22 listopada 2024
trybunna-logo

Żabie udka po polsku

Żabie udka to przysmak Francuzów. Lubią je także Belgowie i Amerykanie. W Polsce jednak powiedzenie „zjeść żabę” oznacza „dokonać czegoś bardzo trudnego, a nie zawsze konicznego”.

Żabie udka to przysmak Francuzów. Lubią je także Belgowie i Amerykanie. W Polsce jednak powiedzenie „zjeść żabę” oznacza „dokonać czegoś bardzo trudnego, a nie zawsze konicznego”.

Najczęściej mawiamy

„i po co mu było jeść tę żabę” kiedy ktoś zrobił coś, czego robić nie musiał, a nawet nie powinien. Jako entuzjastka lewicowej polityki, przez niektórych posądzana wręcz o lewactwo z radością i uznaniem powitałam powrót lewicy do Sejmu. Choć i ja miałam swoją „żabę” do zjedzenia przy tej okazji. Moja „żaba” miała gorzki posmaczek, bo i nie do wszystkich reprezentantów lewicy w Sejmie mam zaufanie, a styl w jakim SLD, Wiosna i Razem prące do wyborczego sukcesu potraktowały lewicowych sojuszników i przyjaciół był powiedzmy – problematyczny – no ale w końcu – może i gorzka żaba, ale moja.

Przełknęłam

z myślą – będzie dobrze! Musi być! I co?…. Ano, nadal nic tylko tłumaczę sobie, że może i „żaba, ale moja”. 49 osób to zbyt mało by realnie dokonać lewicowej zmiany, ale to wystarczająco dużo, by mocno, z przytupem, na każdym kroku podkreślać, że my, lewica nie godzimy się na taki parlament, takie reguły i takie zachowania do jakich „przyzwyczaił” nas parlament w poprzedniej kadencji. Niestety, smutnym był radosnego powrotu lewicy do Sejmu początek. I nie mówię tutaj o świetnym wystąpieniu Adriana Zandberga po expose premiera. Podobno to, że wygłosi je przewodniczący Razem zostało zapisane jako jeden z warunków pozostania Razem w jednym klubie z pozostałymi lewicowymi koalicjantami.

Znowu trochę gorzko,

że „lewica” aż tak jest „zjednoczona”, że prosty zdawałoby się wybór – mówi w naszym imieniu ten, który to najlepiej potrafi musi być aż „zapisany”, ale co tam – pierwsze koty za płoty. Jednak przecież to zaczęło się wcześniej. Od wyborów prezydium Sejmu. Sejmowym dobrym obyczajem jest, że wszystkie kluby mają w prezydium swoich reprezentantów, klub najliczniejszy – marszałka. PiS nie pozwalając na wicemarszałka z PSL złamał ten obyczaj w poprzedniej kadencji, bo lekceważył wszystko co tylko chciał. Wyłącznie z resztą z jednego powodu – bo mógł. Układ obecnego parlamentu jest jednak całkiem inny, a PiS ma w perspektywie najważniejsze – jeśli chce rządzić, a nawet jeśli tylko chce uchronić swoich ludzi przed odpowiedzialnością karną za przestępstwa, których się dopuścili – wybory prezydenckie. Bo przypomnijmy, w Polsce PiS prezydent może, jeśli tylko zechce” ułaskawić przed wyrokiem. Dlatego obecny (choć nie tylko dlatego), całkowicie podporządkowany prezydent jest dla PiS niezbędnym.

A więc obawy,

że jeśli Lewica nie poprze Elżbiety Witek w głosowaniu na marszałka, to pisowska większość nie przegłosuje przewodniczącego Czarzastego na wicemarszałka były nieco na wyrost. Ale nawet gdyby takie „zagrożenie” istniało na serio, to przypominam, jeśli się jest w opozycji, to jedyne co się ma to „wizerunek”. Smutno mi było patrzeć gdy „moi” i „wasi” wybrańcy i wybranki bezkrytycznie poparli starą/nową marszałkinię. Gdyby to był rzeczywiście pierwszy dzień jej marszałkowania, to można by zamykając oczy i uszy dać kredyt zaufania. Ale Elżbieta Witek miała już kilka miesięcy czasu, żeby udowodnić, że jest nową jakością i przywróci w Sejmie normalność. Ot choćby: wykona prawomocny wyrok nakazujący ujawnienie list poparcia do neoKRS – u, zlikwiduje barierki Kuchcińskiego odgradzające Sejm od obywatelek i obywateli, unieważni „czarną listę zakazów wstępu do Sejmu” i skończy z praktyka „nocnych głosowań”.

Niczego takiego

nie zrobiła, wiec popieranie jej kandydatury było jak ta żaba, duża i nieświeża na dodatek. Głosując „za”, kiedy można było po prostu zagłosować „wstrzymuję się” Klub Lewica pokazał, że ważniejsze jest niewchodzenie w ewentualny konflikt z PiS-em niż pryncypia. Jedynym klubem, który szanując prawo największego ugrupowania do objęcia stanowiska marszałka Sejmu całkowicie wstrzymał się od głosu był Klub KO. Zachowanie Lewicy zaś pozwoliło na to, że za chwilę usłyszeliśmy z trybuny sejmowej gratulacje dla Elżbiety Witek, jako tej co w głosowaniu uzyskała najsilniejsze w historii poparcie. Czy przełknięcie tej żaby cokolwiek dało Lewicy? Szybko okazało się, że (co było do przewidzenia) nic. Marszałkini Witek kieruje Sejmem w sprawdzony przez Kuchcińskiego sposób i bezwzględnie anuluje co chce, a uznaje tylko to czego prezesowi potrzeba. Pouczając zresztą posłów i posłanki Lewicy, że to ona marszałkiem jest, a ich protesty są…. Powiedzmy mało ważne. Nawet wówczas gdy dotyczą „żeńskich końcówek”.
Więc czy naprawdę trzeba było jeść tę żabę?

A na zakończenie

– w czasie rządów PO PSL Klub SLD wielokrotnie składał dobrze przygotowane projekty ważnych ustaw. Co robiła sejmowa większość? Ano albo, jeśli projekt był „zbyt lewicowy” spokojnie przetrzymywano go w sejmowej zamrażarce, a po miesiącach „przy okazji” odrzucano w pierwszym czytaniu, albo jeśli „nadto lewicowym” nie był – odrzucano go w pierwszym czytaniu, a następnie przedstawiano jako projekt rządzącej większości. W skrajnych przypadkach bywało, że socjalne projekty SLD popierał Klub PiS. I co – i elektorat wówczas słyszał SLD głosuje z PiS-em. Czyli PiS to taka lewica tylko bez tych „komuszych złogów”. Skutkiem było wypadnięcie lewicy z Sejmu. Do czego walnie przyczynił się „prawdziwie lewicowy” Adrian Zandberg i propaganda Razem.
Konia z rzędem, nie tylko żabie udka ofiaruję temu, kto zagwarantuje, że PiS-owska większość nie skorzysta z dobrych, wypracowanych wcześniej wzorów.

 

Poprzedni

Złoto dla zuchwałych

Następny

Mamy Zachód, tyle że dziki

Zostaw komentarz