyboru i musiał podpisać z nim nowy kontrakt.
Z tym brakiem wyboru przy podjęciu decyzji przez Bońka to oczywiście żart. Prezes PZPN nie miał przecież najmniejszego powodu żeby sprzeciwiać się woli narodu, który uznał Nawałkę za swojego bohatera. No i nie po tym jak selekcjoner ogłosił, że pozostanie na stanowisku tylko wtedy, gdy Boniek pozostanie prezesem. Negocjacje były więc krótkie i zakończyły się podpisaniem nowego kontraktu. PZPN nie omieszkał się tym pochwalić i stąd wiemy, że Nawałka na mocy nowej umowy będzie prowadził reprezentację do końca eliminacji mistrzostw świata w 2018 roku, a jeśli zespół pod jego wodzą zakwalifikuje się do mundialu w Rosji, kontrakt automatycznie zostanie przedłużony do zakończenia turnieju. Nie ma tu zatem nic nowego, bo na takich warunkach zawierano też umowy z poprzednikami Nawałki.
Pieniądze były, pieniądze są
O finansach nie wspomniano ani słowem, więc jak zwykle w takich przypadkach w mediach zaroiło się od spekulacji. Ich autorzy nie żałowali selekcjonerowi pieniędzy sugerując, że w nowym kontrakcie dostał ich znacznie więcej niż miał w poprzednim. Tu i ówdzie pojawiły sie nawet sugestie, że prezes Boniek przystał na stuprocentową podwyżkę uposażenia Nawałki, co by oznaczało, że przez najbliższe dwa lata selekcjoner biało-czerwonych będzie miesięcznie inkasował około 160 tysięcy złotych.
Kwota dla szarego zjadacza chleba może wydać się szokująco wysoka, ale w światku futbolowych krezusów nie jest to wynagrodzenie przesadzone. Tyle samo zarabiali ponoć dwaj poprzednicy Nawałki na tym stanowisku, czyli Waldemar Fornalik i Franciszek Smuda, a były pryncypał obecnego selekcjonera, Holender Leo Beenhakker (Nawałka był przez pewien czas jego asystentem) nawet dwa razy więcej. Po ponad ćwierćwieczu królowania w naszym kraju kapitalistycznego systemu gospodarczego takie gigantyczne zarobki mało kogo już rażą, zwłaszcza w sporcie, a w futbolu w szczególności.
Wracając do kontraktu Nawałki trzeba jednak podkreślić konsekwencję Bońka, który przy ustalaniu warunków trzymał się zasady, że jeśli PZPN ma selekcjonerowi dużo płacić, to wyłącznie za wyniki. I podobnie jak miało to miejsce przy pierwszej umowie wpisał do kontraktu wysoką premię za awans do mistrzostw świata oraz jeszcze wyższą za ewentualne sukcesy na rosyjskich boiskach. Pewnie są to kwoty wyższe niż te za osiągnięcia we Francji, szacowane w spekulacjach na 600 tysięcy złotych ekstra premii.
Futbol to przede wszystkim biznes
Nawałka nie komentował tych kwot i swoim zwyczajem w skąpych wypowiedziach skupiał się na idei. „Dziękuję bardzo za okazane mi zaufanie. Wierzę w to, że następna batalia, która jest przed nami, czyli eliminacje do mistrzostw świata 2018, zostanie zakończona sukcesem. Wierzę w drużynę i w sztab szkoleniowy. Z pewnością przysporzymy jeszcze wiele radości naszym kibicom. Nie możemy się doczekać kolejnych meczów. Mistrzostwa Europy pokazały, że mamy jeszcze duże rezerwy. Bądźcie razem z nami i trzymajcie kciuki” – oznajmił w komunikacie skierowanym do kibiców. Być może chciał w ten sposób uciąć pogłoski, że jest kuszony przez konkurencję. I może dobrze, że jak na razie nie pojawiły się takie wieści, bo kibice biało-czerwonych mogliby poczuć się trochę oszukani. Ale prezes Boniek wyjawił w wypowiedzi dla jednego z internetowych portali, że z taką ewentualnością należy się poważnie liczyć. „Gdyby się okazało, że Adam dostałby propozycję poprowadzenia którejś z wielkich reprezentacji czy któregoś z wielkich klubów za gigantyczne pieniądze, jako pierwszy powiedziałbym mu, żeby korzystał z okazji. Trener też ma prawo do lepszych zarobków, gdy pojawi się taka opcja. Tak to wygląda: piłkarze przechodzą z jednego zespołu do innej drużyny nie dlatego, że ją kochają, tylko dlatego, że dostają lepsze warunki. Byłbym szczęśliwy, gdyby Adam dostał propozycję ze słynnego klubu, ale teraz też jestem szczęśliwy” – tak tłumaczył reguły futbolowego biznesu prezes PZPN.
Strach trenera krytykować
W atmosferze powszechnej euforii po występie biało-czerwonych we Francji mało kto ma odwagę formułować krytyczne oceny gry naszej drużyny. Ale na zewnątrz takich opinii nie brakuje. Oto jeden z przykładów: „Może się wydawać ostrym krytykowanie trenera, który osiągnął z reprezentacją najlepszy wynik od 1982 roku i który opuścił Francję bez jednej porażki. Ba, Polska ani raz nie musiała nawet gonić wyniku. Ale trzeba zaznaczyć, że mecze ze Szwajcarią i Portugalią miały wspólny mianownik. Polacy świetnie zaczynali, ale z biegiem czasu tracili pomysł na grę. W tym czasie ich trener nie był skory do zmieniania czegokolwiek. Ze Szwajcarią po pierwszego rezerwowego sięgnął w 101. minucie meczu. Z Portugalią – w 82. W obu spotkaniach wykorzystał tylko dwie zmiany. Wyglądało to tak, jakby Nawałka czekał wyłącznie na rzuty karne. To bardzo niebezpieczna metoda. Zadziałała raz, ale zawiodła przy kolejnej próbie. Jakub Błaszczykowski nie wykorzystał rzutu karnego, ale mógł nawet nie podchodzić do piłki, gdyby trener nie był taki pasywny” – napisano na stronie internetowej stacji telewizyjnej ESPN.
To nie jedyne pretensje, jakie można po Euro sformułować pod adresem Nawałki. Ale z nimi lepiej poczekać a opadnie euforia.