Jak niedobre pozostaną w nas wspomnienia obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości! Ich kulminacją stał się warszawski marsz prezydenta RP na czele szalejących narodowców, ich tragiczną, choć niezamierzoną kodą czy postludium – gdański mord polityczny.
Tak na ten okres urządziliśmy swój dom i tak zaprezentowaliśmy go światu. Ludzie polskiej kultury, jej twórcy i odbiorcy też zapamiętają te ostatnie miesiące jak najgorzej. Niewykwalifikowany pracownik sezonowy ministerstwa kultury Piotr Gliński przypuścił atak na Instytut Teatralny, cofnął dotację internetowemu „Dwutygodnikowi”, ani słowem nie zareagował na ostateczne dorzynanie (niemal całkowity brak inscenizacji klasyki) Teatru Telewizji, zapowiedział przewrócenie do góry nogami struktury polskiej kinematografii. A w tym wszystkim pisowski model patriotyzmu. W oparach absurdu i amatorszczyzny dezynwoltura intelektualna udzielała się nawet tym, którzy w dobrej wierze podejmowali oddolne rocznicowe inicjatywy. Oto grupa ludzi muzyki przystąpiła do tworzenia i popularyzacji listy stu najważniejszych polskich dzieł muzycznych ostatniego stulecia, wybierając doń… po jednym utworze z każdego roku, jakby całkowicie zapomniawszy, że – co przecież wie każdy gimnazjalista – duch objawia się w zupełnie innym porządku czasowym aniżeli regularnie co dwanaście miesięcy; w efekcie w owym kanonie stulecia znalazło się wiele utworów o drugorzędnym jedynie znaczeniu, zabrakło zaś na przykład naszych najważniejszych światowych sukcesów operowych ostatniego półwiecza – „Manekinów” Zbigniewa Rudzińskiego oraz oper Krzysztofa Pendereckiego z „Czarną maską” na czele, a także „Odprawy posłów greckich” Witolda Rudzińskiego, pominięto też Koncert wiolonczelowy Witolda Lutosławskiego, „Ad Matrem” Henryka Mikołaja Góreckiego, „Krzesanego” Wojciecha Kilara i tak dalej i tak dalej.
Świat zewnętrzny, z którym nadto od pewnego czasu skutecznie się skłócamy, przyglądał się więc nam w okresie naszego jubileuszu bez specjalnej atencji i bez żywszej sympatii; rzec można nawet, że świętowaliśmy w stanie dość daleko posuniętej izolacji, choć były tu wyjątki – w szczególności obrany przez obecną ekipę nasz nowy zaoceaniczny suweren, który ostatnio ostentacyjnie wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję, by nam o naszym wasalnym statusie dobitnie przypominać. Tym cenniejsze wydać się muszą deklaracje i odruchy, które stanowiły wyraz szczerego wobec nas zainteresowania i niezdawkowych dla nas życzeń. Jeden z takich wymownych sygnałów nadszedł z Rosji, z którą skądinąd, jak się wydaje, dzielić się naszym świętowaniem nie mieliśmy zbytniej ochoty. Znakomity rosyjski kompozytor, petersburżanin Siergiej Słonimski, napisał na jubileusz stulecia polskiej niepodległości poemat symfoniczny „Wstąpienie i tryumf” („Woschożdienije i triumf”), wnet uroczyście wykonany w dwóch wielkich metropoliach – Kazaniu i Petersburgu.
86-letniego dziś Słonimskiego, uważanego – obok mieszkających teraz w Niemczech Sofii Gubajdulinej i Rodiona Szczedrina – za najwybitniejszego rosyjskiego kompozytora obecnej doby, łączą zresztą z Polską więzy bardzo silne. Jego prapradziad, polski Żyd Abraham Stern, urodzony w Hrubieszowie i sprowadzony przez Stanisława Staszica do Warszawy, był jednym z największych w swej epoce polskich wynalazców; kto nie wierzy, niechaj na przykład sprawdzi, jak upamiętniono go w ekspozycji Muzeum „Polin”. Ród Sternów-Słonimskich rozszczepił się potem na kilka gałęzi i rozlał po świecie: gałąź polska po bezpotomnej śmierci poety Antoniego Słonimskiego już wygasła, gałąź amerykańska dała światu między innymi znakomitego muzykologa Nicolasa Slonimsky’ego, francuską zaś zapoczątkował światowej sławy genetyk Piotr Słonimski, twórca genetyki mitochondrialnej. Gałąź rosyjska wydała znanego prozaika Michaiła Słonimskiego, tłumaczonego i publikowanego u nas i w międzywojniu, i w latach Polski Ludowej, i ostatnio (PIW jeszcze w okresie, gdy kierował nim Rafał Skąpski i gdy wydawał nie Wildsteina i Tomczyka, lecz literaturę, przypomniał zbiór opowiadań Michaiła Słonimskiego o latach I wojny i rewolucji pod tytułem „Warszawa”); jedynym synem Michaiła jest właśnie Siergiej. Trzon jego bardzo obfitego dorobku twórczego stanowią symfonie (napisał ich trzydzieści trzy) oraz opery i balety. Z ośmiu dzieł operowych, które stworzył, największy rozgłos przyniosła mu skomponowana jeszcze na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku opera kameralna „Mistrz i Małgorzata” według Bułhakowa, która wszelako na skutek cenzorskiego zakazu trafiła na sceny dopiero w czasach pierestrojki; jak sądzę, wciąż mogłaby wzbudzić spore zaciekawienie i u nas, gdyby tylko znalazł się teatr gotowy podjąć niemały trud jej wystawienia. Wśród utworów Siergieja Słonimskiego jest też cykl wokalny „Polskie strofy” do tekstów Antoniego Słonimskiego, którego zdążył poznać w 1962 roku w Warszawie. Polskę i polską kulturę postrzega i odczuwa jednak przede wszystkim przez pryzmat wielkiego dzieła Chopina, którego jest gorącym admiratorem i propagatorem przez całe swe życie, zaś od niemal dwóch dekad stoi jako honorowy przewodniczący na czele petersburskiego Towarzystwa im. Chopina, drugiego w Rosji po moskiewskim; w 2010 roku z okazji 200-lecia urodzin naszego kompozytora opublikował też błyskotliwe studium „O nowatorstwie Chopina”.
