Prawo i Sprawiedliwość było bliskie popełnienia politycznego samobójstwa, gdy posłowie tej partii zgłosili projekt ustawy podnoszącej wynagrodzenia osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie. Po kilkunastogodzinnej burzy PiS wycofał powszechnie krytykowaną ustawę. Ale niesmak pozostał.
Poselski projekt ustawy zmieniającej dotychczasowe zasady wynagradzania najwyższych urzędników w państwie, w tym członków rządu, prezydenta (łącznie z emeryturą dla byłych głów państwa) oraz parlamentarzystów został zgłoszony 18 lipca. Już następnego dnia został on rozpatrzony przez Sejm i skierowany do dalszych prac legislacyjnych.
Nowe zasady
Według autorów nowej ustawy, jednym z jej celów było powiązanie wzrostu wynagrodzeń państwowych notabli z sytuacją gospodarczą państwa oraz poziomem życia społeczeństwa, a dokładniej – ze wskaźnikiem wzrostu płac w gospodarce. Problem w tym, że ów projekt zakładał tak znaczące podwyżki wynagrodzeń w tej „grupie zawodowej”, że większość społeczeństwa przyjęła go ze zrozumiałym oburzeniem. Np. w przypadku szefa rządu zakładał wzrost wynagrodzenia o blisko 50 proc., czyli o prawie 8 tys. zł, co nie mogło spotkać się z aprobatą w społeczeństwie, w którym zdecydowana większość pracowników – według danych GUS – zarabia w granicy 3-4 tys. zł brutto miesięcznie.
Jeszcze tego samego dnia, gdy Sejm zajął się owym projektem, propozycja tak znaczących podwyżek dla części urzędników państwowych została nagłośniona przez media. Nie można wykluczyć, że gdyby nie to, projekt ustawy zostałby przegłosowany i wszedłby w życie w ekspresowym tempie, bo do szybkich prac nad określonymi ustawami parlamentarna większość z PiS zdążyła już nas przyzwyczaić. Równie szybko zmiana ustawy zostałaby zapewne przyklepana przez prezydenta, Andrzeja Dudę, który – jak dotąd – nie wykazał się w zasadzie żadnym krytycyzmem wobec ustaw uchwalanych przez swoich kolegów i koleżanki z PiS-u i podpisuje je niczym notariusz większości parlamentarnej oraz kierownictwa partii rządzącej.
Oburzenie
Sprawa jednak została nagłośniona, wzbudzając powszechne oburzenie tzw. opinii publicznej. Co ciekawe, głosy krytyczne pojawiły się również w środowiskach związanych z PiS-em, które taki projekt oceniły nie tylko jako niezrozumiały, ale po prostu zaprzeczający hasłom głoszonym przez partię rządzącą. Wśród tzw. dołów partyjnych zawrzało, o czym można było się przekonać czytając komentarze i opinie wyrażane przez samych działaczy partii m.in. na portalach społecznościowych.
Taka reakcja szeregowych działaczy PiS-u nie jest zaskakująca. Nie od dziś bowiem wiadomo, że osoby zaangażowane w działalność jakiejkolwiek partii, a nie czerpiące z tego tytułu osobistych profitów, stanowią najczęściej ludzie ideowi, którzy swój wolny czas poświęcają na działalność polityczną dlatego właśnie, że są przekonani do programu partii oraz głoszonych przez nią ideałów. W tym przypadku propozycja znaczącego podniesienia uposażeń najwyższych urzędników państwowych wydaje się zaprzeczać programowi, dzięki któremu PiS wygrał ubiegłoroczne wybory parlamentarne.
Nie zapominajmy, iż swój wyborczy sukces PiS zawdzięcza nie tylko zwróceniu się do uboższych grup społecznych i złożonych im obietnic ekonomicznych, ale również temu, że zapowiedziało zdecydowane zerwanie z dotychczasową polityką swoich poprzedników, która wyrażała się w pogardzie dla tzw. zwykłych ludzi, z których większość ledwie wiąże koniec z końcem. O ile tego rodzaju projekt podniesienia zarobków VIP-ów nie zaskakiwałby, gdyby został on zgłoszony przez przedstawicieli np. Platformy Obywatelskiej czy .Nowoczesnej, to w przypadku PiS – w świetle głoszonych przez nią haseł i wartości – wywołał wręcz szok i zrozumiałe oburzenie.
