Jarek Ważny
W nowym roku z coraz większą nadzieją spoglądam na Zachód, za Odrę, gdzie koalicja świateł drogowych zaczyna się mościć na kanclerskim stolcu. Plany ma tyleż ambitne, co dla Polaków wręcz rewolucyjne, bo nazbyt wizjonerskie; stawiające na ekologię, samoświadomość społeczną i walkę o zdrowszą planetę. Zupełnie odwrotnie niż u nas, gdzie w myśleniu o dobrostanie ludzkim dominuje XIX w.
Pamiętam, jak nie tak dawno temu wyczytałem, że prezydent Polski Duda przyznał, że bardzo lubi podroby garmażeryjne, np. pasztetową. Nic w tym złego, pomyślałem. To, że ktoś jest prezydentem, nie oznacza, że musi mieć słabość tylko do ostryg. Pamiętam też, że zdziwiłem się dość mocno, kiedy dowiedziałem się od Michaela Schudricha, naczelnego rabina Polski, że ten jest wegetarianinem. I choć sam może decydować, co jest „kosher” a co nie, w swoim jadłospisie ogranicza się do owoców i warzyw.
Nowy niemiecki minister rolnictwa z Partii Zielonych, Cem Özdemir, chce zwiększyć ilość produktów spożywczych pochodzenia ekologicznego dzięki progresowi areału niemieckiej ziemi, obrabianej w sposób zgodny z naturą, z 10 proc. obecnie, do 30 proc. za 8 lat. I nie mają to być obietnice bez pokrycia, jak to było do tej pory. Te zapowiedzi to dopiero początek, bo samo nawożenie obornikiem i gnojowicą zamiast pestycydów nie spowoduje, że żywność będzie lepsza i zdrowsza. Aby tak się stało, należy ludziom uzmysłowić, że dobra, ekologiczna pasza dla mas musi być po prostu…droższa. Nie może być bowiem tak, że dziś, w wielu miejscach na Ziemi, woda jest droższa niż mleko, a promocje w marketach oferują wędliny tańsze niż mąka czy ziemniaki.
Niemcy mówią: żywność musi podrożeć, jeśli ma być zdrowsza. Nie da się tego uniknąć. Minister z Partii Zielonych jest zdeterminowany, żeby swój projekt przeprowadzić, wbrew liberałom z koalicji, nie tak bardzo już sceptycznych, i protestów wielkich sieci przemysłowych, z którymi przyjdzie mu walczyć. Co do kierunku wytyczonego przez nowy rząd, prócz kapitalistów, zgadzają się organizacje zrzeszające rolników w Niemczech, które również chcą, aby ich praca była bardziej doceniana, a co za tym idzie, chcą dostawać za nią więcej. Pytanie tylko, kto za to zapłaci?
Koncerny żywnościowe, które tłuką na potęgę tanią spożywkę dla milionów chciałyby zapewne, żeby pozostało tak jak jest. Lud żarł będzie tanie, byle jakie, śmieciowe jedzenie, bo przecież ludu nie stać na nic innego. A nuworysze, stara magnateria albo ekologiczne freeki, mogą sobie zawsze kupować jaja prosto od chłopa i mleko od cycka trzy razy drożej. Przecież nikt nie może nikomu zabronić żreć truchła z genetycznie zmodyfikowanych owiec, jeśli ten po nie sięga sam z siebie. Ludzi na świecie jest mnóstwo. Ludzie muszą jeść, żeby żyć. Ludzie są raczej biedni, więc muszą jeść biednie. A jeśli tak, to trzeba też dlań biednie produkować. Taka jest, po krótce, recepta na karmienie tłuszczy tłuszczem odzwierzęcym i takim samym białkiem, które muszą być tanio pozyskane, jeżeli człowieka powinno być na nie stać. Gdyby oprzeć produkcję mięsa na ekologicznych zasadach karmienia, hodowli i uboju, musiałoby ono podrożeć do niebotycznych rozmiarów. Jak drzewiej, kiedy było towarem luksusowym, jadanym od święta. Lub jak jeszcze drzewiej, kiedy zjadano wszystko, łącznie z ozorami, łapami niedźwiedzia czy borsuczym sadłem: bo niczego nie można było zmarnotrawić.
Niemcy, dając impuls do dyskusji i zmian w piramidzie żywieniowej własnego społeczeństwa wysyłają również sygnał z innej strony, który ma trafić do ludzi i zadziałać na ich wyobraźnię. Jeśli mięso i produkty zeń sporządzone w przyszłości będą drogie, może warto zastanowić się nad zmianą swoich nawyków żywieniowych i porzuceniem mięsnej diety? Wszak człowiek to rozumna istota i wie, że spożywanie mięsa nie jest mu niezbędne do życia. Ba, bez mięsa na swoim talerzu pożyje zdecydowanie dłużej i zdrowiej. Może więc ten mięsny elitaryzm nie byłby w sumie taki zły; na mięso stać by było zamożnych, dzięki czemu lud jadłby więcej warzyw i owoców, co w przyszłości dałoby nam tylko plusy; mniej otyłych, a tym samym-więcej zdrowych.
Sam lubię jeść mięso. Staram się jednak ograniczać jego spożycie i kupować tylko takie, które jest zdrowe, a nie byle jakie, bo mnie na to jeszcze stać. Pasztetową też lubię, ale dużo bardziej wolę jednak dobry humus albo pastę z makreli. To, co dobre do jedzenia na Zachodzie, dobre byłoby i u nas. Ludzie, prędzej czy później, też by przywykli. U nas jednak ciągle panuje na stole schabowy, a mówienie o nim inaczej niż z pozycji kolan, zakrawa na zdradę narodową. Może jednak, już niebawem, ktoś się odważy zapytać, czym władza karmi swoje owieczki? Owieczkami? A może mączką kostną pomieszaną z wodą i emulgatorami? Bo przecież nam nie jest wszystko jedno. Czy jest?