Dziennikarzowi agencji TASS Siergiej Słonimski mówił: „Fakt, iż stosunki między politykami naszych krajów są niedobre i napięte, w niczym nie dotyczy ludzi sztuki, a zwłaszcza muzyki, gdyż żyjemy w przyjaźni; wysoko ceniąc polską kulturę muzyczną od Chopina poczynając, uznałem za swój obowiązek napisać utwór, specjalnie poświęcony jubileuszowi tego wielkiego państwa”. Poemat symfoniczny „Wstąpienie i tryumf” – to trwająca około kwadransa orkiestrowa kompozycja, dzieląca się na dwie kontrastujące ze sobą części: pierwszą – poważną w nastroju i ciemną w kolorycie i drugą – żywiołowo taneczną, opartą na dwóch tematach zaczerpniętych z polskiego folkloru. W swoisty sposób przy tym odwołuje się też i dialoguje ten utwór z kosmosem muzyki samego Słonimskiego, z jednej strony nawiązując do mrocznego, nawet tragicznego świata jego symfonii, z drugiej – do jego urzeczeń muzyką ludową, które w swoim czasie uczyniły go jednym z koryfeuszy bardzo ciekawej rosyjskiej „nowej fali folklorystycznej”, wespół ze wspomnianym Szczedrinem czy też petersburskimi kolegami Borysem Tiszczenką i Walerijem Gawrilinem.
Tyleż co sam fakt powstania utworu znamienna była ranga, jaką rosyjskie środowisko muzyczne nadało jego pierwszym prezentacjom. Prawykonanie „Wstąpienia i tryumfu” odbyło się 20 października ubiegłego roku podczas inauguracji kazańskiego Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego imienia Gubajdulinej (pochodząca z tatarsko-rosyjskiej rodziny znakomita kompozytorka spędziła swe młode lata właśnie w Kazaniu); realizowała je Orkiestra Symfoniczna Tatarstanu pod dyrekcją Aleksandra Sładkowskiego, zespół, który podobnie jak kazański Teatr Opery i Baletu, raz po raz gości też w telewizjach mezzo i mezzo live (co skądinąd jak dotąd nie udaje się żadnej orkiestrze czy placówce operowej z Polski). Osiem dni później poemat Słonimskiego zabrzmiał w Sali Koncertowej słynnego petersburskiego Teatru Maryjskiego; wykonała go orkiestra tamtejszego Konserwatorium imienia Rimskiego-Korsakowa pod dyrekcją rektora uczelni Aleksieja Wasiliewa, a finał utworu bisowano. Przed rozpoczęciem koncertu przemawiał polski konsul generalny, zaś w programie wieczoru – o prawdziwie polsko-rosyjskim charakterze – znalazła się też „Uwertura radosna” ucznia Rimskiego-Korsakowa – Witolda Maliszewskiego oraz Koncert fortepianowy ucznia Maliszewskiego – Witolda Lutosławskiego.
Polska kultura w Petersburgu ma przyjaciół zaiste bardzo wielu i bardzo oddanych; w ostatnich latach dołączyła do nich obecna prorektor Konserwatorium Natalia Bragińska, teraz głośna w świecie zwłaszcza jako odkrywczyni zaginionego przed wiekiem młodzieńczego utworu Igora Strawińskiego „Pieśń pogrzebowa” – muzycznego pożegnania Rimskiego-Korsakowa, którego uczniem był i Strawiński. Natalia Bragińska między innymi inicjowała i organizowała w Petersburgu znakomite międzynarodowe sympozja poświęcone Chopinowi oraz polsko-rosyjskim kontaktom muzycznym, to ostatnie w znacznej mierze koncentrujące się na osobie i dorobku Stanisława Moniuszki i na swój sposób antycypujące tegoroczne obchody 200-lecia jego urodzin. Nie traćmy tych naszych przyjaciół z oczu!