„Solidarność” się wkurzyła
Już następnego dnia swoje sprzeciw wobec planowanych podwyżek oficjalnie wyraziło kierownictwo NSZZ „Solidarność”. Stanowisko kierownictwa tej centrali związkowej mogło przesądzić o wycofaniu się przez polityków PiS-u z omawianej ustawy, bowiem ich poparcie dla PiS miało niebagatelny wpływ na wynik ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, który zagwarantował PiS-owi samodzielne rządy. W oficjalnym komunikacie, opublikowanym na stronie internetowej „Solidarności” związkowcy nie kryli swojego oburzenia. Zaznaczyli, że starają się zrozumieć potrzebę uregulowania sytuacji płacowej najwyższych urzędników państwowych, jednak nie do przyjęcia jest jej planowany poziom. Zwłaszcza że – co wyraźnie podkreślili – od ponad siedmiu lat zamrożony jest wzrost wynagrodzeń pracowników zatrudnionych w sferze budżetowej. A jest on zamrożony z powodu oszczędności, na jakie powinniśmy się, ponoć, wszyscy godzić w związku z trudną sytuacją gospodarczą.
W związku z planami znaczącego podniesienia wynagrodzeń VIP-ów, „Solidarność” zażądała „odmrożenia wynagrodzeń pracowników państwowej sfery budżetowej oraz objęcie wszystkich pracowników państwowej sfery budżetowej wzrostem wynagrodzeń w nie mniejszym wymiarze niż to określiły trzy reprezentacje związkowe („Solidarność”, OPZZ oraz Forum Związków Zawodowych – M.O.) w stanowisku z dnia 18 maja 2016 r.”. Działacze „Solidarności” dodają, że oczekują „wstrzymania prac legislacyjnych i skierowania projektu do konsultacji społecznych”.
Dodatkowo, oburzenie związkowców wywołał fakt, że projekt zakładający tak znaczące podwyżki dla najwyższych urzędników państwowych został zgłoszony jako projekt poselski, a więc nie podlegający – w przeciwieństwie do projektów rządowych – konsultacjom społecznym. Oznacza to, że związkowcy o tym fakcie dowiedzieli się dopiero na etapie, kiedy trafił on do prac legislacyjnych w Sejmie i do tego czasu nie mieli szansy go ocenić. Jak mówią nam działacze „Solidarności”, to również sposób zgłoszenia tej ustawy, a nie jedynie jej treść i cel, doprowadził niektórych z nich do wściekłości.
– Jeszcze kilka miesięcy temu wielu z nas miało nadzieję, że tym razem związki nie będą wykorzystywane jako mięso armatnie, darmowa siła, która zajmuje się zbieraniem podpisów czy naganianiem zwolenników dla tej czy innej partii. PiS jest nam bliskie ideowo, ale obiecywało też zmianę filozofii rządzenia, zerwanie z praktykami PO. Teraz mamy wątpliwości, czy faktycznie o to chodziło – mówi nam jedna z działaczek „Solidarności”.
Wycofują się z „gafy”
Pod naciskiem opinii publicznej projekt ustawy zwiększającej wynagrodzenia najwyższych urzędników państwowych został przez jej autorów wycofany. Nieco wcześniej odcięli się od niego przedstawiciele rządu, z premier Beatą Szydło na czele. Szefowa rządu oświadczyła, że nie przyjmie tak znaczącej podwyżki własnej pensji. Od pomysłu podwyżki wynagrodzeń dla VIP bardzo szybko odcięło się też kierownictwo PiS. Już następnego dnia mogliśmy się dowiedzieć, jakoby prezes Jarosław Kaczyński nie miał pojęcia o kontrowersyjnej ustawie, w co jednak trudno uwierzyć, ponieważ żadna inicjatywa PiS nie odbywa się bez wiedzy prezesa partii Do opinii publicznej został jednak wysłany sygnał, iż Prezes – niczym dobry car otoczony przez złych doradców – nie wyraża zgody na rozwiązania, które dla ludu są nie do zaakceptowania.
Pierwotny projekt ustawy został więc wycofany, a na jego miejsce w czwartek zgłoszono jego nową wersję. Wedle zapewnień posłów PiS, nowy projekt zakładał „drastyczne ograniczenie podwyżki”, w tym – nie objęcie nią wynagrodzeń pobieranych przez parlamentarzystów (posłów i senatorów). Nowa ustawa zakładała przede wszystkim zmianę zasad wynagradzania głowy państwa, w tym – byłych prezydentów oraz ich małżonek/małżonków. Po kilku godzinach jednak i ów projekt został pośpiesznie wycofany przez posłów PiS. Najwyraźniej przekonali się oni – po zasięgnięciu języka bądź wysłuchaniu krytycznych opinii w tej sprawie – że jest to pomysł tak bardzo uderzający w wizerunek PiS-u, że nie przejdzie on w żadnej formie. Nie od dziś przecież wiadomo, że politycy, jako grupa zawodowa (?), cieszą się najniższym prestiżem w społeczeństwie, zaś wszelkie przywileje, z jakich mogą korzystać owi „przedstawiciele narodu” działają na zwykłych obywateli niczym płachta na byka.
Sprawa do dyskusji
Osobnym problemem pozostaje natomiast sprawa wynagrodzenia dla małżonków/małżonek głowy państwa (prezydenta). W tej sprawie ostra dyskusja wybuchła nawet w środowiskach lewicy i wśród feministek, które popierają ideę wynagradzania tzw. pracy domowej, wykonywanej głównie przez kobiety, które nie pracują zawodowo ze względu na obciążenie obowiązkami domowymi. Ów kontrowersyjny projekt zakładał specjalną pensję dla tzw. pierwszej damy oraz objęcia nim również żon poprzednich prezydentów. Z jednej strony przyjęło się bowiem zwyczajowo, że małżonka/małżonek głowy państwa powinien na czas kadencji prezydenckiej porzucić swoje dotychczasowe obowiązki zawodowe (np. zamknąć firmę, którą prowadził/prowadziła niekiedy od wielu lat, co miało miejsce w przypadku Jolanty Kwaśniewskiej) na rzecz włączenia się w obowiązki reprezentacji państwa u boku prezydenta.
Słuszne są więc wątpliwości, że w takiej sytuacji takim osobom należy się rekompensata za takie wyrzeczenie – jeśli nie osobne wynagrodzenie, to co najmniej objęcie jej ubezpieczeniem w ZUS oraz zdrowotnym, a także zaliczeniem jej tego okresu do stażu pracy, który ma wpływ na przyszłą emeryturę. Z drugiej jednak strony nie ma formalnego wymogu, by towarzysz/ka życia głowy państwa rezygnowała z powodu objęcia przez jej partnera/męża funkcji prezydenta ze swoich pasji czy pracy, a więc by pod tym względem całkowicie podporządkowywała swoje życie karierze politycznej swojego partnera/ki. Problem ten pozostaje więc nierozstrzygnięty, ważne jednak, że został wywołany, choć w nieco kontrowersyjnych okolicznościach.
Projekt wprowadzenia tak znaczących podwyżek wynagrodzeń dla najwyższych urzędników państwowych tak bardzo poruszył opinię publiczną, że przez kilkadziesiąt godzin politycy PiS nie wiedzieli, co mają z nim zrobić. Co więcej, poruszył on przede wszystkim sympatyków partii rządzącej, dla których np. spór o Trybunał Konstytucyjny nie miał zbyt wielkiego znaczenia. Projekt ten był bowiem zaprzeczeniem wartości, na jakie partia rządząca się powoływała i dzięki którym wygrała ubiegłoroczne wybory parlamentarne. Prawdopodobnie dlatego właśnie PiS szybko zrezygnował z forsowania takiego pomysłu. Nie zmienia to jednak faktu, że niesmak wśród wyborców pozostał. Zwłaszcza wśród wyborców PiS-u.